REKLAMA

Delikatne uderzenie pioruna

autor: Dariusz Domagalski
projekt okładki: Dominik Broniek
wydawnictwo: Fabryka Słów
seria: Cykl Krzyżacki
kolekcja: Asy polskiej fantastyki
wydanie: I, Lublin
data: 11 sierpnia 2009
forma: książka, okładka miękka
wymiary: 125 × 195 mm
liczba stron: 360
ISBN: 978-83-7574091-2

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka, I  2009.08.11

To nie fantastyka. To objawienie prawdy ukrytej w Kabale.

Krzyże na białych płaszczach, Orzeł w koronie, litewska Pogoń - to tylko zewnętrzne symbole strasznego boju o równowagę Wszechświata.

Przebudzeni pędzą traktami Żmudzi.

Bliski jest dzień Rozesłania Apostołów, kiedy dwie potęgi staną pomiędzy wbitymi w ziemię mieczami.

Nadciąga burza, w której umrze lub odrodzi się ludzkość.

Zapomnij o wszystkim, co serwował stary dobry Sienkiewicz...

Tapety na pulpit:

1280x800:

Fragment

Wędrowali wąskimi leśnymi ścieżkami, poprzez gaje, mateczniki, łąki usiane kwiatami, smagani na przemian słońcem, wiatrem i deszczem. Uchodzili przed prześladowcami, których oddechy niemalże czuli na karku. Już dwukrotnie udało im się zbiec Gerhardowi Rude, zawsze gubiąc pościg w niedostępnych kniejach i borach. Jechali na jednym koniu niczym pierwsi templariusze na pieczęci, jaką Dagobert, dzieckiem będąc, widział u swego ojca. Pamiętał historie, które opowiadał mu dziedzic Saint-Amand, a on - mały chłopiec o blond loczkach, siedział zasłuchany z szeroko otwartymi niebieskimi oczami, chłonąc opowieści o siedmiu walecznych rycerzach, którzy złożyli śluby czystości i ubóstwa oraz zobowiązali się bronić pielgrzymów zmierzających do Grobu Pańskiego. Nazwali się zakonem Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona. I w przeciwieństwie do swoich następców naprawdę żyli w ubóstwie, a swymi szlachetnymi ideami i przykładem zachęcali innych do podjęcia służby w Ziemi Świętej. Znał ich imiona na pamięć, o każdej porze dnia i nocy potrafił je wyrecytować: Hugo de Payns z Szampanii, Godfryd de Saint-Omer, Godfryd d'Eygorande, Nicolas de Neuvic, Jean d'Ussel, Jean de Meymac i Pierre d'Orlean. Niczym legendarni rycerze Okrągłego Stołu, stali się bohaterami dziecięcych fantazji, zawładnęli jego wyobraźnią i byli wzorem do naśladowania. Mały Dagobert marzył o założeniu białego płaszcza z czerwonym krzyżem. Ironią losu było, że teraz uciekał przed ludźmi noszącymi takie właśnie znaki, może z krzyżem w nieco innym kształcie, ale reprezentującymi te same idee. Nie byli to jednak owi szlachetni bohaterowie z jego wyobrażeń, a chciwi bandyci i bezwzględni mordercy.

Za przykładem pierwszych zbrojnych zakonów, w późniejszych wiekach niczym grzyby po deszczu narodziły się kolejne, o podobnej regule, strukturze, głoszące kultywowanie chrześcijańskich cnót. Ale zamiast nieść pomoc potrzebującym, chronić i wspierać, rycerze zakonni hartowali ciała i dusze w srogich wyprawach. Zamiast miłości ofiarowali śmierć, zamiast krzyża nieśli miecze, zamiast wodą, chrzcili poprzez przelaną krew.

