REKLAMA

Azyl dla pogubionych serc

nowość
autor: Anna Wojtkowska-Witala
wydawnictwo: Replika
wydanie: Poznań
nowość: 21 maja 2024
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 304
ISBN: 978-83-6813528-2

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket)  2024.05.21

Przejmujące dzieje rodziny na tle burzliwych czasów wojny

Klara rezygnuje z pracy, sprzedaje mieszkanie i kupuje dom, który okazuje się miejscem szczególnym. Pisze również historię rodziny ze strony ojca - babci Moniki i jej rodzeństwa.

Lena po rozwodzie postanawia nie wiązać się już z żadnym mężczyzną. Jednak los ma wobec niej inne plany.

Wiktor wyjeżdża na Madagaskar, gdzie chce pomagać innym. Niespodziewany wypadek sprawia, że musi wrócić do Polski.

Co łączy tę trójkę? Jak życie zaskoczyło Klarę, Lenę i Wiktora, weryfikując ich plany?

Losy wielu pokoleń zebrane klamrą subtelnej narracji. Z typową dla autorki wrażliwością poznajemy historię rodziny sięgającą wojennej zawieruchy. Uświadamiamy sobie, że żaden człowiek nie żyje w oderwaniu od innych. Wszyscy jesteśmy sumą dobrych i złych uczynków naszych przodków. Ciąży na nas odpowiedzialność nie tylko za własny los, ale i za tych, którzy przyjdą po nas. Wzruszająca opowieść o poszukiwaniu własnych korzeni. Zatrzymuje koło czasu i pozwala upamiętnić wspomnienia.

Żaneta Pawlik, autorka książek: Za zasłoną milczenia, Światło po zmierzchu, Tamarynt. Marząc o lepszym jutrze oraz Mowy nie ma!

Fragment

Monika

Gazeta ,,Dziennik Śląski" dnia czwartego kwietnia 1903 roku w numerze siedemdziesiątym siódmym donosiła między innymi, że w Egipcie w obozach Beduinów wybuchła cholera, prezydent Stanów Zjednoczonych Theodore Roosevelt wyruszył w dwumiesięczną podróż na zachód kraju, w Krakowie rozpoczęto prace związane z elektrycznym oświetleniem grobów królewskich, w galicyjskim Jarosławiu zmarł w wieku stu sześciu lat Jan Bojdas, w Pawłościcach z życiem pożegnała się Katarzyna Piela, dożywszy imponujących stu piętnastu lat. Jan i Katarzyna pracowali do końca swych dni. W tym samym czasie Kaiser Wilhelm II prawdopodobnie przebywał w Kopenhadze, gdzie dopłynął statkiem o dostojnie brzmiącej nazwie ,,Hohenzollern", nadanej na cześć dynastii, z której się wywodził.

,,Dziennik Śląski" ani w tym, ani w żadnym następnym numerze nie pisał jednak, że w sobotę czwartego kwietnia 1903 roku w mieście Mikołowie (czy też z niemieckiego nazywanym Nikolai) na Górnym Śląsku przyszła na świat dziewczynka o dużych błękitnych oczach i delikatnym meszku na głowie zwiastującym blond włosy. Czekała już na nią czwórka rodzeństwa. Trzech starszych braci o cesarskich imionach Ludwik, Wilhelm i Józef oraz siostra Julianna. Czekałaby i Wiktoria, gdyby w pierwszym roku życia choroba nie zabrała jej spośród żywych. Czy były to ostatnie tchnienia epidemii cholery? Panowała w owym czasie w nieco dalszej okolicy, ale ktoś z sąsiedztwa mógł przywlec zarazę stopniowo wycofującą się z regionu. A może była to śmierć spowodowana chorobami pierwszych lat życia? Może gorączka, kaszel albo zgon pro dentibus, czyli ,,na zęby"? Tego już nikt nie rozwikła. W aktach metrykalnych pozostały tylko dwie daty - narodzin i śmierci Wiktorii.

