Dom kości
tytuł oryg.: | House of Bones |
autor: | Graham Masterton |
przekład: | Paweł Wieczorek |
wydawnictwo: | Replika |
wydanie: | Poznań |
data: | 9 listopada 2021 |
forma: | książka, okładka miękka ze skrzydełkami |
wymiary: | 145 × 205 mm |
liczba stron: | 232 |
ISBN: | 978-83-6698939-9 |
Inne formy i wydania
e-book (epub, mobipocket) | 2011.09.06 |
książka, okładka miękka ze skrzydełkami | 2015.05.19 |
książka, okładka miękka ze skrzydełkami | 2021.11.09 |
2022.04.11 | |
Stare domostwa, tajemnica i strach. Graham Masterton w najlepszej formie!
John, młody chłopak marzący o tym by zostać gwiazdą rocka, rozpoczyna pracę w agencji nieruchomości pana Vane'a w Streatham. Właściciel to dziwny i tajemniczy osobnik, skrywający mroczny i niebezpieczny sekret. Bohater szybko odkrywa, że pan Vane posiada specjalną listę domów, których sprzedażą nie pozwala się zajmować nikomu. Okazuje się, że ludzie odwiedzający te domy znikają w tajemniczych okolicznościach. Tymczasem w jednym z budynków robotnicy natrafiają na dziesiątki szkieletów. John wraz z grupką przyjaciół odkrywa przerażającą prawdę na temat potężnych mocy zagnieżdżonych w ścianach domostw.
Rozpęta się koszmar, jakiego nawet nie śnili.
Książka zawiera wstęp Grahama Mastertona, napisany specjalnie do niniejszego wydania.
DOM KOŚCI
(fragment)
Rozdział 1
Pędzili nieoznakowaną omegą przez południowe
przedmieścia Londynu, wyprzedzając, zajeżdżając autobusy
i ciężarówki, wymanewrowując każdy pojazd, którego
kierowca choć na ułamek sekundy się zawahał.
Prowadzący samochód inspektor detektyw Carter
raz za razem rzucał niecierpliwie:
-- Dawaj, kochany! Pospiesz się, kolego! Na Boga,
masz zielone światło... Ruszaj się!
Siedzący obok sierżant detektyw Bynoe pochłonięty
był kończeniem pizzy z pepperoni.
-- Co w końcu powiedzieli? -- spytał, oblizując
palce.--
Że znaleźli szkielety. Mnóstwo szkieletów.
Sierżant detektyw Bynoe pokręcił głową.
-- Myślę, że przesadzają. Szkielety! Założę się, że
były przeznaczone do użytku jakiejś uczelni medycznej
albo coś w tym stylu.
Zjechali z głównej ulicy w pełen zieleni kwartał
wielkich ceglanych domów z epoki edwardiańskiej.
Przed laty okolica musiała być bardzo bogata i ekskluzywna,
z czasem jednak domy podzielono na mieszkania
i teraz duża część budynków wyglądała na porzuconą
i podupadłą. Brakowało dachówek, wiele bram
powyrywano z zawiasów, a porośnięte niepielęgnowaną
roślinnością frontowe trawniki były zasłane papierkami
po lodach.
Carter skierował się ku południowemu skrajowi
kwartału, gdzie stały dwie żółte ciężarówki do wywozu
śmieci. Płot ze sklejki otaczał resztki niegdyś imponującej
rodzinnej rezydencji. Stało tam siedmiu albo ośmiu
robotników w kaskach, paląc i pogadując.
-- Znajdę tu pana Garretta? -- spytał Carter, pokazując
legitymację.
-- Jest tam. To ten facet w białej koszuli.
-- Pan Garrett? -- spytał Carter, podchodząc do
potężnego, szerokiego w barach mężczyzny w białej koszuli
z krótkimi rękawami i w krawacie klubu krykietowego.
-- Inspektor detektyw Carter, Wydział Kryminalny
Streatham. Pokaże mi pan, co znaleźliście?
-- Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem --
oświadczył Garrett. -- Czasem znajdujemy szkielety,
głównie ptasie i kocie. Raz, kiedy burzyliśmy dom
w Clapham, znaleźliśmy trzy dziecięce... Mieszkająca
tam kobieta po każdym kolejnym porodzie wsadzała
niemowlaka do komina. Ale czegoś takiego jak to jeszcze
nigdy nie widziałem.
