REKLAMA

Ostatnie tchnienie

tytuł oryg.: The Last Breath
autor: Denise Mina
przekład: Maciej Świerkocki
wydawnictwo: W.A.B
kolekcja: Mroczna seria
wydanie: I, Warszawa
data: 7 lipca 2010
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 123 × 195 mm
liczba stron: 440
ISBN: 978-83-7414796-5

Ostatnie tchnienie to trzecia z zapowiedzianych pięciu części cyklu o Paddy Meehan. W Polu krwi, którego akcja dzieje się w 1981 roku, poznajemy ją jako osiemnastoletnią, początkującą dziennikarkę. W Martwej godzinie, w 1984, jest już etatową reporterką. Akcja Ostatniego tchnienia rozgrywa się w 1990 roku, gdy główna bohaterka, jako ceniona felietonistka, posiada własną kolumnę i jest... samotną matką. Odnalezione zostaje ciało byłego chłopaka Paddy, korespondenta wojennego Terry'ego Hewitta, uprowadzonego w środku nocy, rozebranego do naga i zabitego strzałem w tył głowy. Jedyną spadkobierczynią jego domku na wsi i wszystkich znajdujących się tam dokumentów okazuje się właśnie Paddy. Niedługo później odkryte zostaje drugie ciało - współpracującego z Terrym fotografa. Policja podejrzewa atak terrorystyczny. Splądrowane mieszkanie i wizyta tajemniczego nieznajomego utwierdzają Paddy w przekonaniu, że ona i jej pięcioletni syn znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie. Wiedząc, że nie pozostaje jej nic innego, jak rozwikłać zagadkę, zostawia chłopca pod opieką jego ojca, a sama wyrusza na poszukiwanie prawdy.

Kolejna świetna książka Miny, która stworzyła Paddy Meehan, bohaterkę wzruszającą i sympatyczną.

,,The Sunday Telegraph"

Paddy Meehan jest najmniej prawdopodobnym i najbardziej realistycznym detektywem współczesnej prozy kryminalnej...

,,The Wall Street Journal"

Z recenzji Martwej godziny:

Denise Mina pokazuje nam Glasgow z czasów wielkich reform Margaret Thatcher i nie jest to obraz optymistyczny. Bieda, brud, narkomania i wszechobecna korupcja. Na takim tle rozgrywa się pasjonująca historia kryminalna z wyrazistymi postaciami i świetnymi dialogami.

BiblioNETka

Brzydka ona, brzydki on, a taka piękna książka. Tak najkrócej, parafrazując słowa piosenki napisanej przez Jana Wołka, można zrecenzować powieść Martwa godzina. Bohaterowie nie są ani piękni, ani mądrzy, ani nawet sympatyczni. Są za to boleśnie prawdziwi, a książkę, którą można zakwalifikować jako kryminał, czyta się jak dobry reportaż.

Dariusz Materek, Salon Kulturalny

Fragment

Dochodziła dopiero piąta rano, ale kiedy siedząca w aucie na parkingu Paddy podniosła wzrok, zauważyła od razu, że gmach ,,Daily News" szykuje się już do pracy. Długi biurowiec z czarnego szkła i chromu na dole, za szklaną szybą, mieścił jeszcze drukarnię. Na taśmie przesuwały się gazety, druk schnął, a przypominający ogień karabinów maszynowych terkot maszyn drukarskich brzmiał głośno w porannej ciszy. Kierowcy samochodów dostawczych czekali w zatoczce na załadunek. Na górze, na drugim piętrze, wszystkie światła w newsroomie po prawej stronie były zgaszone. ,,Strefa drzemki". Gdy pracowała na nocną zmianę, zawsze zaciemniali tę część wielkiej sali dla kolegów, którzy chcieli się przespać. Dziś zatrudnienie zmniejszyło się tak bardzo, że zespół wykorzystywał tylko połowę pomieszczenia.

Stały spadek sprzedaży ,,Daily News" skutkował częstą wymianą naczelnych, a każdy przychodził na stanowisko z obietnicą odwrócenia powszechnych trendów rynkowych i większych zysków dla właścicieli tytułu. Najprostszym sposobem obniżenia kosztów własnych jest zawsze redukcja płac. Paddy odeszła wtedy z ,,News" na rok. Kiedy ściągnęli ją z powrotem z ,,Heralda", w gazecie brakowało już jednej trzeciej starego składu. Z drugiej strony w najlepszych czasach, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, wymiana zespołu postępowała wyjątkowo powoli, a ścisły podział obowiązków oznaczał, że kierowca nie mógł załadować samochodu, dziennikarzowi zaś nie wolno było opróżnić kosza na śmieci. Podobno posady pracowników fizycznych były tak dobrze płatne, że przekazywano je zazdrośnie z ojca na syna.

Kiedy Paddy zaczynała pracę w gazecie na stanowisku gońca, stawianie się redaktorom i leserowanie uważane były za formę sztuki. Dzisiaj wszyscy chodzili ze spuszczonymi głowami, zdając sobie sprawę, że mają wielkie szczęście, bo wyszli cało z rzezi, przeprowadzonej przez kolejnego naczelnego, i ciesząc się, że zachowali etaty na coraz bardziej kurczącym się rynku pracy.

Przyglądając się swojemu odbiciu w lusterku wstecznym, Paddy zobaczyła, że twarz ma spuchniętą od płaczu. Mogła udawać, że to ze zmęczenia.

- Przecież dopiero wstałam - powiedziała sobie. - Spałam jak zarżnięta i właśnie się obudziłam.

Zadygotała, bojąc się mimo wszystko wejść do redakcji bez zbroi, czyli swojej profesjonalnej, sztucznej dziennikarskiej miny. Dawniej była w redakcji kimś tak mało znaczącym, że mogłaby się powiesić przy swoim biurku i nie sprowokowałaby tym żadnych komentarzy, ale te czasy dawno już minęły. Dziś miała znane nazwisko, dużo zarabiała - no i była kobietą.

Zaczęła pisać felietony na ,,stronę specjalistyczną" w ,,Heraldzie", którą powierzył jej jakiś wyrozumiały redaktor, kiedy Pete nabawił się obustronnego zapalenia płuc. Ucieszyła się wtedy. Felieton oznaczał, że nie musi wychodzić ze szpitala i może podyktować komuś tekst, dzwoniąc po prostu do redakcji z budki telefonicznej w recepcji. Nietrudno było zgadnąć, w jakim nastroju jest matka, która widzi, że jej syn z dnia na dzień oddycha coraz słabiej. Strach obudził w niej gniew, więc teksty Paddy były nieprzemyślane - zaczęła walić wszystkim prawdę prosto w oczy. Z miejsca stała się tak kontrowersyjna, że dali jej w gazecie całą piątą stronę i baner z nazwiskiem, który zapowiadał też tekst na pierwszej stronie. Wtedy redakcja ,,News" skaperowała ją z powrotem do siebie, żeby zaczęła drażnić ich czytelników.

Felieton był manifestacją poglądów, jakie żywiła Paddy, znajdując się w złym humorze. Zmiażdżyła kiedyś na przykład działającego z całkowicie czystych pobudek aktora, który przemawiał na wiecu politycznym, wspierając szlachetną sprawę, choć nie miał o niej pojęcia... Innym razem poświęciła cały felieton gustom nieumiejących się dobrze ubierać piłkarzy (Świnie w gaciach). Czasami wstydziła się swoich tekstów, miewała coś w rodzaju kaca moralnego, ale jej felietony wszędzie znajdowały swoich zwolenników, bo Paddy odkryła w sobie talent do opisywania rozmaitych narodowych szkockich bolączek. Jej zażenowanie z tego powodu zostało szybko zneutralizowane wysoką podwyżką i perspektywą dalszej dynamicznej kariery, jaka zaczęła się przed nią otwierać. Trafiła najpierw do lokalnych mediów, a potem zaczęła występy w stacjach radiowych i telewizyjnych o zasięgu ogólnokrajowym. Przez trzy miesiące pojawiała się w swoim programie telewizyjnym w niedzielne poranki, chociaż w światłach studia wyglądała na furiatkę, i to jeszcze bardziej otyłą niż w rzeczywistości. Ale widzowie nastawiali budziki, żeby ją tylko oglądać.

Chciała zatytułować swój felieton Kraina sofistyki i mgły, nawiązując do uwag lorda Byrona o nikczemności Szkotów, ale ówczesny naczelny ,,Heralda" (pochodził z Bristolu, a swoją funkcję piastował przez pięć miesięcy) oświadczył, że brzmi to pretensjonalnie, ponieważ pachnie niezłą znajomością literatury, skrócił więc tytuł do Krainy mgły, nie konsultując swojej decyzji z autorką. A wszyscy ludzie z branży doskonale wiedzieli, że tak zwany ,,mglisty tekst" to w ich języku eufemizm, oznaczający po prostu głupią pisaninę.

Paddy początkowo napędzał więc strach, ale Pete szybko wrócił do zdrowia. Miał skłonności do infekcji płucnych, chociaż na szczęście nie większe niż inne dzieci. Zdążyła od tamtej pory odzyskać spokój i zadowolenie, lecz nadal raz w tygodniu musiała się taplać w czarnym jeziorze swoich felietonów. Ich poziom systematycznie spadał, zaczęła więc kraść tematy: wyszukiwała ludzi, którym się nie powiodło, skłaniała ich do zwierzeń, po czym wszczynała dyskusje w barze prasowym, chcąc znaleźć jakiś ciekawy punkt widzenia na dany problem.

Odniosła sukces i wiedziała, że koledzy będą o niej mówić. Już rozsiewali złośliwe plotki o jej życiu seksualnym, dochodach i życiu rodzinnym.

Wychwalana za swoje kąśliwe teksty, obawiała się, że pewnego dnia po przebudzeniu stwierdzi, że jest naprawdę jak Mgiełka, bo takim pseudonimem się podpisywała, czyli że pogodzi się ze swoim wizerunkiem publicznym i faktycznie zacznie widzieć świat oczami swojej fikcyjnej bohaterki. Znała felietonistów, którym przydarzyło się dokładnie coś takiego.

Spojrzała znów na biurowiec. Terry Hewitt stał tu kiedyś przed wejściem i czekał na nią, sto lat temu, opierając się plecami i zgiętą w kolanie lewą nogą o ścianę. Podniósł wzrok na widok Paddy i uśmiechnął się serdecznie. Był w skórzanej kurtce, co jej się spodobało.

Opuściła Fort William w środku nocy, jadąc osiemdziesiątką bocznymi drogami, żeby tylko od niego uciec. Z jego artykułów wynikało, że Terry widział wiele nieprawości i aktów przemocy: gwałcone i mordowane kobiety, okaleczone dzieci albo całe wioski puszczane z dymem. Przypomniała sobie jego reportaż o pietnastoletnim chłopcu z Angoli, któremu ktoś strzelił prosto między oczy. Była naiwna sądząc, że się nie zmieni. Była kompletną idiotką.

Nie uda jej się przybrać dziennikarskiej miny. Mimo to musi wejść do redakcji albo będzie za późno, żeby oddać tekst do popołudniowego numeru. Odetchnęła głęboko, sięgnęła do drzwi, wysiadła na nierówną, betonową nawierzchnię parkingu i zamknęła samochód.

W zatoczce załadunkowej kręcili się robotnicy, którzy przyglądali się jej, kiedy szła w ich stronę. Przestali rozmawiać i jak na komendę odwracając się za nią, z ciekawością patrzyli, jak podchodzi do wejścia służbowego. Mogła powiedzieć jednemu z nich ,,dzień dobry", żeby zdobyć nowego wielbiciela, ale tego ranka nie miała na to wszystko siły. Pchnęła drzwi wejściowe i weszła do zimnej, wykładanej kamiennymi płytami recepcji. Kiedy tylko drzwi się za nią zamkną, któryś z robotników na pewno powie o niej coś nieprzyjemnego - na przykład skomentuje szerokość jej tyłka albo będzie zgadywał, komu zrobiła loda.

Odczekała, aż drzwi się za nią zamkną, a potem znowu otworzyła je jednym szarpnięciem, wychylając się na zewnątrz i wbijając w nich wzrok. Facet, który pierwszy wziął głęboki oddech, żeby coś o niej powiedzieć, znieruchomiał z otwartymi ustami.

- Jak wam się zdaje, o kim wy, kurwa, plotkujecie, koniobijcy? - wycedziła.

Roześmiali się, bo przyłapała ich na gorącym uczynku.

Wślizgnęła się do holu, nie dając im czasu, żeby się mogli odciąć, i ciężko weszła na schody, wlokąc się na górę i przystając przy drzwiach do newsroomu. Gdy wygładzała sukienkę, udało się jej zmarszczyć brwi. Przekonała się już - zwłaszcza po śmierci ojca, bo wtedy często zaskakiwały ją napady przygnębienia - że wzruszenie w większości przypadków można łatwo zamaskować burkliwością.

Zrobiła groźną minę, pchnęła dwuskrzydłowe drzwi i weszła do środka z podniesioną głową.

Pracownicy redakcji nocnej rzucili się do pracy niczym robot po nagłym skoku napięcia energii elektrycznej. Kiedy spostrzegli, że to tylko Paddy, trochę się uciszyli, ale blask ekranów komputerów zalał ponurą salę, oświetlając siedzących przy biurkach ludzi.

Merki Ferris, który stał przy drzwiach, miał wygląd chytrusa i paranoika. Zesłano go na nocną zmianę, bo wkurzył Bunty'ego, ich aktualnego naczelnego. Był zezowatym cwaniakiem, sprytnym, ale nieinteligentnym - potrafił się wszędzie wcisnąć na wywiad, ale nie wiedział potem, o co pytać. Nie był przystojny, a w tym świetle trudno było powiedzieć, czy się uśmiecha, czy tylko krzywi twarz.

- Co ty tu robisz? - zapytał z przyzwyczajenia.

- Jak się masz, Merki? - wyminęła go Paddy.

Newsroom został nieco przemeblowany, żeby nie straszył pustymi krzesłami. W dawnych czasach wypełniał go stukot maszyn do pisania i gwar, a żeby usprawnić proces produkcji tekstów, biurka były ustawione tak, że wszędzie trzeba się było między nimi przeciskać. Dzisiaj przetrzebione działy wiadomości, sportu i reportażu mieściły się daleko od siebie jak okrągłe wysepki, zastawione płaskimi, elektrycznymi maszynami do pisania i komputerami w brudnobiałych plastikowych obudowach, pulsującymi trupim, zielonym światłem. Redaktorzy zajmowali własną wysepkę, z daleka od szeregowych dziennikarzy.

Paddy przeszła na drugą stronę sali, do oddzielonego przepierzeniem boksu dla starszych redaktorów. Przyklękła przed drzwiami, żeby zajrzeć do środka przez białe żaluzje. Larry Szara Warga, szef redakcji nocnej i król gburów, siedział przy biurku. Otworzyła drzwi bez pukania, a Larry zastygł z kanapką przy ustach, próbując sobie przypomnieć, czy Paddy Meehan ma taką władzę w redakcji, żeby ich opieprzyć za to, że nie biegają jak w sztafecie z jednego końca sali na drugi. Potem opuścił rękę i zrobił zmartwioną minę.

- O co chodzi?

Paddy sięgnęła po leżący na jego biurku harmonogram i zaczęła udawać, że go czyta. Larry odłożył kanapkę, a następnie odchylił się na krześle, balansując ostrożnie na jego tylnych nóżkach, jednocześnie mierząc intruza sennym, pogardliwym wzrokiem, jak zawsze.

- Wstałaś lewą nogą?

- Nic z tych rzeczy. - Odłożyła rozpiskę. - Mam świetny materiał.

- Chyba, kurwa, żartujesz. - Larry przestał bujać się na krześle, które stanęło znów na czterech nogach. - Ja pierdolę, zaraz musimy oddawać numer do składu. Nie mogłaś przyjść godzinę wcześniej?

Wzruszyła ramionami, obrzucając uważnym wzrokiem biurko.

- Tak jakoś wyszło.

- No powiedz już, o co chodzi.

- Hmm... Paddy zawahała się, przesuwając na bok jakieś papiery. - Terry Hewitt.

- Co znaczy ,,Terry Hewitt"?

- Nie żyje. Został zamordowany.

Larry nie odezwał się ani nie poruszył. Paddy zerknęła na niego ukradkiem. Zmarszczył brwi, wbił wzrok w biurko i zaczął gwałtownie mrugać powiekami.

- No tak - mówił teraz ciszej. - Niech mnie chuj strzeli.

Paddy skinęła głową i przygryzła policzek.

- Niech cię strzeli.

- Nie, mówię poważnie - Larry podniósł na nią wzrok. - Niech mnie chuj strzeli.

Oboje uśmiechnęli się słabo do leżących na biurku papierów, zadowoleni z tej chwili milczenia. Nagle jednak mięśnie twarzy Paddy przeszył ostry skurcz i zaparł jej dech w piersi.

- No więc właśnie... - Odzyskała głos, który brzmiał piskliwie i drżał. - Znaleziono jego ciało w rowie melioracyjnym. Plotka głosi... - Paddy nachyliła się nad Larrym, bo dokończyła to zdanie szeptem - ...że rozwaliła go IRA.

Larry szeroko otworzył oczy. Od dziewięciu lat, odkąd zaczęła pracować w gazecie, Paddy czegoś takiego jeszcze nie widziała.

- Chyba, kurwa, żartujesz. Tutaj?

- Wiem...

- Że niby Provosi mordują już ludzi w Szkocji?

- Nie wiem, czy ludzi, ale jednego podobno załatwili. Wszystko wskazuje na to, że to robota IRA, tak powiedział nam anonimowy funkcjonariusz policji ze Strathclyde. Ciało odnaleziono niedaleko Greenock. - Larry nie zrozumiał, dlaczego akurat to miejsce jest takie istotne. - Czyli przy drodze na Stranraer, skąd kursują promy do Belfastu.

- To znaczy, że Terry właśnie przypłynął do domu? Był w Irlandii?

- Nie wiem. Znaleziono go martwego w rowie melioracyjnym, rozebranego do naga. Został zabity jednym strzałem w głowę.

- Jezu Chryste, to faktycznie bomba. - Larry odwrócił się do komputera, żeby sprawdzić, kto ma dzisiaj dyżur. - Merki...

- Nie. - Paddy stanowczo trzepnęła otwartą dłonią w blat. - Ja to napiszę. Anonimowo, ale napiszę.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024