Śnieżnobiałe habity splamione były posoką nie tylko pogan, ale również chrześcijan, którzy mieli czelność im się przeciwstawić. Zapomnieli o swojej powinności, o przysięgach ubóstwa i honorze. Zanurzali się coraz bardziej w morzu okrucieństwa i niepohamowanych żądz. We współczesnych rycerzach zakonnych nie było dumy, światłości, ani nawet wiary prekursorów. Za to cechowała ich buta i bezduszność wobec wrogów. Jednakże nie wszyscy tacy byli, a przykładem cnót rycerskich mógł być Piotr des Ruaux. Należał do lazarytów.

O ile inni rycerze zakonni, poprzez posługę Bogu rozumieli przede wszystkim walkę i niesienie śmierci niewiernym, to lazaryci ofiarowywali życie. Zakon przyjął nazwę od biblijnego Łazarza, patrona trędowatych, gdyż służyli w nim zazwyczaj ludzie zarażeni. Trąd został przywleczony z Ziemi Świętej do Europy przez krzyżowców i rozpowszechnił się wśród wszystkich warstw społecznych, od książąt, poprzez mieszczan, aż do zwykłych parobków. Powstało wiele leprozoriów, nad którymi opiekę sprawowali właśnie rycerze z zakonu Świętego Łazarza. Ich głównym zadaniem była opieka nad chorymi, zarówno w zakresie leczenia, wsparcia duchowego, jak również zbrojnej ochrony, gdyż leprozoria były często atakowane i grabione. Zakonnicy stawali zbrojnie w licznych bitwach, czasami ramię w ramię ze zdrowymi rycerzami. Walczyli pod Hittinem, Gazą, bronili Akki i Jerozolimy. Zawsze jednak wzbudzali strach i obrzydzenie, zarówno wśród wrogów, jak i sojuszników. Nie inaczej było i tym razem, Piotr des Ruaux samą swoją obecnością, mitem morowego powietrza wystraszył zakonnych pachołków, ratując Dagobertowi życie.

Nie po raz pierwszy.

Spotkali się przed czterema laty, kiedy książę Jan, palatyn Burgundii, wkroczył ze swoimi wojskami do Paryża, próbując odsunąć od władzy obłąkanego króla Karola. Saint-Amand był wtedy jednym z przybocznych księcia i podczas walk na przedmieściach został osaczony przez wrogów w wąskim zaułku ślepej uliczki. Jego niewielki oddział wybito, a on pozostał sam na placu boju, wyczerpany i ranny, ale gotów bronić się do ostatniej kropli krwi. Kiedy wydawało się, że przyjdzie mu dokonać żywota w walce z licznymi, dobrze wyszkolonymi siepaczami Ludwika - brata królewskiego i jednocześnie regenta Francji, nadeszła nieoczekiwana pomoc.

Nagle między niego a napastników wpadł tajemniczy rycerz z zielonym krzyżem na zakonnym płaszczu, z twarzą ukrytą za zasłoną hełmu. Walczył z szybkością błyskawicy, zręcznością kota i siłą bawołu, jego miecz siał spustoszenie, każdy cios powalał na ziemię, a na pokryty końskim łajnem bruk polała się krew. Był jak nie z tego świata, niczym demoniczny wysłannik Śmierci, przychodzący zebrać należne jej żniwo. Groza, jaką wywołało nagłe pojawienie się lazaryty i jego umiejętności szermiercze spowodowały, że szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Burgundczyka. Triumf uczcili w najpodlejszej paryskiej karczmie. Od tamtego czasu byli dobrymi przyjaciółmi, nieraz wspólnie wdając się zarówno w awantury i beztroskie przygody, jak i podejmując się poważnych zadań.

Niestety, dwa lata później jako stronnicy księcia Jana popadli w niełaskę, gdy palatyn Burgundii, a wtedy już delfin, został wygnany z kraju. Musieli uciekać z Francji, stając się podróżującymi po całej Europie banitami. Ale ich włóczęga nie była tak bezcelowa, jak mogłoby się wydawać. Wykonywali powierzane im misje i nosili w sobie tajemnicę. Tajemnicę istoty Boga.

- Gdzie my jesteśmy? Zapewne całe staje od najbliższego gościńca, o osadach nie wspominając. - Dagobert rozglądał się po rozległej, otoczonej gęstym lasem polanie. Dobrze ukryta, z dala od traktu, zapewniała doskonałe schronienie przed wścibskimi spojrzeniami, niestety, las skutecznie przesłaniał widok i nie sposób było określić, gdzie się jest. Na Żmudzi łatwo zabłądzić, jeśli zejdzie się z wytyczonych szlaków.

- Nieważne, gdzie, ważne, że daleko od wroga. - Piotr zeskoczył z konia. - Dobre miejsce na wywczas, zatrzymamy się tu na noc, bo już zmierzcha.

- Trzeba było tych dwóch zabić. Nie powiadomiliby reszty i...

- Nie było potrzeby zabijać! - powiedział twardo i stanowczo lazaryta, a jego twarz na chwilę stężała.

- Wiem, wiem, ty i te twoje zasady - westchnął Dagobert i również zeskoczył z konia. - Świat się zmienia, Piotrze. Nadchodzi zmierzch naszych ideałów, honoru rycerskiego i zasad wpojonych nam przez ojców. Honor! Niedługo stanie się jeno pustym słowem, którym chamy będą sobie gębę wycierać.

- Rycerskość i dworność zawsze będą istniały!

- Piotrze, przejrzyj na oczy! Powiadam ci, że nie minie kilka wiosen, a któryś z królików umyśli sobie, by podczas walnej bitwy na rycerstwo łuczników posłać lub bombardy wytoczyć.

- Nie może to być! Obyczaj rycerski w sprawie wyzwań i pojedynków podczas bitwy jest niemal święty.

- A ja ci mówię, że siłę armii niedługo będą stanowić wojska zaciężne, piechota z knechtów złożona, która lekce będzie sobie ważyć obyczaj rycerski. Zasady, które znamy, umierają, odchodzą w niebyt.

- Właśnie w świecie bez zasad warto zasady zachować.

- Niczego się nie nauczyłeś, ty stary capie. - Saint-Amand pokręcił głową, ale uśmiech rozjaśniał mu twarz.

- A ty, Dagobercie, jak zawsze drażnisz się ze mną. Przecież wiem, że ideały rycerskie nie są ci obce i niewielu znam mężów, którzy tak honor cenią, jak ty.

Burgundczyk spoważniał.

- Masz rację. Jednak honor i zasady nie uchronią nas przed całym hufcem Gerharda Rude.

- Co?! - Piotr z niedowierzaniem spojrzał na towarzysza.

- Zadarłeś z Gerhardem Rude? To byli jego ludzie?

Dagobert milczał zmieszany, nie patrząc przyjacielowi w oczy.

- Stanąłeś na drodze największego rzeźnika na Żmudzi. To człek szalony i nikczemny, gotów do największych zbrodni. Skoroś mu za skórę zalazł, to będzie cię ścigał jak wściekły pies.

- Niech się modli, żebym ja go pierwej nie dopadł. - Burgundczyk zgrzytnął zębami. - Pomijając zbrodnie jakich się dopuścił, to... to jeszcze miecz mi zabrał!

- Przecież na pobojowisku odnaleźliśmy twoją broń, a i pasa rycerskiego nie zdążyli ci zrabować.

- Nie ten miecz, ale Ostrze Netzacha.

- Nie frasuj się. Mam przeczucie, że rychło go odzyskasz.

- Lazaryta położył dłoń na ramieniu Dagoberta. -

Dary Sefir zawsze wracają do prawowitych właścicieli.

W oczach zakonnika zatańczyły ogniki wesołości.

- Zadrzeć z Gerhardem Rude, to jak zadrzeć z całym inflanckim zakonem Rycerzy Chrystusa. Zaiste, powiadam ci, przyjacielu, kiedyś albo cię powieszą, albo świętym zostaniesz. Chociaż, wiesz... jedno nie wyklucza drugiego. A teraz przynieś chrustu na ognisko, a ja rozkulbaczę konia.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA