Koszykarska gwiazda z Legionowa. Andrzej Paszkiewicz chciał zostać śmieciarzem
1 czerwca 2015
Andrzej Paszkiewicz, gwiazda warszawskiej Legii, opowiada nam o początkach swojej kariery, katorgach treningu i dziecięcych marzeniach o byciu... śmieciarzem.
- Pamiętam, jak marzyłem, by być ... śmieciarzem! Miałem chyba 6-7 lat i człowiek odbierający śmieci, obsługujący ogromny samochód, niezwykle mi imponował! A jakie super rzeczy można było znaleźć w osiedlowym śmietniku! Z kolegą Adrianem buszowaliśmy po koszach, wynajdując zabawki, sprzęty domowe. Te znaleziska plus nasza wyobraźnia - byliśmy panami świata - śmieje się Andrzej Paszkiewicz i dodaje, że w dzieciństwie najciekawsze były dla niego wyścigi na rowerze wokół placu, potem piłka nożna, wreszcie koszykówka i idole z nią związani.
Z poważną grą w kosza, choć wciąż amatorską, zetknął się w Legionie Legionowo. - Byliśmy grupą zgranych ziomków bez większej wiedzy o technicznych i szkoleniowych niuansach koszykówki. To, czego nauczyliśmy się sami na parkiecie czy treningach, tudzież oglądając mecze w tv, było na naprawdę dobrym poziomie, bo udało nam się awansować do ówczesnej drugiej ligi (czyli dzisiejszej pierwszej). Bez budżetu, bez zaplecza... pasją i ciężką pracą osiągnęliśmy szczyty. To były ciężkie czasy, kiedy grę łączyło się z pracą, szkołą, a w moim przypadku również z wojskiem - wspomina Andrzej.
Przekraczanie granic
Dalej było już z górki. Jak mówi, w 2000 r. szczęście się do niego uśmiechnęło. Z ostatniej drużyny w tabeli trafił do lidera - Turowa Zgorzelec. Tam dopiero zobaczył, co znaczy profesjonalna koszykówka - dwa treningi dziennie, ambitne cele, sztab ludzi mający zapewnić komfort i skupienie na graniu. Kolejny sezon to już MTS Basket Kwidzyn. Trafił tam z kontuzją. Nie udało się wywalczyć awansu i po jednym sezonie wrócił do Legionowa, potem pięć sezonów spędził w Piasecznie. W końcu odezwał trener Bakun z Legii. Chciał, by Andrzej był częścią dużego projektu "odrodzenia potęgi'.
Jak wiele wysiłku wymagało dojście do punktu, w którym jest obecnie? - Codzienne zmuszanie organizmu do przekraczania własnych granic, kontuzje, ciągłe wyrzeczenia... Jednak dziś mogę stwierdzić, że niewystarczająco dużo włożyłem wysiłku i pracy, bo jestem 'tu i teraz', ale czuję niedosyt i wiem, że mógłbym być "wyżej", bliżej spełnienia marzeń. No, ale jak to w życiu, czasami trzeba być w odpowiednim miejscu i czasie, by osiągnąć coś wielkiego - mówi Andrzej.
Koszykówka to wiele trudu i wyrzeczeń, ale jest też druga strona medalu, czyli sport sam w sobie: rywalizacja, pokonywanie własnych słabości, adrenalina, dawanie radości kibicom, a z czasem bycie idolem, wzorem dla innych. Jak podkreśla koszykarz, miło jest usłyszeć, że ktoś chciałby grać jak ty.
Rodzina... jest wyrozumiała
Andrzej Paszkiewicz to nie tylko sportowiec. To też mąż i ojciec trzech córek. Jak udaje mu się godzić te wszystkie funkcje?
- Niestety, nie udaje się... Rodzina może uważać inaczej, ale ja wiem, czuję, że coś poświęcam i jest to rzecz najcenniejsza - czas. W weekendy ostatnimi miesiącami byłem raptem kilka godzin w domu, wieczorami jestem na treningach, a mógłbym pomagać żonie, szaleć z córeczkami - mówi koszykarz. - Ula zawsze lubiła oglądać moje mecze. Dzieciaki cieszą się, że tata jest koszykarzem - szczególnie teraz, gdy gram w Legii i idzie to w parze z szumem medialnym. Śpiewają przyśpiewki, dopytują, kiedy będą jechały na mecz, oglądają powtórki w telewizji. Czegóż chcieć więcej...
AS