Trans śmierci (barwione brzegi)
tytuł oryg.: | Death Trance |
autor: | Graham Masterton |
przekład: | Grzegorz Jasiński |
wydawnictwo: | Replika |
wydanie: | Poznań |
nowość: | 26 sierpnia 2025 |
forma: | książka, okładka twarda |
wymiary: | 145 × 205 mm |
liczba stron: | 400 |
ISBN: | 978-83-6856008-4 |
Graham Masterton w najlepszej formie!
Randolph Clare jest szczęśliwym mężem, ojcem i właścicielem prężnie rozwijającego się przedsiębiorstwa. Kiedy w jednej z jego fabryk dochodzi do wybuchu, Clare przedwcześnie kończy wakacje, pozostawiając rodzinę samą w domu wypoczynkowym w Quebec. Niedługo potem jego żona i trójka dzieci padają ofiarą brutalnego mordu.
Clare jest zdruzgotany utratą najbliższych. Podczas pobytu w szpitalu dowiaduje się od hinduskiego lekarza o możliwości nawiązania kontaktu ze zmarłymi za pomocą mistycznego obrzędu, zwanego transem śmierci. Zdesperowany, wiedziony żądzą pożegnania się z rodziną, postanawia odszukać duchowego przewodnika, który pomoże mu wejść w trans i odnaleźć żonę oraz dzieci. W tym celu wyjeżdża na Bali.
Nie wie jednak, że jest śledzony przez wynajętych morderców...
Prolog
Bali, 1981
Minęła właśnie ósma wieczorem, kiedy Michael przejeżdżał na
rowerze przez rynek.
Manewrował swym zabytkowym rudgem między kłębiącymi się
tłumami turystów i kramiarzy oraz straganami oświetlonymi setkami
lamp gazowych. Była pora monsunowa, gorąca i pochmurna. Na niebie
nie było żadnej gwiazdy.
Ilekroć Michael zostawał zatrzymany przez wczesnych biesiadników
skupionych wokół warong, kramiku z chińskimi miseczkami
pełnymi smażonych klusek, wściekle uderzał w swój dzwonek. Czasami
ludzie usuwali mu się z drogi, ale najczęściej musiał zeskakiwać
z siodełka, które było dla niego o wiele za wysokie, i prowadzić rower
przez tłum jak młody kowboj ciągnący upartego wołu. Czasami musiał
nieść rower na lewym ramieniu, by obejść gromady kurczaków,
bele z batikiem i koszyki z wężami.
rzadko kto zwracał uwagę na delikatnego, szczupłego chłopca ze
staromodnym rowerem. Czasami spojrzał na niego jakiś Amerykanin,
który pamiętał metyskie dziedzictwo Wietnamu, ale prawie natychmiast
odwracał wzrok, gdyż potargane włosy chłopaka były tak jasne,
że aż prawie białe, ale jego ciemnobrązowe i lekko skośne oczy, zakrzywiony
nos i jakaś miękkość wokół ust zdradzały, że płynęła
w nim krew matki Balijki.
Teraz na drodze stanęły mu dwie kobiety spierające się o cenę
świętojanek.
- Aduh! Terlalu mahal! Tidak, saya tidak mau membelinya!
Michael nadusił dzwonek i kobiety usunęły się z drogi, nadal się
kłócąc.Mógł być tutejszym chłopcem, który przyjechał na wieczorny
targ, by załatwić jakieś zakupy. Tylko ktoś wrażliwy na tajemniczość,
jaką ewokowało za każdym razem w mieście Denspar zachodzące
słońce, tylko ktoś, kto był w stanie rozpoznać dziecko, które ćwiczyło
się w duchowych ćwiczeniach Yamy - tylko ktoś taki wiedziałby, że
to jedzie Michael i dlaczego.
Jechał dalej ku ulicy zwanej Jalan Mahabharata. Wieczorny targ
wypełniały dźwięki rock'n'rolla dobywające się z zawieszonych głośników,
rock'n'rolla wymieszanego z dźwiękami cymbałów ceng-
-ceng i uderzeniami bębnów kendang. Powietrze nasycone było zapachem
chili, ryżu i skwierczącym tłuszczem babi guling, balijskich
prosiaków z rusztu. Wszędzie trajkotali i kłócili się piskliwymi
głosami ludzie, oferując żywność, owoce, buty i ,,starożytne pod
gwarancją" rzeźby.
Stary człowiek z dopalającym się cygarem między wargami
i w dziwnie przechylonym turbanie próbował zagrodzić Michaelowi
drogę.
- Behenti! Behenti!