Weszli we trójkę przez drzwi w otaczającym rozbierany
dom płocie i ruszyli w kierunku ruin. Przy każdym
kroku pod ich nogami chrzęściły kawałki cegieł i okruchy
szkła. Zburzono już dwa górne piętra budynku, ale
mury parteru pozostały praktycznie nietknięte -- wyjęto
jedynie drzwi i okna i poustawiano je starannie jedno
obok drugiego pod płotem.
Przez okna dało się bez trudu dostrzec ogród za domem,
w którym stała dziecięca huśtawka -- milcząca
pamiątka po kimś, kto tu kiedyś mieszkał.
Weszli do holu wejściowego. Zdążono już wyrwać
część posadzki, musieli więc ostrożnie balansować na
pełnych gwoździ legarach. Garrett zaprowadził policjantów
do szerokiego otworu (jeszcze niedawno musiały
się tu znajdować podwójne drzwi), przez który weszli
do wielkiego, mocno zakurzonego salonu.
W ścianie na wprost wejścia mieścił się ogromny
metalowy kominek. Zburzono kawał ściany obok niego,
tworząc ziejącą dziurę, otoczoną brązową tapetą
w kwiaty.
-- Normalnie rozwalilibyśmy to wszystko żelazną
kulą -- wyjaśnił Garrett. -- Ale tutaj kazałem ludziom
wymontować kominek. Takie jak ten są w dzisiejszych
czasach warte parę groszy. Wystarczy zdrapać czarną
farbę, a spod spodu wyjdzie oryginalny Arts & Crafts.
Carter podszedł do dziury i zajrzał do środka, było
tam jednak zbyt ciemno, by cokolwiek dostrzec. Od razu
uderzył go jednak zapach. Poza typowym dla rozbiórki
duszącym zapachem pękających cegieł i kruszonego
betonu w powietrzu unosił się dziwny aromat, przypominający
zapach, jaki wydobywał się z torebek z mieszaniną
ziół i kwiatów, które jego babcia zwykła wkładać do
szaf z ubraniami. Zapach ten na chwilę przywołał coś
w jego pamięci i choć Carter nie był w stanie dokładnie
określić co, odniósł wrażenie kontaktu z czymś bardzo
starym i zapomnianym.
-- Proszę -- powiedział Garrett i podał inspektorowi
lampę na długim przewodzie z zabezpieczoną metalowym
koszykiem żarówką.
Carter podniósł lampę wysoko w górę i znów zajrzał
w dziurę. Bynoe podszedł, stanął tuż za jego plecami
i mruknął:
-- Niech mnie cholera, szefie...
Między po części wybitą ścianą salonu a zewnętrzną
ścianą budynku znajdowała się spora jama o powierzchni
przynajmniej czterech metrów kwadratowych -- pełna
ludzkich kości. Wystarczył jeden rzut okiem, by stwierdzić,
że muszą tu leżeć setki klatek piersiowych, łopatek,
miednic, kości udowych i czaszek. Niektóre były brązowawe
i wyraźnie stare, inne tak świeże i białe, że aż jarzyły
się w świetle. Kiedy Carter opuścił lampę, któraś
z czaszek rzuciła na ceglany mur wielki zniekształcony
cień, poruszający się niczym żywa istota.
Carter widział już wiele zwłok -- ludzi zabitych
w wypadkach samochodowych, zarżniętych nożem, tru-
py oblepione zastygłą krwią, wisielców na drzewach --
ale w tej ogromnej stercie kości było coś, co napełniało
go strachem, jakiego nie czuł nigdy w życiu. Ten widok
przypominał dawne pole bitwy.
-- Jak sądzicie, sierżancie, ilu tu jest ludzi? -- spytał
Bynoe'a.
-- Nie wiem, szefie. Trudno powiedzieć, póki ich
nie wyciągniemy, a sądówka nie złoży do kupy głów,
korpusów i nóg. Dwudziestu. Może trzydziestu. Może
więcej.
Carter jeszcze raz zajrzał w dziurę.
-- Było tu jakieś wejście inspekcyjne? -- Popatrzył
w górę. -- Ukryta klapa w suficie?
-- Nie -- odparł Garrett. -- Komora była dokładnie
zamurowana.
-- Były świeże cegły?
-- No jak? Sam pan widzi. Zaprawa jest tak stara,
że w niektórych miejscach przydałoby się ją uzupełnić.
A tapeta pochodzi chyba z czasów wojny.
-- Cóż... -- westchnął Carter. -- Wygląda na to, że
musimy wykonać pełen program. Sprowadzić jednostkę
wypadkową, techników od zabezpieczania śladów, fotografów.
Chyba zadzwonię do Barnetta i powiem mu, że
natknęliśmy się na Armageddon.
Pracowali do późnej nocy, rozbierając ścianę cegła po
cegle w świetle silnych lamp łukowych. Carter siedział
na stołku, który znalazł w kuchni, i pił gorącą jak piekło,
ale pozbawioną smaku kawę. Bynoe poszedł ustalić, kto
mieszkał w domu, zanim został wykupiony przez radę
miejską, i skompletować listę właścicieli od dnia, kiedy
go zbudowano.
Sześciu funkcjonariuszy ostrożnie wynosiło kości
z ponurej krypty i opatrywało je karteczkami, by patolodzy
mogli odtworzyć układ, w jakim zostały znalezione
przez robotników Garretta.
Doktor George Bott, ubrany w ochronny biały
kombinezon i zielone kalosze, wyszedł z ,,komory szkieletów"
z czaszką w rękach.
-- Popatrz na to -- zwrócił się do Cartera. -- Musi
mieć siedemdziesiąt albo i osiemdziesiąt lat. Plomby są
późnowiktoriańskie. Są tam jednak także czaszki, które
nie mogą mieć więcej niż pięć albo sześć miesięcy. Jak się
tam znalazły?
-- Wygląda na to, że mamy Wielką Tajemnicę
Zamurowanego Pokoju z Norbury -- stwierdził Carter,
kończąc kawę. -- Prawdopodobnie będzie się o niej
mówić jeszcze wtedy, kiedy my obaj znajdziemy się na
cmentarzu. -- Wstał i popatrzył na zegarek. -- Wrócę
rano i zobaczę, jak ci idzie. Dopóki nie skończysz, niewielki
tu ze mnie pożytek.
Właśnie zamierzał odejść, kiedy w ich kierunku ruszył
komisarz Green. Trzymał w rękach cegłę.
-- Szefie, chyba powinien pan rzucić na to okiem
-- powiedział, podchodząc, i położył przyniesiony okaz
na stołku.
Była to standardowa cegła, ale z obu jej stron wy-
stawała ludzka kość, najprawdopodobniej piszczelowa.
Tkwiła w cegle niczym bełt kuszy w kawałku drewna.
Doktor Bott podniósł znalezisko i dokładnie je
obejrzał.
-- To niemożliwe. Nie da się przebić cegły ludzką
kością. Kość jest zbyt krucha, a cegła zbyt twarda.
-- Może włożono kość przed wypaleniem?
-- To też niemożliwe. W piecu kość by się spopieliła.
-- Mamy jeszcze jedną podobną -- powiedział pracujący
przy stercie kości komisarz Wright.
Po chwili przyniósł cegłę, z której wystawały cztery
palce, wyglądające jak ostatnie, rozpaczliwe błaganie
o ratunek. Zaraz potem kolejny policjant znalazł trzy
połączone ze sobą cegły, w których tkwiła czaszka.
-- Co to oznacza, George? -- spytał Carter doktora
Botta. -- Wszędzie pełno śladów i dowodów zbrodni,
ale żadnego z nich nie rozumiem. Kim byli ci ludzie
i dlaczego zamurowano ich w ścianie?
Na sąsiedniej półce
-
[ książka, e-book ]KostnicaGraham Masterton
-
[ książka, e-book ]DziedzictwoGraham Masterton
-
[ książka, audiobook, e-book ]ZaklęciGraham Masterton
-
[ książka, e-book ]Wojownicy nocyGraham Masterton
-
[ książka, audiobook, e-book ]DrapieżcyGraham Masterton
-
[ książka, e-book ]WyklętyGraham Masterton
-
[ książka, e-book ]TenguGraham Masterton
-
[ książka, audiobook, e-book ]WalhallaGraham Masterton
-
[ audiobook, e-book ]Szpital FilomenyGraham Masterton
-
[ książka, e-book ]Wybryk naturyGraham Masterton
-
[ książka, audiobook, e-book ]Ogród złaGraham Masterton
-
[ książka, audiobook, e-book ]BazyliszekGraham Masterton
LINKI SPONSOROWANE