Między frontami
tytuł oryg.: | Los ejercitos |
autor: | Evelio Rosero |
przekład: | Wojciech Charchalis |
wydawnictwo: | W.A.B |
kolekcja: | Don Kichot i Sancho Pansa |
wydanie: | I, Warszawa |
data: | 13 października 2010 |
forma: | książka, okładka miękka ze skrzydełkami |
wymiary: | 125 × 195 mm |
liczba stron: | 176 |
ISBN: | 978-83-7414827-6 |
W Kolumbii już od kilkudziesięciu lat trwa wojna partyzancka prowadzona przez oddziały lewicowe, prawicowe bojówki paramilitarne i żołnierzy gangów narkotykowych.
Prowincjonalne miasteczko San José. Życie toczy się tu spokojnym rytmem. Słychać śmiech papug i bawiące się dzieci. Ismael, emerytowany nauczyciel, zbiera pomarańcze i podgląda nagą sąsiadkę. Żona robi mu wyrzuty. Ale to nie osłabia łączących ich więzi. Są ze sobą już od czterdziestu lat. Razem się starzeją.
Któregoś dnia senny spokój San José zostaje zakłócony. Pojawiają się żołnierze. Z oddali słychać huk wystrzałów. Zniknięcie kilku miejscowych wzbudza strach i zdaje się zapowiadać coś jeszcze gorszego. Niedługo potem po powrocie ze spaceru Ismael orientuje się, że żołnierze zabrali jego sąsiadów, dowiaduje się też, że szuka go żona, lecz nie potrafi jej odnaleźć... Ataki się powtarzają, skala przemocy narasta. Ludzi ogarnia panika. Ci, którzy przetrwali, postanawiają wyjechać, nim będzie za późno. Ismael postanawia zostać w opuszczonym mieście. Od tej pory jego przyszłość jest absolutnie nie do przewidzenia...
Rosero od pierwszych stron wciąga czytelnika w grę, której motywem przewodnim jest wszechobecny strach.
Bez wątpienia jedna z najważniejszych powieści latynoamerykańskich ostatnich lat.
,,El Universal"
Evelio Rosero pisze, jakby maczał pióro we krwi [...]. Jeśli ktokolwiek zastanawiał się, czy po realizmie magicznym kolumbijska powieść jeszcze istnieje, trzyma w rękach dowód na niezwykłą siłę literatury tego kraju.
z uzasadnienia werdyktu Independent Foreign Fiction Prize
Spokojny rytm tej powieści robi piorunujące wrażenie.
,,Belfast Telegraph"
Autorowi Między frontami udało się dokonać tego, z czym kolumbijska literatura borykała się od lat: opisał wojnę bez szowinizmu, sentymentalizmu czy pustej retoryki.
,,El Pais"
To powieść o mieście niszczonym przez rozszalałą machinę nieracjonalnej przemocy - temat, który może wydawać się banalny, zostaje tu podjęty z wyjątkową elegancją i mistrzostwem.
z werdyktu Premio Tusquets Editories de Novela
Między frontami to alegoria życia w czasie wojny. Pozornie mało się tu dzieje, ale tak naprawdę rozpada się cały świat. [...]
Niepokojąca książka. Zadanie Ismaela okazuje się dużo poważniejsze, niż to się początkowo wydawało. Nie tylko stara się on odnaleźć Otilię, lecz także szuka rozsądku w tym szalonym świecie, w którym zwykli ludzie nie zachowują żadnej kontroli nad własnym losem.
,,The Times"
Niezwykła, doskonała książka. Oszczędna w słowach, ale trzymająca w napięciu.
,,The Nation"
Autor Między frontami używa tylko niezbędnych słów, by wciągnąć czytelnika w słodką historię, która ze strony na stronę staje się coraz bardziej gorzka.
,,Críticas"
To są dwa listy od mojej córki. Nie czytam ich na poczcie i wracam do domu, jakby Otilia czekała na mnie, żeby je przeczytać. Zastaję tam kilkoro dzieci pochylonych wokół czegoś na ziemi, na skraju chodnika. Proszę o przejście, ale stoją nieruchomo, ich głowy niemal się dotykają. Pochylam się ponad nimi i widzę wyciągnięte ręce dzieci, chude i opalone, wokół granatu ręcznego. Granat - krzyczę do siebie - dalej tu leży.
- Pokażcie - mówię.
Największy z dzieciaków zdobywa się na odwagę, chwyta granat i odskakuje. Pozostali idą w jego ślady. Przestraszyłem ich. To niemożliwe - myślę, chowam listy córki do kieszeni - wylecę w powietrze, zanim przeczytam twoje listy, Mario. Wyciągam ręce, ale chłopak najwyraźniej nie ma ochoty oddać mi granatu: ,,To nie pana", mówi. Pozostali krążą wokół mnie i przyglądają się, w oczekiwaniu. Doskonale wiedzą, że jeśli rzucą się do ucieczki, nigdy ich nie dogonię. ,,Twoje też nie - mówię. - Niczyje. Daj mi go, bo wybuchnie; chcesz zostać rozerwany jak ten pies, ten, którego pochowali z honorami?" Błagam w myślach, żeby ten chłopak był jednym z tych, którzy tak jak ja byli na pogrzebie psa, na skraju cmentarza, kiedy zagrały trąbki. I wygląda na to, że doskonale wie, o co mi chodzi, bo natychmiast oddaje mi granat. Na coś przydał się ten publiczny pogrzeb. Inne dzieci cofają się tylko o kilka kroków, oddalając się ode mnie, ale nie przestając krążyć dokoła. ,,Odejdźcie - mówię - zostawcie mnie z tym samego". Nie zostawiają mnie, idą za mną - w roztropnej odległości, ale za mną idą - a ja dokąd? idę ulicą z granatem w ręku, otoczony gromadą dzieciaków. ,,Macie stąd iść! - krzyczę. - Nie łaźcie za mną, bo jak wybuchnie, wszyscy dostaniemy". Dalej idą, nieustraszeni, wydaje mi się nawet, że z domów wychodzi więcej dzieciaków i szeptem wypytują kolegów, i stoją za moimi plecami, niewzruszenie, skąd wyłazi tyle dzieciaków? nie wyjechały? W końcu słyszę przestraszony głos jakiegoś mężczyzny: ,,Niech pan to wyrzuci w cholerę, profesorze, co pan robi?". Potem echo innego głosu, kobiecego, przeganiającego dzieci: ,,Do domów!", krzyczy. Dzieci jej nie słuchają. Nieme, niewzruszone, na pewno czekają, aż stary zostanie rozerwany na ich oczach, nie przypuszczając nawet, że one też zostałyby rozerwane. Otwierają się drzwi innych domów, głos kobiety teraz piszczy. Idę prosto nad urwisko. Mijam porzuconą fabrykę gitar. Przechodzę przed domem Mauricia Reya, niemal biegiem. Zatrzymuję się nad krawędzią przepaści. Teraz dzieciaki podchodzą za blisko, jeden, najmniejszy, nagi od pasa w dół, trzyma się mojego rękawa. ,,Pójdziesz ty stąd", mówię do niego. Pot zmusza mnie do zamknięcia oczu. Jestem pewien, że kiedy podniosę rękę i rzucę granat, tylko z powodu siły, którą będę musiał w to włożyć, wybuchnie mi w ręku i rozerwie mnie na strzępy, a wraz ze mną stado dzieciaków, Bóg wie, że ktoś będzie się z tego śmiał w miasteczku, wcześniej czy później: rozerwany wybuchem profesor Pasos zabrał ze sobą sporą grupę dzieci - mówię do siebie, czując w ręku twardą powierzchnię granatu, zwierzę z ognistą gardzielą, które roztopi mnie jednym podmuchem; gdybym przynajmniej był tu sam, nie byłoby to bolesne, nie musiałbym na ciebie czekać, Otilio, nie mówiłem ci, że ja będę pierwszy? Dzieci stoją za moimi plecami, po raz ostatni i bezskutecznie próbuję je od siebie odsunąć, staram się je przestraszyć gestami, ale jakby na przekór coraz bardziej tłoczą się wokół mnie, głosy kobiet i mężczyzn przywołują je z daleka, ja unoszę rękę i zrzucam zwierzę z urwiska, słyszymy wybuch, oślepiają nas malutkie ogniki podskakujące z dna, malowane światła wspinające się z hukiem po gałęziach drzew, do nieba. Odwracam się do dzieci - same szczęśliwe twarze, zachwycone - jakby oglądały sztuczne ognie.
Wracam do domu pomiędzy stężałymi twarzami kobiet; zbyt późno się dowiedziały i dopiero teraz przychodzą po swoje dzieci, niektóre je przytulają, inne karcą, używają paska, jakby to dzieciaki były winne, myślę, słysząc, że mężczyźni mnie wypytują, bo teraz idą za mną mężczyźni i kobiety. ,,Gdzie był ten granat, profesorze?" ,,Na mojej ulicy", a w środku zżera mnie wstyd, że jeszcze nie jestem w stanie się do tego przyznać: zapomnieć ten granat na całe miesiące, pewnie wokoło wyrośnie trawa, zasłoni go - usprawiedliwiam się w myślach - sprawi, że będzie wyglądał jak szary kwiat, pogrzebie go. Mężczyźni i kobiety wchodzą za mną do domu jak do siebie, co świętujemy? kogo pokonaliśmy? tak jest lepiej, od dawna nikt nie przyszedł do tego domu jak na niespodziewane przyjęcie, a gdyby Otilia nagle stanęła w drzwiach kuchni? pozdrawiają mnie, ktoś powtarza moje imię, w jednej chwili wszyscy już wiedzą; ja tylko chciałbym usiąść i przeczytać listy od córki, ale sam. Niemożliwe. Teraz przychodzą Chepe i ci, którzy pili w barze. Jeden z nich podaje mi kieliszek bimbru, który wypijam jednym haustem. Ludzie biją brawo. Zauważam, że trzęsie mi się ręka, czy ja się bałem? oczywiście, że się bałem, posikałem się, odkrywam - ale nie ze strachu, powtarzam sobie, to starość, zwykła starość - i zamykam się w swoim pokoju, żeby się przebrać. Tam niczego się nie wstydzę, nie jestem winien temu, że tracę pamięć, żaden starzec nie jest temu winien, mówię do siebie. Wkładam inne spodnie i tak zostaję, siedząc na łóżku, listy w ręku, ponownie rozpoznaję pismo córki, ale chcę je przeczytać w samotności, będę musiał pożegnać tych przyjaciół. ,,Co się dzieje, profesorze? - krzyczą do mnie z drugiej strony. - Proszę do nas wyjść - i śmieją się i klaszczą, kiedy wychodzę - profesorze, nie ma pan muzyki?"
W ogrodzie spacerują te same dzieci, które znalazły granat, na pewno szukają ich więcej, żeby przedłużyć zabawę, naprawdę są zaskoczone drzewem rozłupanym na pół, spalonym drzewem pomarańczowym, gruzem sadzawki dla ryb, zwiędłymi kwiatami w doniczkach - Otilia zasmuci się po powrocie, bo zapomniałem je podlewać. Kilka kobiet bierze kuchnię w posiadanie, rozpalają w piecu i przygotowują kawę dla wszystkich. ,,Czym pan się żywi, profesorze? Bóg pewnie się zlituje, Otilia wróci, proszę nie tracić nadziei, codziennie się za nią modlimy". Obaj Ocaleni, pełni lęku, przyglądają się z muru tłumowi. Przez wyrwę w murze dostrzegam postać Geraldiny w czerni w towarzystwie oniemiałego syna. Kilka kobiet opowiada jej o granacie. Znowu dają mi się napić, a ja znowu wypijam jednym haustem. ,,Naprawdę - mówię Chepemu w sekrecie, jakbym krzyczał - chciałbym, żeby mnie rozerwało, ale samego". ,,Rozumiem pana, profesorze, rozumiem pana", mówi do mnie z zaczerwienionymi oczyma. Spośród kobiet wychodzą Ana Cuenco i Rosita Viterbo, na chwilę odciągają mnie na bok. ,,Profesorze, dlaczego nie wyjedzie pan z nami, z naszymi rodzinami?", pytają. Ja pytam je dokąd. ,,Do Bogoty", mówią. Ja im mówię, że nie rozumiem. ,,Błagamy pana, profesorze, wszystko przygotowałyśmy, jeszcze dzisiaj wyjeżdżamy. W Bogocie poczeka pan na Otilię, tam łatwiej będzie panu ocenić sprawy. Albo niech pan wyjedzie do córki, ale niech pan to zrobi jak najszybciej, niech pan zostawi to miasto". ,,Oczywiście, że nie wyjadę - mówię im - nie przyszło mi to do głowy". Po krótkiej naradzie mówią, że chcą kupić naszego starego drewnianego świętego Antoniego, żeby go zabrać na pamiątkę. ,,Jest cudowny, a poza tym my go lepiej przechowamy Otilii niż pan". ,,Cudowny? - pytam. - No to tutaj zapomniał czynić cuda - i ofiarowuję im drewnianego świętego Antoniego - możecie go sobie zabrać, kiedy będziecie chciały". One nie każą się prosić, doskonale znają drogę. Znikają z małą statuetką świętego Antoniego, niosąc go bardzo ostrożnie na rękach, jak niemowlę, dokładnie w chwili, kiedy już zaczynam żałować i zastanawiam się, czy Otilia zgodziłaby się z moją decyzją ofiarowania im go, ale nie jestem w stanie przywołać kobiet z powrotem - w tej chwili ludzie kogoś przepuszczają i odsuwają się ode mnie, jakby mnie wskazywali.
To młoda dziennikarka, operator, dwóch oficerów.
- Proszę pozwolić, że pana przywitam - dziewczyna zwraca się do mnie, wyciąga delikatną dłoń, zbyt delikatną, i lekko mnie do siebie przyciąga. I całuje mnie w policzek, nie wypuszczając mojej ręki - to ten sam uśmiech, z którym zaczyna swoje programy. Operator przygotowuje kamerę, pochyla się nad nią, przyciska jakiś guzik. ,,Tylko dwa pytania, profesorze", mówi dziewczyna. Pachnie mydłem, jakby dopiero co się wykąpała, dlaczego tym razem zapach kobiety pachnącej mydłem mnie przygnębia? Jest piękna, rude mokre włosy, biały kapelusz w ręku, ale nie wydaje się rzeczywista obok mnie. Ona i jej operator są jak ludzie z innego świata, z jakiego? uśmiechają się z dziwną obojętnością, czy to ciemne okulary? chcą szybko skończyć, widać to w ich gestach, ona znowu coś do mnie mówi, czego już nie słyszę, nie chcę słyszeć, wysilam się, żeby ją zrozumieć, po prostu wykonuje swoją pracę, mogłaby to być moja córka, ale to nie może być moja córka, nie chcę ani nie mogę mówić - robię krok do tyłu, palcem wskazuję usta i powtarzam ten gest dwa, trzy razy, pokazuję jej, że jestem niemy. Ona patrzy na mnie z na wpół otwartymi ustami pełna niedowierzania, mam wrażenie, że się roześmieje. Nie. Jest chyba oburzona. ,,Co za źle wychowany człowiek", mówi.
- Dzisiaj profesor postanowił być niemy - woła ktoś. Biegnie za nią eksplozja śmieszków. Idę do swojego pokoju, zamykam drzwi i zostaję tam, na stojąco, z czołem wspartym na drewnie, słucham, jak ludzie powoli się rozchodzą. Bliskie miauczenie Ocalonych zachęca mnie do wyjścia. W domu nie ma nikogo, ale zostawili otwarte drzwi, która jest godzina? trudno w to uwierzyć: zapada zmrok. Nawet głód nie daje mi znać, która jest godzina, tak jak kiedyś. Muszę pamiętać o jedzeniu. Na pewno zapominam, bo nie ma światła elektrycznego. Wychodzę przed dom, na chodnik przed wejściem, i tam zapadam się w krzesło Otilii, czekam na nią, czytając listy od Marii w ostatnich promieniach słońca. W obu listach mówi nam to samo, może zbyt późno - żebyśmy przyjechali do Popayán i zamieszkali z nią, jej mąż się zgadza, wręcz tego żąda. Żebyś ty napisała, Otilio, dlaczego przestałaś pisać. Teraz będę musiał napisać za ciebie. I co jej powiem? Powiem, że Otilia jest chora, że nie może pisać i pozdrawia, to będzie zła wiadomość, ale z resztką nadziei, to tysiąc razy lepsze niż powiedzieć najgorszą prawdę, że jej matka znikła. Jeszcze nie chcemy wyjechać, powiem jej, po co mamy wyjeżdżać w tej sytuacji? takie byłyby twoje słowa, Otilio - w każdym razie dziękujemy za propozycję, niech Bóg was błogosławi, będziemy o niej pamiętać, ale musimy się zastanowić - potrzebujemy czasu, żeby zostawić ten dom, czasu na zostawienie tego, co będziemy musieli zostawić, czasu na spakowanie tego, co będziemy musieli ze sobą zabrać, czasu, żeby pożegnać się na zawsze, czasu dla czasu. Skoro spędziliśmy tutaj całe swoje życie, dlaczego nie mielibyśmy zostać jeszcze kilka tygodni? tutaj będziemy czekać, aż wszystko się zmieni, a jeśli się nie zmieni, to jeszcze zobaczymy, albo pojedziemy, albo umrzemy, będzie tak, jak Bóg zechce, i niech się dzieje Jego wola, niech się stanie, co Mu przyjdzie do głowy.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka ]Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmiDavid Foster Wallace
-
[ książka ]Dziesiąty grudnia. OpowiadaniaGeorge Saunders
-
[ książka ]Pierwszy człowiekAlbert Camus
-
[ książka ]SpotkanieMilan Kundera
-
[ książka ]Umrzeć na wiosnęRalf Rothmann
-
[ książka ]Księga Dziwnych Nowych RzeczyMichel Faber
-
[ książka ]UległośćMichel Houellebecq
-
[ książka ]Cząstki elementarneMichel Houellebecq
-
[ książka ]Poszerzenie pola walkiMichel Houellebecq
-
[ książka ]PlatformaMichel Houellebecq
-
[ książka ]Mapa i terytoriumMichel Houellebecq
-
[ książka ]Mozliwość wyspyMichel Houellebecq
LINKI SPONSOROWANE