Michael wyminął go, podpierając się dla równowagi jedną nogą
i obcierając sobie łydkę o pedał. Mężczyzna krzyknął chrapliwie:
- Ty - puthi anak - biały dzieciaku! Widziałem cię już. Wiem,
gdzie idziesz. Powinieneś się wystrzegać lejaków. Powinieneś zważać
na tych, którzy ci dają rady. Ty puthi anak! Zważaj na tych, którzy cię
prowadzą!
Michael jechał dalej, nie oglądając się, czy stary człowiek go śledzi.
Miał nadzieję, że nie. Tym niemniej nie był zdziwiony czy strapiony
tym faktem. Już na samym początku został uprzedzony, że
istnieją osoby wrażliwe na duchy i że wiele spośród nich może rozpoznać,
kim on jest.
Zazwyczaj węszyli go starcy, którzy mieli nosa na subtelną obecność
Dewi i Dewy, bóstwa męskiego i żeńskiego, duchów
szepczących w ciemnościach nocy, które znikając, zostawiały
łagodne zawirowania w porannej mgiełce. Niewielu młodych obchodził
teraz świat duchowy; interesowali się bardziej Bruce'em
Springsteenem, Prince'em czy ujeżdżaniem po Jalan gajamahda
ryczących maszyn i pogwizdywaniem na amerykańskie dziewczyny.
Siła duchowa Denpasar nadal była czynna, szczególnie w starszych
dzielnicach miasta, ale dla młodych starożytne bóstwa zostały przyćmione
czerwonymi i żółtymi światłami neonów i krzykliwymi plakatami
reklamującymi seksfilmy.
Michael nie był pewien, co starzec w turbanie usiłował mu powiedzieć,
ale pamiętał słowa swego ojca: ,,Bądź cierpliwy, ponieważ
zawsze istnieje wyjaśnienie wszystkiego. I cokolwiek się stanie, ty
zawsze masz swą duszę i zawsze będziesz miał mnie".
,,Nigdy cię nie opuszczę - powiedział mu łagodnie ojciec na
ganku ich domu we wsi Sangeh, podczas gdy deszcz monsunowy
padał na okap, a mgła unosiła się nad błękitnozielonymi polami. -
Bez względu na to, gdzie będę i co się ze mną stanie - nawet jeśli
umrę - nigdy cię nie opuszczę."
Tego dnia w Denpasar padało. Był listopad, drugi miesiąc pory
monsunowej, a temperatura osiągnęła pięćdziesiąt pięć stopni.Miasto
zostało jakby otulone gorącymi mokrymi ręcznikami. Twarz Michaela
ociekała potem, a biała koszula z krótkimi rękawami przykleiła
się do jego chudych pleców. Wokół bioder nosił szkarłatny
saput, świątynną przepaskę, która niegdyś należała do jego ojca. Na
nogach miał znoszone adidasy. oprócz roweru, który podarował mu
pan Henry w amerykańskim konsulacie, drugą spuścizną po zachodniej
kulturze był zegarek na rękę firmy Casio z meczem futbolowym
na tarczy.
Kiedy dotarł do Jalan Mahabharata, zsiadł z roweru. Przeprowadził
go obok kramu z batikiem, gdzie siedziała dziewczyna, szyjąc
w świetle gazowej lampy. Jej uroda była prawie nieziemska, chociaż
włosy miała spięte do tyłu zwykłymi grzebieniami, a na sobie prostą
sukienkę z białej bawełny. Uniosła oczy, kiedyMichael ją mijał. Być
może rozpoznała go, ale nie odezwała się.
Dalej w głąb ulicy stragany i kramiki warong z nocnego rynku
ustępowały szeregowi starych domów: holenderskie kolonialne frontony
z ukrytymi drzwiami i okiennicami na oknach, ciemne wejścia
z napisami w języku indonezyjskim, sklepy i gabinety dentystyczne.
Pies przybłęda szarpał zdechłego kurczaka. Dwóch młodych ludzi
z wygolonymi z tyłu włosami siedziało okrakiem na swych Yamahach,
paląc papierosy, pogwizdując i śpiewając wciąż to samo: ,,Hej-
-hej, rock'n'roll". Po drugiej stronie ulicy, przed opuszczoną pralnią,
stała dziewczyna w cienkiej satynowej koszuli, czekając na kogoś lub
na nikogo.
Powietrze tutaj było wypełnione zapachem taniej żywności, ścieków
i dymu z kadzidła. Turyści unikali tej okolicy, ponieważ robiła
przykre i groźne wrażenie. Ale Michael, spokojny, opanowany, nie
obawiający się niczego, prowadził swój rower przez odpadki i spadłe
liście czerwonego uroczynu.
Wświecie ludzi nie ma się czego bać. Dopiero na krawędzi świata
duchów zaczynał się prawdziwy lęk.
Doszedł do wrót starej zaniedbanej świątyni Pura Dałem, Świątyni
Zmarłych. Stara budowla stała między holenderskim domem mieszkalnym
a ,,rumah Maka rama", restauracją rama. Jej wieże i łuki
były udrapowane gęstą gmatwaniną pnączy. Panowała tu głębsza
ciemność i cisza niż w pozostałej części ulicy.Wzdłuż ściany frontowej
kamienne rzeźby diabłów i demonów gapiły się swymi odrażającymi
twarzami o długich kłach. Bramy strzegły podobizny rangdy,
WdowiejWiedźmy, i Barong Keketa,Władcy lasów. Ich groteskowe
ciała były grubo pokryte mchem, a wokół kolan pięły się kwiaty.
Dziewczyna w cienkiej satynowej koszuli zawołała z drugiej
strony ulicy:
- Jesteś samotny, młody Charlie?
- Tidak - odparł Michael, co znaczy ,,nie".
- Mungkin nanti, Charlie? - zapytała dziewczyna tym samym pozbawionym
wyrazu głosem. - Może później?
Michael pokręcił głową, aby dać znak, że ją usłyszał, ale bez wahania
podszedł do skorodowanych, zielonych, miedzianych wrót Pura
Dałem i nacisnął ciężką klamkę. Wprowadził swój rower do środka
i potem zamknął wrota za sobą. Panowała tutaj głęboka cisza,
z wyjątkiem odległego echa warkotu motocykli. lampy oliwne migotały
i kopciły, chociaż zewnętrzny dziedziniec, przez który wszedł
Michael, pozostawał cienisty i dziwnie ciemny. Świątynia została
splądrowana podczas przerażających dni puputan, wielkiej samobójczej
walki przeciw Holendrom, i już dawno kilka krytych słomą pawilonów
otaczających dziedziniec zawaliło się, pozostawiając tylko
białe szkielety konstrukcji. Kamienną posadzkę porastał mech.
Michael zostawił swój rower zaraz za bramą wejściową i przeszedł
dziedzińcem aż do mniejszej bramy pokrytej wzorami kwiatów
i postaci bestii, strzeżonej przez bliźniacze małpie olbrzymy
Hanuman. Była to paduraksa, brama do wewnętrznego dziedzińca,
drzwi do samego Królestwa Śmierci.
Michael nie musiał otwierać wewnętrznych drzwi czy choćby pukać
do nich. Arcykapłan zawsze uprzedzał jego przybycie i dzwonił
trzy razy w świątynny dzwon: trzy płaskie, głuche, owalne brzmienia,
które odbijały się w świątyni jak zanikający głos demona. Stado ptaków
minah podrywało się w niebo ze zwisających gałęzi uroczynu,
a potem szybko sadowiło z powrotem.
otworzyła się brama, a za nią stał pedanda, arcykapłan, ciągle po
pięciu latach zadziwający go swym niewielkim wzrostem i kruchością.
Na głowie miał nakrycie z tkanej bawełny, nie większe od nakrycia
zwykłego kapłana, i był owinięty w zwykłą białą szatę, jakby
go przygotowano do kremacji. Michael często usiłował zgadnąć, ile
on ma lat, ale trudno było to powiedzieć z całą pewnością. Mały
człowieczek był chudy i pomarszczony, oczy miał nieprzeniknione
jak kryształ górski i lichą białą brodę. Pod okryciem jego ciało zdawało
się nie mieć w ogóle substancji, jak ciało kruchego, zmumifikowanego
ptaka.
- Selamat malam, Michael - skinął pedanda, złożywszy lekko
razem dłonie. - Dobry wieczór.
- Selamat malam, Pak - odparł Michael.
Pedanda odwrócił się bez ceremonii i poprowadził go na wewnętrzny
dziedzińce. Stały tam cztery gliniane naczynia, każde
w innym kącie, w których paliły się kadzidła. Kapłan zdawał się prawie
płynąć przez dym, jakby jego stopy nie dotykały ziemi.
- Ada Sesuatu yang menjusahkan? - spytał pedanda, nie obracając
się. Jego głos zdradzał ślad rozbawienia. Chciał wiedzieć, czy
Michael odczuwa, że coś jest nie tak.
- Pewien starzec chciał mnie zatrzymać, kiedy jechałem ulicą
Jalan Kartini. Powiedział dziwną rzecz.
- Aha - odparł pedanda. Uniósł jedną dłoń. Miał tak długie paznokcie,
że zwijały się jak korkociągi.
Skrzywił głowę w dziwny sposób, pokazując Michaelowi, że się
cieszy.
- Starzec wyczuł twoją gotowość - wyjaśnił pedanda.
- Czy rzeczywiście jestem gotowy? - spytał Michael.
- Masz jakieś wątpliwości?