Zatem na urodzoną czwartego kwietnia Monikę czekała czwórka rodzeństwa i rodzice - Andrzej i Franciszka pochodząca z pobliskiej wsi Gostyń. Kiedy już miejscowa hebama[1] odebrała poród i oznajmiła, że odbył się bez żadnych komplikacji, wtrącając przy tym słowa o końskim zdrowiu zarówno dziecka, jak i matki, Andrzej odetchnął z ulgą. Nie raz zdarzało się przecież, że dziecko było słabiutkie i wydało ledwie kilka oddechów, żeby natychmiast pożegnać się ze światem i nie poznać jego pokus. Nierzadko za dzieckiem podążała matka, zostawiając męża z liczną gromadką. Nie pozostawało wtedy nic, tylko rozejrzeć się za kandydatką na kolejną żonę. Panny stroniły od mężczyzn z przychówkiem, ale wielodzietne wdowy chętnie się zgadzały na związek z wdowcem. Tworzyły się wówczas, mówiąc dzisiejszym językiem, patchworkowe rodziny. Dzieci moje, twoje, a potem najczęściej i wspólne. Chociaż osiem lat minęło od odejścia Wiktorii, to jednak Andrzej wciąż miał w pamięci lekkość trumienki, którą niósł w niemej rozpaczy za podążającym na cmentarz księdzem. Radość z narodzin Moniki nieco łagodziła tamtą stratę, ale rodziła też strach i obawę przed śmiercią kolejnego dzieciątka. Ileż razy to już powtórzono i do końca istnienia świata będzie przytaczane, że rodzice nie powinni grzebać swoich dzieci.

Być może gdyby parcela rodzinnego domu Andrzeja, stojącego w sąsiedniej wsi gminnej była większa, Monika zamiast w Mikołowie urodziłaby się w Łaziskach Dolnych. W domu o kształcie prostopadłościanu, na szczycie którego przycupnął nieśmiało lekko skośny dach. Piętrowy dom zbudowany z czerwonej cegły posiadał rząd pięciu okien na piętrze i czterech na parterze, a pośrodku frontowej ściany usytuowano dwuskrzydłowe drzwi wejściowe. Był ładny i zgrabny. Co bardziej dociekliwi w bryle budynku doszukaliby się podobieństwa do plebanii w Haworth. Wystarczyło tylko dobudować dodatkowe skrzydło po prawej stronie i zmienić kolor cegieł na bury przetykany zielonym nalotem, a rodzina Brontë mogłaby uznać go za swoje domostwo. Dla Andrzeja podobieństwo do angielskiego domu nie miało żadnego znaczenia, a nawet w ogóle nie miał pojęcia o kimkolwiek z rodu Brontë i tym bardziej o ich rodzinnym gnieździe. Dla niego istotnym było, że budynek zajmujący niemal całą działkę nie dawał szans na jakiekolwiek gospodarzenie. A Andrzej tak bardzo chciał mieć gospodarstwo, pracować na roli, hodować zwierzęta domowe. Praca górnika na Gottmituns-Grube[2] była ciężka i choć nie narzekał, nie to jednak chciał w życiu robić. Dlatego gdy tylko usłyszał nowinę o wyprzedaży ziemi w pobliskim Mikołowie, zaprzągł konia do fury, przeczesał dłonią jasne włosy i zgrabnie wskoczył na pojazd, sadowiąc się na szerokiej desce służącej za siedzenie. Franciszka znająca cel jego podróży stała w drzwiach i miała nadzieję, że do przeprowadzki nie dojdzie. Nie lubiła zmian. Po ślubie z ciężkim sercem opuściła gostyński Jastrzembiec i gdy wreszcie polubiła łaziski dom na zakręcie, znowu stanęło przed nią widmo czegoś nowego. Ale cokolwiek Andrzej postanowi, ona to przyjmie. Wątpliwości i żal ukryje głęboko w sercu, tuż obok miejsca, gdzie trzymała w sekrecie żałość za Wiktorką. Ukryje też niezrozumiałe przeczucie mówiące jej, że w nowym domu nie zazna szczęścia. Codziennym uśmiechem będzie tuszować wieczny strach o dzieci, tęsknotę za nimi, gdy odejdą, i przeświadczenie, że gdyby zostali w Łaziskach Dolnych, wszystko potoczyłoby się inaczej. Miała dziwne wrażenie, że wraz z przeprowadzką rozpoczął się powolny proces nie tyle upadku, co znikania jej rodziny.

- Heta wio! - zawołał Andrzej i koń szarpnął wozem.

Koła potoczyły się ku wznoszącej się nieco w górę, rozmokłej po ostatnich deszczach drodze. Silne zwierzę szło jednak lekko, bo fura była pusta. Po kilku zakrętach i długiej prostej wóz w końcu zatrzymał się na Starej Drodze w Mikołowie. Andrzej, ściskając w dłoniach czapkę, jakby niepewnie zostawił konia i ruszył w kierunku dość licznej grupy żywo dyskutujących mężczyzn. Język niemiecki mieszał się z polskim, choć kraju tej ostatniej mowy oficjalnie na mapach świata nie było.

Andrzej niejednokrotnie tędy przejeżdżał w drodze na mikołowski targ, ale nigdy nie przyglądał się temu miejscu dokładnie. Coś tam słyszał o nowym przedsięwzięciu, które miało w krótkim czasie przynieść ogromny zysk właścicielom. Skoro jednak ziemia była na sprzedaż, to chyba z sukcesu nic nie wyszło.

- Proszę podejść bliżej! Wszyscy bliżej! - krzyczał po niemiecku ubrany w brązowy garnitur mężczyzna. - Nie będę powtarzał kilka razy swojej przemowy. Kto będzie przeszkadzał i nie usłyszy, jego strata.

- Coś tam słychać, nic nie widać! - zawołał najstarszy z zebranych, wyjmując fajkę z ust.

- Może postawić go na beczce - zaproponował ktoś inny i już po chwili toczono drewniane, wyoblone naczynie, na której siłą męskich ramion ulokowano mówcę. Teraz wszyscy go słyszeli, a już na pewno widzieli.

- Zanim kilku z was zdecyduje się na zakup ziemi, a jeden nabędzie parcelę razem z budynkiem, który stoi za mną, musicie poznać historię tego miejsca. Krótką, bo krótką, ale historię.

- Nie lepiej od razu sprzedawać, bez zbędnego bajdurzenia? - odezwał się ktoś z grupy.

- Zabrało się mu na legendy - zawtórował inny, a za nim słychać było kolejne głosy niezadowolenia. Kogo obchodzi, co było? Ważne to co jest i ziemia nadająca się do uprawy lub chociażby mogąca służyć za pastwisko.

Mężczyzna w brązowym garniturze cierpliwie stał na beczce i czekał, aż ci, którzy chcieli, wyrażą niechęć słuchania. W końcu nikt już nie miał pomysłu na protestowanie i zapadła cisza.

- Dziękuję - powiedział spokojnie. - Teraz jesteście niezadowoleni, ale jeśli w przyszłości tego, który nabędzie działkę z budynkiem, dzieci zapytają o jego historię, cóż im powie? Nie, nie. To nie pytanie, więc nie musicie odpowiadać. - Rozejrzał się po milczących męskich twarzach. Młodszych i starszych, ale posłusznie milczących.

Andrzej również się rozejrzał i jeszcze mocniej ścisnął czapkę. Owszem, chciał poznać dzieje budynku, ale jeszcze bardziej pragnął go kupić. Przecież to niemal gotowy dom do zamieszkania i wokół tyle ziemi. Gdy postawi stodołę, zostanie jeszcze mnóstwo miejsca. Zmrużył oczy i próbował sobie wyobrazić przyszłe gospodarstwo, ale donośny głos wytrącił go z zamyślenia.

- To miejsce miało być złotym interesem, a okazało się wielką klapą. Dwudziesty wiek coraz bliżej, a wraz z nim Katowice! Katowice to miasto przyszłości, rozbudowuje się, zaludnia. Potrzeba więcej domów, a żeby zbudować dom, potrzeba budulca. I tutaj miał on być. Dwie skały. Jedna za nami, druga przed nami. Dwie skały piaskowca, zdawałoby się idealnego budulca. Nic tylko wydobywać i transportować do rozwijających się miast. Pomysł dobry, a nawet bardzo dobry. Szybko pociągnięto stąd kolej wąskotorową do mikołowskiego dworca. Widzicie jeszcze ślady? Wczoraj rozebrano i wywieziono ostatnie szyny. Stąd kamienie miały być transportowane do stacji kolejowej i dalej przeładowywane do wagonów towarowych jadących do Katowic. Wydobycie rozpoczęto, piaskowiec składowano, ale przyszły deszcze i zimno, które skutecznie zweryfikowały plany przedsiębiorców. Niezabezpieczone bloki skalne nasiąkły wodą i uległy zniszczeniu. Widmo zysków zamieniło się w realną klęskę. Pożyczki trzeba spłacać, a co jeśli nie ma z czego? Dlatego właściciele podjęli decyzję o podziale gruntu i sprzedaży. Mamy tutaj pięć działek, w tym jedna z budynkiem. I teraz do niego przechodzimy, ale nie dosłownie, lecz w naszej opowieści. Otóż tutaj właśnie mieściły się szatnie dla pracowników, biuro oraz kasa. To te pomieszczenie z pionowymi prętami w oknie. Układ jest bardzo dobry i łatwo przerobić go na dom mieszkalny. Jeden z was stanie się szczęśliwym nabywcą ziemi z domem.

- Ja kupuję! - Andrzej wyrwał się niczym do odpowiedzi w szkole.

Mężczyzna, który przemawiał, nie wiedział czy mówić dalej, czy przystąpić do finalizacji transakcji na pierwszą działkę. Zaległa cisza. Niemal wszyscy spoglądali na Andrzeja.

- Pan pójdzie za mną - powiedział w końcu mówca i zeskoczył ociężale z beczki. Ruszył w kierunku budynku, a za nim przez zbitą grupę mniej lub bardziej zainteresowanych kupnem ziemi przeciskał się Andrzej. Będąc już przy drzwiach, przystanął i szybko przebiegł wzrokiem nierówną elewację z żółtego i różowego piaskowca. Pogładził ją dłonią i poczuł na skórze kwarcowe drobinki. Lekko go zakuły, ale nie na tyle, by sprawić ból. Strzepał je, a na skórze pozostały ledwie widoczne, milimetrowe wgłębienia.

Transakcja kupna przebiegła szybko i sprawnie. Również szybko Andrzej i Franciszka spakowali cały swój dobytek i przeprowadzili się do Mikołowa. Koń stąpał ociężale, ciągnąc meble i wypełnione po brzegi kosze. Andrzej szedł z boku i trzymał lejce. W myślach budował już stodołę. Nowoczesną, z czerwonej cegły. Jego żona dreptała za wozem. Na rękach niosła najmłodszego synka Józefa, a obok przebierała nóżkami mała Julianna, zwana pieszczotliwie Ulusią, za nią podskakiwał najstarszy, ale wciąż mały Wilhelm. Każde z dzieci miało już zapisany swój los. Tak jak swój los miał zapisany Ludwik, który jako pierwszy narodził się w domu na Starej Drodze. Za nim na świat przyszła Monika. A potem Andrzej, Jadwiga i Dominik.

[1] Hebama - w gwarze śląskiej położna.

[2] ,,Gottmituns-Grube" - ,,Bóg z nami" kopalnia węgla kamiennego uruchomiona w 1835 r. w Łaziskach Średnich; od 1922 r. kopalnia ,,Waleska".

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Znajdź swoje wakacje

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy