W świetle księżyca
tytuł oryg.: | Hang The Moon |
autor: | Jeannette Walls |
przekład: | Anna Zielińska |
wydawnictwo: | Replika |
wydanie: | Poznań |
zapowiedź: | 26 sierpnia 2025 |
forma: | książka, okładka twarda |
wymiary: | 145 × 205 mm |
liczba stron: | 400 |
ISBN: | 978-83-6856009-1 |
Porywająca powieść przenosząca czytelników do Wirginii w czasach prohibicji
Sallie Kincaid jest córką charyzmatycznego Diuka - najpotężniejszego człowieka w małym miasteczku Caywood. Bystra i zarazem odważna dziewczyna zostaje odrzucona przez ojca po tragicznym wypadku z udziałem jej młodszego przyrodniego brata, Eddiego.
Po dziewięciu latach powraca, by odzyskać swoje miejsce w rodzinie i stawić czoła mrocznym sekretom i wewnętrznym konfliktom. Wkrótce odnajduje się w roli odważnej i niepokornej przemytniczki alkoholu, walcząc o swoje miejsce w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
W świetle księżyca to historia o walce z przeszłością, poszukiwaniu sprawiedliwości i odkrywaniu własnej drogi w świecie pełnym chaosu i niepewności.
Powieść nominowana w 2023 roku do Goodreads Choice Awards w kategorii historical fiction.
Jeannette Walls stworzyła moją nową ulubioną bohaterkę - Sallie Kincaid - Jennette McCurdy
PROLOG
Najszybsza dziewczyna na świecie. Ja nią będę.
Tak postanowiłam dziś rano.
To był możliwie najlepszy rodzaj poranka; słoneczny, ale nie upalny, z białymi chmurkami podobnymi do pyz wysoko na błękitnym niebie, z rozświergotanymi ptakami i tańczącymi małymi, żółtymi motylami.
Zapięłam marynarski mundurek i akurat zaciągałam sprzączki przy butach, gdy otwarły się drzwi. Stanął w nich mój tata. Diuk. Tak go wszyscy nazywali.
- Mam dla ciebie niespodziankę, Wiercipięto - oznajmił. - Prezent.
- Prezent? Ale ja nie mam urodzin.
- Nie potrzebuję szczególnej okazji, żeby dać córce prezent. Jeżeli mówię, że dzisiaj jest dzień dawania prezentów, to tak jest i już. I zapamiętaj moje słowa, dziewczyno, ten prezent odmieni twoje życie.
- A co to takiego?
- Ty mała spryciaro. Chcesz mnie naciągnąć, żebym od razu ci powiedział? - Udał, że się gniewa, czym mnie rozśmieszył. - Wtedy nie byłoby niespodzianki. - Uśmiechnął się.- Czeka w wozowni. Chodźmy.
Nawet jeżeli będę żyć sto lat, nigdy nie zapomnę tego dnia. Diuk wziął mnie za rękę i przeszliśmy korytarzem obok salonu, gdzie Jane, moja macocha, grała gamy na pianinie z Eddiem, moim przyrodnim bratem. On uwielbia pianino i nawet nie spojrzał w moją stronę. W kuchni wspomniałam naszej kucharce, Starej Idzie, dokąd idziemy, a ona, pociągając mnie za warkocz, oznajmiła, że uwielbia niespodzianki, i wyszliśmy na podwórko.
Kiedy ma się wydarzyć coś dobrego, chce mi się skakać i zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego tylu ludzi chodzi, kiedy mogliby skakać, ale tym razem wolałam nie puszczać ręki Diuka i choć raz w życiu zachowywać się jak należy, czyli tak, jak Jane bez przerwy mnie pouczała.
Przeszliśmy wzdłuż kamiennego murku, który razem z Diukiem ułożyliśmy dla Jane, zanim jeszcze urodził się Eddie. Murek jest niski jak ławka, dlatego można na nim siedzieć, i na tyle szeroki, aby po nim przebiec, rozpędzić się i jak najwyżej podskoczyć. Za murkiem rosną różowe, czerwone i białe piwonie Jane, które wyglądają jak duże gałki lodów. Tylko ona ma prawo je zrywać.
Szliśmy długim podjazdem pod wielkimi topolami, mijając po drodze kurnik, lodownię, wędzarnię i domek źródlany. Wszystkie budynki gospodarcze są otynkowane na biało, tak samo jak Duży Dom, i też mają zielone blaszane dachy, ale teraz stoją puste, bo mięso i jaja kupujemy w miasteczku, a dostawca przywozi nam bloki lodu do chłodziarki w kuchni. W tych budynkach fajnie się buszuje. Eddie ma dopiero trzy lata, jest pięć lat młodszy ode mnie, ale gdy tylko podrośnie na tyle, żeby naprawdę się bawić, będą z nich świetne forty dla Indian i kowbojów.
Kiedy przechodziliśmy obok padoku, pomachałam do koni pociągowych, które szczypały trawę i ogonami opędzały się od much. Te konie robią się grube, bo odkąd Diuk kupił forda, pierwszy automobil w hrabstwie Claiborne, rzadko je zaprzęgamy. Żal mi trochę, ale Diuk mówi, że już niedługo tylko kowboje, myśliwi polujący na lisy i cyrkowcy będą trzymać konie.
Wozownia na szczycie wzgórza też jest biało-zielona i kiedy wreszcie znaleźliśmy się na miejscu, dosłownie płonęłam z ciekowości, co to za niespodzianka.
- Zamknij oczy, Wiercipięto - polecił Diuk, chwytając rygiel bramy.
Posłusznie zacisnęłam powieki i usłyszałam dudnienie rozsuwanych wrót.
- A teraz otwórz.
Otworzyłam. I od razu go zobaczyłam. Wózek do zabawy. Stał na ceglanej posadzce między fordem i wozem, piękny jak marzenie, z wielkimi czerwonymi kołami, większymi od talerzy, z błyszczącym drążkiem z czarnego metalu, z gładkimi drewnianymi burtami i z napisem złożonym z dużych czarnych i czerwonych liter: DEFIANCE COASTER.
- To dla mnie?
- Naturalnie. Zobaczyłem go w katalogu i od razu pomyślałem, że będzie dla mojej dziewczynki, Sally.
Spojrzałam na Diuka. Patrzył na wózek z uśmiechem w oczach.
- Podoba ci się?
Zazwyczaj mam tyle do powiedzenia, że trudno mnie uciszyć, ale teraz ze szczęścia odebrało mi mowę, więc tylko przytaknęłam głową, a potem kiwnęłam nią jeszcze z dwadzieścia razy.
- Miałem taki wózek, kiedy byłem w twoim wieku. Nie mogli mnie z niego wyciągnąć. Co powiesz na małą przejażdżkę?
- My razem?
Stara Ida co rusz powtarza, że według mnie to Diuk zawiesił księżyc na niebie i rozsypał gwiazdy. Może rzeczywiście tak myślę. Ale tym razem byłam tego pewna.
Diuk wyciągnął wózek na podjazd i ukucnął przy nim. Kucnęłam obok i Diuk mi pokazał, jak kierować drążkiem i jak dźwignia hamulca po lewej stronie blokuje tylne, a nie przednie koła.
- Jak myślisz, dlaczego tak jest? - zapytał.
Przesuwając drążek tam i z powrotem, zobaczyłam, że poruszają się przednie koła.
- Bo te koła skręcają?
- Tak jest. Tylne są umocowane na sztywno. Masz naturalny talent, Wiercipięto. Ruszajmy.
Wytoczył wózek na szczyt podjazdu i zaciągnął hamulec. Diuk jest potężnym mężczyzną, ale zmieścił się w wózku. Ja usadowiłam się między jego kolanami i oparłam się plecami o jego pierś. Ładnie pachniał, chyba cygarami i takim płynem, którym spryskują mu twarz w zakładzie barbera Clyde'a, gdy przystrzygają mu brodę. Było strasznie ciasno; miałam nogi Diuka po bokach, jego kolana zgięte na wysokości moich ramion przypominały ciemne skrzydła, ale czułam się pewnie, czułam, że stać mnie na wszystko, że nic nie może pójść źle, że nic mi nie zagraża.