Kadzidło falowało pomiędzy nimi, wypływając w ciężkie nocne
powietrze.
- Tak, oczywiście, że mam wątpliwości. Czy ty nie miałeś wątpliwości,
zanim zrobiłeś to po raz pierwszy?
- oczywiście - odparł pedanda. NauczyłMichaela, by zawsze zadawał
mu pytania. - Ale musiałem odrzucić swoje wątpliwości. Tak
jak ty musisz odrzucić swoje. - Zamilkł na chwilę, po czym dodał: -
Silakan duduk.
Michael usłuchał i poszedł na środek dziedzińca, gdzie leżały
dwie jedwabne wystrzępione maty. ostrożnie, aby nie pomarszczyć
jedwabiu, usiadł ze skrzyżowanymi nogami, wyprostowany, z otwartymi
dłońmi.
- Dziś wieczorem zrobisz pierwsze kroki do świata duchów - powiedział
pedanda. Nie przyłączył się od razu do Michaela, jak to zazwyczaj
robił, ale stał, patrząc na niego kamiennym wzrokiem. Jego
dłonie nadal były lekko złączone, jakby trzymał między nimi motyla.
,,Co mam teraz zrobić? Wypuścić motyla czy zdusić go na śmierć?"
Michael zadrżał, chociaż obiecywał sobie zawsze, że kiedy pedanda
ogłosi, że ten wieczór w końcu nadszedł, przyjmie to bez lęku
i bez żadnych sentymentalnych uczuć. Miał jednakże pełne prawo
bać się, ponieważ kulminacja jego nauki u arcykapłana oznaczała,
że będzie mógł spotkać i rozmawiać z każdym zmarłym, jakiego wybierze,
tak wyraźnie jakby ten nadal żył.
Miał także pełne prawo do sentymentów, ponieważ kiedy już
ujrzy zmarłego - to znaczy będzie zdolny wejść w trans, który jest
konieczny do takiej trudnej eksploracji - sam stanie się kapłanem
i potem nigdy już nie ujrzy swego nauczyciela. Pedanda nauczył go
już wszystkiego, co sam umiał. Teraz kolej na Michaela w tropieniu
zła i przejściu między duchami balijskich przodków.
Pedanda nigdy nie okazał mu żadnych ojcowskich uczuć, mimo
wszystko Michael nazywał go Pak. Przeciwnie, bardzo często był
karcony, temperowany i otrzymywał kary za najlżejsze przewinienia.
Kiedy zmarł ojciec Michaela, pedanda mu nie współczuł.
- Zmarł? Ma szczęście. Poza tym, kiedy będziesz gotów, spotkasz
go znowu.
Mimo to powstało między nimi mocne, nie wypowiedziane porozumienie,
które w pewien sposób miało większe znaczenie dla Michaela
niż uczucie. Częściowo opierało się na wzajemnym szacunku,
a częściowo na mistycznej wrażliwości, którą dzielili, zdolności,
która im obu umożliwiała wchodzenie do sennych światów bóstw.
Doświadczali rzeczywistości bogów z pierwszej ręki dzięki transowi,
znanemu w swej mniej rozwiniętej formie jako sanghyang,
w którym człowiek może chodzić po ogniu lub nakłuwać się ostrymi
nożami i nie mieć ran.
- Nic nie mówisz - powiedział pedanda. - Czy się boisz?
- Tidak - odparł Michael. - Nie.
Pedanda nadal patrzył na niego wzrokiem pozbawionym wyrazu.
- Mówiłem ci, czego masz się spodziewać. Wchodząc do świata
zmarłych, wchodzisz także do świata demonów. Spotkasz lejaki,
nocne wampiry, które są akolitami rangdy. Ujrzysz Buta i Kala, które
wdychają chorobę w usta niemowląt.
Na sąsiedniej półce
-
nowość[ książka, e-book ]ManitouGraham Masterton
-
[ książka, audiobook, e-book ]Złodziej duszGraham Masterton
-
[ audiobook, e-book ]CiemniaGraham Masterton
-
[ książka ]Czarny anioł (barwione brzegi)Graham Masterton
-
[ książka, e-book ]Dom muchGraham Masterton
-
[ audiobook, e-book ]Syrena. Rook. Tom 5Graham Masterton
-
[ audiobook, e-book ]Demon zimna. Rook. Tom 4Graham Masterton
-
[ audiobook, e-book ]Strach. Rook. Tom 3Graham Masterton
-
[ książka, e-book ]WirusGraham Masterton
-
[ audiobook, e-book ]Kły i pazury. Rook. Tom 2Graham Masterton
-
[ książka ]Duch ognia (barwione brzegi)Graham Masterton
-
[ książka, e-book ]Dzieci zapomniane przez BogaGraham Masterton