REKLAMA

Powiew wiatru nadziei. Podróż wołyńska tom 5

autor: Joanna Nowak
wydawnictwo: Replika
seria: Podróż wołyńska
wydanie: Poznań
data: 4 czerwca 2024
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 304
ISBN: 978-83-6813542-8

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket)  2024.06.04

Wróciła do siebie, czując się jakby nigdy nie opuszczała rodzinnych stron.

Śmierć Andrzeja na wszystkich członkach rodziny wywarła ogromne piętno. Jego odejście najmocniej przeżyli Zygmunt i Maryla.

Nastka przeprowadziła się do Warszawy. Przez lata nie odwiedzała rodziny, ale za namową nowego przyjaciela, zdecydowała się spędzić święta Bożego Narodzenia z bliskimi. Nie spodziewała się, że ich przyjazd do Poznania wywoła lawinę zdarzeń, których nie sposób już zatrzymać.

Zosia spełniła obietnicę daną Janowi. Wyszła za niego za mąż, ale zapłaciła wysoką cenę za małżeństwo z esbekiem.

Stan zdrowia Zygmunta gwałtownie się pogorszał. Ten jednak nie miał zamiaru odejść z tego świata, póki tajemnice skrywane przez dziesiątki lat nie wyjdą na światło dzienne.

Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam!

Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości, Niepołomice i sagi krynickiej.

Fragment

Część I

Pokłosie nietrafionych decyzji

Lipiec 1968

Wanda położyła wiązankę kwiatów na grobie ciotki. Przetarła dłonią zakurzoną tablicę. Pod wspomnieniem Łucji Zborskiej widniały nazwiska zamordowanych przed ćwierćwieczem ofiar zbrodni wołyńskiej. Pojawiły się dopiero przed rokiem, zgodnie z poleceniem zarządcy cmentarza bez dopisku o prawdziwej przyczynie ich śmierci.

Rodzina zgodziła się bez słowa sprzeciwu. Stokroć bardziej od dochodzenia praw zmarłych liczyło się ich upamiętnienie. Zarówno ojcu jak i dorosłym już dzieciom Heleny zależało na znalezieniu miejsca, w którym będą mogli oddać cześć bliskim. Zygmunt zrezygnował z walki, jaką prowadził w Łucku. Doskonale pamiętał, co stało się z symbolicznym nagrobkiem na tamtejszej nekropolii. Mądrzejszy o doświadczenia, pragnął już tylko wyciszenia. Zwłaszcza że w komunistycznej Polsce nikt nie pamiętał o dziesiątkach tysięcy ludzi bestialsko pozbawionych życia w czterdziestym trzecim roku.

Dziś przypadała rocznica śmierci mamy, Jerzego, Tarasa i wuja Huberta. Wanda zapaliła światełko ku ich pamięci. Modliła się w duchu, wspominała szczęśliwe chwile z dzieciństwa, gdy o wojnie mówiło się jedynie mimochodem.

Ach, gdyby powrócić do czasów beztroski! W dwójnasób potrafiłaby docenić ulotne momenty spędzone z mamą czy bratem, pomyślała z sentymentem. Jerzy traktował ją wówczas niczym ruchliwą pchełkę plączącą się pod nogami. A mimo to często podnosił siostrę i sadzał sobie na ramionach, co kwitowała głośnym śmiechem.

Mama... Chroniła ją do samego końca. Tuliła jak największy skarb i przepraszała, że nie poświęciła jej tyle czasu, ile powinna.

- Mamuniu, czemu płaczesz? - spytała niespełna czteroletnia Inka. Ścisnęła Wandę za rękę, jakby dodawała otuchy.

Leszczakowa przyklęknęła obok córki. Starła z policzków łzy i delikatnie się uśmiechnęła.

- To nic, skarbie. Po prostu tęsknię za swoją mamą.

- Mówiłaś, że poszła do aniołków i jej tam dobrze - przypomniała dziewczynka z dziecięcą prostotą.

- Prawda - przytaknęła Wanda. - Ale czasem chciałabym się z nią spotkać i porozmawiać.

Niespodziewanie Inka mocno przywarła do Wandy.

- Jeszcze nie teraz, mamuniu. Jesteś mi potrzebna tutaj, nigdzie cię nie puszczę.

Czułość w głosie Inki niemal pozbawiła Wandę tchu. Kochała tę małą istotkę z całej duszy. Za cud uznawała jej przyjście na świat. Tuż po świętach wielkanocnych sześćdziesiątego czwartego roku zorientowała się, że jest w ciąży. Po adopcji Jacusia nie starali się już z Witkiem o dziecko. Ich wysiłki i tak nie przynosiły efektów, więc nie oczekiwali nagłej poprawy.

Wanda stroniła od zbliżeń z mężem, lecz Witek wymagał spełniania małżeńskich obowiązków. W trosce o spokój w rodzinie zgadzała się z nim kochać, choć nie czuła niczego prócz obojętności.

Kilka tygodni później spostrzegła brak comiesięcznego krwawienia. Wpadła w popłoch, bo obawiała się zawierzyć płonnej nadziei. Z drugiej zaś strony do końca nie wiedziała, czyje dziecko nosi pod sercem.

Po siedmiu miesiącach urodziła zdrową dziewczynkę. Zachwycone ciotki od razu orzekły, że maleństwo wygląda kropka w kropkę jak Wanda. Kobieta odetchnęła z ulgą. Tajemnica pozostawała bezpieczna.