Diuk położył moją prawą dłoń na drążku do kierowania, a lewą na hamulcu.
Razem zwolniliśmy hamulec.
Toczyliśmy się po podjeździe, najpierw powoli, podrygując na żwirze, a potem nabierając prędkości, zjeżdżaliśmy coraz szybciej, przemknęliśmy przy padoku, a ja wychylona do przodu patrzyłam w dół wzgórza, gdzie ogromne topole zdawały się pędzić prosto na nas. Kierowaliśmy razem, Diuk otaczał mnie ramionami, przyciskał policzek do mojego policzka, brodą łaskotał mnie po szyi, w uchu miałam jego cichy głos:
- Spokojnie, dziewczyno. Dasz radę. Spokojnie.
Przechyleni na bok wpadliśmy w zakręt przy największej topoli, wyprostowaliśmy koła i wjechaliśmy na płaski kawałek podjazdu na wysokości Dużego Domu. Jane stała na podwórku z Eddiem na biodrze i nas obserwowała, pomachaliśmy do niej, ale krótko, bo potrzebowaliśmy rąk do kierowania. Poniżej Dużego Domu podjazd ponownie opadał między drzewa i znowu nabraliśmy prędkości, wiatr smagał mnie po twarzy, warkocze podskakiwały. Dojechaliśmy do kamiennego mostka nad rzeczką Crooked Run u stóp wzgórza. Obok niego rośnie stara wierzba płacząca - uderzyliśmy w garb wypchnięty przez korzeń wijący się pod podjazdem. Koła szarpnęły, wózkiem zarzuciło, ale utrzymaliśmy równowagę i zanim się zorientowałam, pokonaliśmy mostek i już pędziliśmy ku kamiennym filarom na końcu podjazdu.
- Teraz! - krzyknął Diuk i razem zaciągnęliśmy hamulec, zatrzymując się tuż przy drodze Crooked Run Road.
Paliła mnie twarz i dłonie, łomotało serce. Ale nigdy w życiu nie czułam się tak jak w tej chwili. Diuk i ja byliśmy tacy szybcy, tacy szybcy. Frunęliśmy.
Zaczęłam się śmiać, tak po prostu, bez powodu. Ten śmiech wylał się ze mnie jak gotująca się zupa i Diuk też się roześmiał. Wyskoczyłam z wózka i odtańczyłam radosny taniec, fikając nogami, machając rękami i potrząsając głową, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Diuka.
- Odkryłaś swoje powołanie, Wiercipięto - oznajmił. - Tylko tak dalej, a będziesz najszybszą dziewczyną na świecie.
*
Myślę o tym, co powiedział Diuk. Kiedy dorosnę, nie zostanę senatorem ani gubernatorem, nie będę mogła badać bieguna północnego ani przejąć rodzinnego interesu, bo tego Diuk chce dla Eddiego. Jane zawsze powtarza, że damy nie angażują się w takie przedsięwzięcia. Ale bycie najszybszą dziewczyną na świecie to coś, co mogę osiągnąć. Sam Diuk tak mówi. On lubi czytać w gazetach o wyścigach samochodowych - autach, które jadą szybciej niż cztery kilometry na minutę. Na Diuku takie rzeczy robią wrażenie - podziwia ludzi, którzy są najszybsi, najsilniejsi, najlepsi - i ja właśnie taka będę.
Szkoła się skończyła, całe lato przede mną i każdego dnia, kiedy nie idę z Diukiem do domu handlowego Emporium, ćwiczę. Diuk dał mi jeden ze swoich starych zegarków kieszonkowych, taki z sekundnikiem, mogę więc mierzyć czas, jadąc po Torze. Tak właśnie nazywamy z Diukiem to miejsce. Tor. Nadaliśmy też nazwy jego różnym odcinkom. Jest Start, Zjazd, Zakręt, Prosta, Skręt, Zbocze, Ostry Zakręt, Wąż (to ten garb, pod którym wije się gruby korzeń wierzby), Mostek i Meta.
Kombinuję, jak sprawić, żeby każda kolejna jazda była szybsza od poprzedniej choćby o sekundę. Nawet o ułamek sekundy. Korzystam z rozbiegu, tak jak pokazał mi Diuk, popycham wózek i wskakuję do niego w biegu. Kiedy ruszam, kulę ramiona i przyciskam podbródek do piersi, żeby ciało było jak najmniej wystawione na pęd powietrza, czyli żebym stawiała możliwie najmniejszy opór, jak to określił Diuk, kiedy mnie instruował. Przyklejam się do burty po wewnętrznej stronie zakrętów, tak jak mi radził, potem nabieram prędkości na bardziej płaskich odcinkach, no i po kilku dniach muszę użyć już hamulca tylko raz, przy kamiennych filarach, czyli na Linii Mety.
Wciągam wózek z powrotem na górę i znowu zjeżdżam. I tak w kółko, całymi godzinami. To mnie trzyma z daleka od Dużego Domu, przychodzę tam tylko na obiad i zjadam go w kuchni ze Starą Idą. Myślę, że to jeden z powodów, dla których Diuk kupił mi wózek. Chciał mnie wyciągnąć z domu, żebym schodziła z oczu Jane. Ona uważa, że jestem zanadto żywiołowa - takiego określenia używa - ponieważ kiedy siedzę w domu, zjeżdżam po poręczy, staję na rękach w holu, niechcący tłukę szklane figurki, którymi nie wolno się bawić, bo to nie zabawki, wszczynam walki na poduszki z Eddiem i wożę go w windzie do transportu dań z kuchni do jadalni.
Jane twierdzi, że mam zły wpływ na Eddiego, a ja myślę, że świetnie się dogadujemy. On jest miły i bardzo mądry. Zna już wszystkie litery oraz cyfry i cały czas ćwiczy grę na pianinie bez przymuszania przez Jane. Niestety Eddie często się zaziębia, cierpi na bóle ucha i Jane codziennie daje mu pomarańczę, żeby nie dostał krzywicy. No i nie pozwala mu spędzać dużo czasu na dworze, bo słońce parzy mu skórę, a kwiaty wywołują kichanie. Tak więc przez większość czasu jesteśmy tylko ja i mój Defiance Coaster. I to mi pasuje.
*
Dziś osiągnęłam swój najlepszy wynik. Rano okropnie wiało, gałęzie topoli kołysały się we wszystkie strony i miałam problem z usadowieniem się w Coasterze, bo wietrzysko cały czas próbowało go zepchnąć z podjazdu. Kiedy wreszcie znalazłam się w wózku, pomyślałam, że zamiast kulić się jak zwykle, lepiej usiądę prosto z uniesionymi ramionami. Z wiatrem wiejącym w plecy prułam po podjeździe. Nie mogłam się doczekać, kiedy powiem o tym Diukowi.
Jak tylko Diuk wraca do domu, natychmiast to robię, a on się śmieje z głową odrzuconą do tyłu.
- To się nazywa pomysłowość, Wiercipięto. Wykorzystałaś wiatr do pomocy. - Celuje we mnie palcem. - Od razu mówiłem, że będziesz najszybszą dziewczyną na świecie. To coś, co masz we krwi. Jest w tobie dużo z Kincaidów.
Te słowa ogrzewają mnie niczym słońce. Diuk odwraca się do Eddiego.
- Jak myślisz, synu, też masz coś takiego we krwi?
Eddie kiwa głową. Jane posyła Diukowi zimne spojrzenie, on odpłaca jej tym samym i moje ciepłe uczucie znika. Mam nadzieję, że się nie pokłócą. Czasami między nimi padają ostre słowa, bo Diuk uważa, że Jane za bardzo rozpieszcza Eddiego.
- Na litość boską, kobieto. Sally to robiła, gdy była w jego wieku - mówi jej i wtedy ona posyła mi to swoje lodowate spojrzenie, jakby to była moja wina.
To właśnie wtedy wpadam na ten pomysł. Nauczę Eddiego zjeżdżać Defiance Coasterem. Będę go uczyć, tak samo jak Diuk uczył mnie. A kiedy Eddie nabierze wprawy, pokażemy Diukowi, co on potrafi. To będzie niespodzianka, nasz prezent dla niego. Będzie taki dumny z syna. A jeżeli Diuk będzie zadowolony z Eddiego, może Jane mnie polubi. Ale nie zdradzę jej mojego planu. Może się nie zgodzić. Jeżeli nic jej nie powiem, to w sumie nie zrobię niczego, czego mi zabroniła, nie złamię żadnej z jej zasad, a przynajmniej nie do końca.
Następnego dnia rano, kiedy Diuk wychodzi do pracy, czekam, aż Jane zniknie w swoim pokoju, który nazywa buduarem, żeby ułożyć fryzurę, co zajmuje jej naprawdę dużo czasu, i wtedy zaprowadzę Eddiego do wozowni. Podoba mu się mój plan, ogląda wózek, słucha uważnie, co mówię, i kiwa głową. Widzę, że wszystko rozumie i jest podekscytowany. Widzę też, że podchodzi do planu poważnie. On chce, żeby Diuk był z niego dumny.
Jest ciepło i słonecznie, zupełnie jak tamtego dnia, gdy Diuk mnie uczył. Pierzaste, białe chmurki nieruchomo wiszą na niebie, ani śladu wiatru. Idealny dzień dla początkującego. Ustawiam Defiance Coastera na górze przodem do zjazdu, wsiadam, zginam nogi tak jak wtedy Diuk, a Eddie siada mi między kolanami, tak ja u Diuka. Nakrywam prawą ręką jego prawą dłoń na drążku do kierowania, lewą zwalniam hamulec. Zaczynamy się toczyć, potem nabieramy prędkości, a ja uspokajam Eddiego, tak samo jak Diuk uspokajał mnie.
- Spokojnie, chłopcze, dasz radę. Spokojnie - szepczę.
Koła wózka chrzęszczą na żwirze, wiatr czesze cienkie, słomkowe włosy Eddiego, gdy jedziemy w dół, mijając padok, pokonujemy Zakręt pod dużą topolą, suniemy po Prostej, zjeżdżamy na Skręt, znowu nabierając prędkości, i lecimy prosto na Węża przy Crooked Run, gdzie wózek zawsze mocno podskakuje.
- Spokojnie -mówię. - Spokojnie.
*
Niedobrze.
Siedzę sama w salonie. Stary stojący zegar tyka w holu, słyszę stłumione, zmartwione głosy dorosłych schodzących z piętra.
Mam nadzieję, że Eddie dojdzie do siebie.
Dobrze nam szło, aż do najazdu na Węża. Ostrzegałam Eddiego, że nas trochę podrzuci, ale chyba podrzuciło nas mocniej, niż on się spodziewał, bo krzyknął, szarpnął drążkiem i wtedy uderzyliśmy w mostek, wózek przewrócił się na bok, a my oboje wylądowaliśmy na ziemi. Miałam stłuczone łokcie i kolana, a Eddie leżał na mostku z rozrzuconymi ramionami, twarzą na żwirze. Nie ruszał się. Był ranny? Czy...? Wolałam nie kończyć tej myśli. Dotknęłam jego ramienia, ale on się nie poruszył.
I wtedy Jane wybiegła z domu, wykrzykując jakieś okropne rzeczy. Wywrzeszczała, że mam się trzymać z daleka od jej syna, poszłam więc do salonu i kiedy tam siedziałam, Duke przyjechał z doktorem Blackiem i obaj pobiegli na piętro.
Zdaje mi się, że słyszę głos Eddiego. Myślę, że on żyje. Mam nadzieję, że tak. Nie chciałam go skrzywdzić. Po prostu próbowałam zrobić wszystkim przyjemność. Ale wiem, że mam kłopoty. Duże kłopoty. Nie wiem tylko, jak duże.
*
Ciągle sama w salonie, słyszę trzaśnięcie drzwi na piętrze, a potem kroki na schodach. To Diuk. Znam jego chód; ciężki, a zarazem szybki. Wchodzi do salonu. Zazwyczaj uśmiecha się na mój widok, gładzi mnie po głowie, ściska moje ramię albo mnie przytula, jednak tym razem nic takiego się nie dzieje.
Diuk przyklęka przede mną, żeby spojrzeć mi prosto w oczy.
- Co z Eddiem? - pytam.
- Był nieprzytomny, ale już się ocknął.
Czuję, że wypuszczam oddech, jakbym przez ten cały czas go wstrzymywała.
- Zobaczymy, co będzie - ciągnie Diuk. - Doktor Black zalecił, żeby Eddie przez kilka dni poleżał w łóżku. Tak na wszelki wypadek. Może mieć wstrząśnienie mózgu.
- Przepraszam.
- Ech tam, mnóstwo razy się potłukłem, kiedy dorastałem. Tak już jest z chłopcami.
- To był wypadek.
- Jasne. Ale Wiercipięto, mamy problem. Jane widzi to inaczej, według niej o mało nie zabiłaś młodszego brata.
- Uczyłam go zjeżdżać Defiance Coasterem. To miała być niespodzianka dla ciebie.
- Rozumiem. Niestety Jane uważa, że stanowisz zagrożenie dla Eddiego. Jest zła. Bardzo zła. Wiercipięto, musimy ją ugłaskać. I ty, i ja. Możesz mi w tym pomóc, wyjeżdżając na jakiś czas do Hatfield, do cioci Faye.
Do cioci Faye? Siostry mamy? W gardle rośnie mi klucha. Ledwo mogę oddychać. Prawie nie pamiętam ciotki. Mieszkała kiedyś z nami, pomagała się mną opiekować, a teraz przysyła mi kartki na urodziny, ale nie widziałam jej od śmierci mamy. Miałam trzy lata, kiedy Diuk ożenił się z Jane. A Hatfield leży w górach po drugiej stronie hrabstwa, kawał drogi od Dużego Domu.
Ze sposobu, w jaki Diuk na mnie patrzy, odnoszę wrażenie, że on wcale nie chce mnie odsyłać. Może uda mi się go przebłagać; obiecam, że będę grzeczna, że nigdy więcej nie zachowam się żywiołowo, zrobię wszystko, żeby tylko udobruchać Jane, i nigdy, przenigdy nie zrobię niczego, co mogłoby zaszkodzić Eddiemu. Przysięgnę na Biblię. Niestety ton Diuka świadczy o tym, że podjął już decyzję, i jeżeli będę próbować ją zmienić, zmruży gniewnie oczy, a to jeszcze pogorszy sprawę.
- Na jak długo? - pytam tylko.
- Dopóki jej nie przejdzie.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka, audiobook, e-book ]Szklany zamekJeannette Walls
-
[ książka, e-book ]Nieokiełznane. Opowieść prawdziwaJeannette Walls
-
nowość[ książka ]JadźkaEla Downarowicz
-
nowość[ książka, e-book ]Ścieżki PółnocyRichard Flanagan
-
nowość[ książka, e-book ]Ziemia obiecanaWładysław Reymont
-
nowość[ e-book ]Epizod z życia malarza podróźnikaCesar Aira
-
nowość[ książka ]Leon XIV. Dokąd zmierza papież?Tomasz P. Terlikowski
-
nowość[ książka, audiobook, e-book ]Kasztanek, PerłaJohn Steinbeck
-
nowość[ książka, e-book ]Kino miłośćJiaming Tang
-
nowość[ e-book ]Hafni mówiHelle Helle
-
nowość[ książka, e-book ]Stowarzyszenie Miłośników ZagadekSamuel Burr
-
nowość[ książka, e-book ]Zamek Słowika. Powieść o Elżbiecie Batory, Krwawej HrabinieSonia Velton
LINKI SPONSOROWANE