- Spokojnie, kochanie. Donikąd się nie wybieram - zapewniła Inkę. - Chodźmy do domu, zrobimy obiad.

Zawołała Jacka wpatrującego się gdzieś w dal. Chłopiec zareagował dopiero za trzecim razem. Skinął głową i posłusznie podreptał za matką oraz siostrą. Wanda wyciągnęła do niego rękę, ale schował dłonie do kieszeni spodni i spuścił głowę.

Martwiła się o synka. Rok młodsza Inka rozwijała się szybciej. Miała znacznie bogatszy zasób słownictwa, z łatwością nawiązywała kontakty z rówieśnikami, pamiętała o codziennej rutynie i w mig opanowywała nowe umiejętności. Jacek odzywał się rzadko, zarówno w domu jak i w przedszkolu. Przez to klasyfikowano go najniżej w grupie i przylepiano łatkę przygłupa.

Wandę bolały przytyki koleżanek pracujących z jej synem. Wciąż słyszała docinki o braku szóstej klepki, kiedy Jacek odpływał myślami i nie odpowiadał na pytania zadawane przez opiekunki. Wyśmiewały jego trudności z wiązaniem sznurówek, zżymały się na codzienne grymaszenie podczas posiłków i nie omieszkały przypominać, że chłopiec nie zaprzyjaźnił się z żadnym kolegą.

Leszczakowa wiedziała, że za jej plecami zgadzały się co do przeniesienia Jacka do placówki specjalnej. Według nich nie odnajdywał się wśród normalnych dzieci, wyraźnie odstawał i tylko zajmował nauczycielkom czas, który mogłyby poświęcić pozostałym podopiecznym.

Ona zaś patrzyła na swoje dziecko i widziała, jak bardzo Jacek stara się dorównać siostrze i reszcie dzieciaków. Podpatrywał, jak Inka radziła sobie z rysowaniem szlaczków, cicho powtarzał za nią słowa, jakby bał się wypowiedzieć je na głos, z mozołem ćwiczył sznurowanie butów i wściekał się, kiedy nic mu nie wychodziło.

Wanda popłakiwała w nocy na tę nieporadność i zastanawiała się, czy problemy Jacka wynikają z choroby alkoholowej jego biologicznej matki. Nie zapomniała ostrzeżeń dyrektorki domu dziecka. Naiwnie sądziła, że malcowi nic nie dolega, skoro jeszcze w wieku niemowlęcym chodziła z nim do wszelkiej maści specjalistów. Ci sprawdzili wzrok, słuch, serce i płuca. Nie zauważyli niczego niepokojącego, wręcz nakazali matce spać spokojnie i nie narażać chłopca na niepotrzebne badania, bo dzieciak gotów zrazić się do lekarzy na całe życie.

Nie przypuszczała więc, że intelektualnie Jacuś znacznie odbiega od normy. Inka nadrabiała za nich dwoje i nieraz przychodziła do brata z pomocą, kiedy ten nie radził sobie z najprostszymi rzeczami. Słodka, kochana dziewczynka opiekowała się nim, jakby czuła się w obowiązku zawsze o niego dbać i bronić przed każdym, kto naigrywał się i drwił z biedaka.

Stawiała się również ojcu wyzywającemu Jacka od miernot i nieudaczników. Witek nie zastanawiał się, jak wiele krzywdy wyrządza synowi niesprawiedliwymi uwagami. Krzyczał, że nigdy nie będzie z niego dumny, nie ukrywał pogardy dla mozolnych poczynań Jacka próbującego zasłużyć na względy taty.

Wanda wściekała się na Witka. Przypominała o szkodliwych konsekwencjach traktowania dziecka w podobny sposób. Za przykład stawiała relacje między ojcem a Andrzejem, na co Leszczak prychał zniesmaczony.

- To zupełnie inna sytuacja - powtarzał uparcie.

- Niby czemu?

- Bo dzieciak nie jest mój.

- Cicho! - Zdenerwowana Wanda ze strachem rozglądała się dokoła, czy żadne z dzieci nie podsłuchuje rozmowy rodziców.

Ani Inka, ani tym bardziej Jacek nie wiedzieli o adopcji. Wanda uznała, że jest za wcześnie, aby przeprowadzać z kilkulatkami rozmowę o pochodzeniu chłopca. Jako pedagog obawiała się ich reakcji, gdyby dowiedzieli się, w jaki sposób Jacek trafił do ich rodziny. Przestrzegała przed tym Witka, ale mąż nie martwił się o kruchą psychikę syna i coraz częściej zastanawiał się, czy istnieje sposób na oddanie go z powrotem do sierocińca. Skoro doczekał się zdrowej, inteligentnej córeczki, syn z problemami okazywał się zbędny.

Ku uldze Wandy, nie podjął radykalnych kroków. W końcu całe otoczenie żyło w przeświadczeniu, że Jacek jest jego pierworodnym dzieckiem. Witek miał związane ręce, co nie przeszkadzało mu na co dzień gnębić syna.

Historia lubi się powtarzać, pomyślała z bólem Leszczakowa. Syn odstawiony przez ojca na bok i córka będąca oczkiem w głowie.

Na szczęście ona nie popełniała błędów matki. Traktowała dzieci równo i żadnego nie wyróżniała. Na własnym przecież przykładzie przekonała się, co oznacza przymusowa separacja od rodzica. A takiej traumy, jaką sama przeżyła, nie życzyła ani Jackowi, ani Ince.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA