Kosmiczne gluty, latające stoliki i mleko z łokcia
8 lutego 2018
Właśnie ruszyły zapisy na semestr letni Białołęckiego Uniwersytetu Dzieci. Inauguracja odbędzie się w sobotę 10 lutego w białołęckim ratuszu. Szczegóły, jak się zapisać, można znaleźć na stronie: bud.fundacjaave.pl.
Karolina studiuje już siedem lat, zmieniając kierunki jak rękawiczki. Po prostu lubi swoją uczelnię: - To jest szkoła, która nie jest nudna, są ciekawe tematy. Ostatnio poświęciła trochę czasu na literaturę: - Opowiadaliśmy o swoich ulubionych książkach, czytaliśmy je, a na koniec było głosowanie na bestseller. Potem zauroczyła ją chemia: - Najbardziej podobało mi się robienie kosmicznych glutów, samemu można było wybrać ich kolor. I nie zamierza na tym poprzestać, dalej idzie przez nowe fakultety jak burza. A biorąc pod uwagę, że jest dziewięciolatką - na pewno jeszcze sporo przed nią!
Karolina jest jedną z pierwszych studentek jedynej w swoim rodzaju uczelni i posiadaczką indeksu, do którego zbiera podpisy wykładowców, aby uzyskać kolejny tytuł naukowy. W tej chwili jest już profesorem nadzwyczajnym, ale do zdobycia najwyższego tytułu - mędrca - jeszcze droga daleka.
Ten latający uniwersytet, czasem goszczony przez białołęckie szkoły, czasem przez laboratoria Politechniki Warszawskiej oraz szereg zupełnie zaskakujących miejsc, uczy rocznie ponad trzy setki dzieci w wieku od pięciu do dwunastu lat. Za symboliczną opłatą małym studentom oferuje profesjonalną kadrę, składającą się z pasjonatów różnych dziedzin i szeroki wachlarz zajęć. Białołęcki Uniwersytet Dzieci (BUD), prowadzony przez Fundację Ave, który dzieci same nazwały Super Budą, dawno zresztą przestał być tylko wydarzeniem edukacyjnym w jednej z dzielnic miasta, przyjeżdżają na niego dzieci z całej Warszawy. Dlaczego?
Idea
- Siedem lat temu przyszły do fundacji mamy, które powiedziały, że na Białołęce nie ma inicjatyw dla dzieci. Same były zdecydowane zrealizować atrakcyjny projekt edukacyjny i poprowadzić na nim zajęcia, poprosiły by je wesprzeć i pomóc załatwić na to dotację. No i pozyskaliśmy potrzebne pieniądze. I wtedy, w ostatniej chwili, te panie się ze wszystkiego jednak wycofały. A grant został przecież przyznany, zapowiedzieliśmy całą inicjatywę w mediach. Cóż, pomyślałem, trzeba to zrobić samemu - wspomina Bartłomiej Włodkowski, prezes Fundacji Ave. - A potem nagle okazało się, że na zajęcia zapisuje się masa dzieci, że rodzice świetnie reagują i angażują w działanie, że istnieje niezwykle silna potrzeba pracy z dziećmi na Białołęce.
Tak ruszył Białołęcki Uniwersytet Dzieci, by po latach przekształcić się w duże przedsięwzięcie edukacyjne o swoistym podejściu do nauczania. Dzisiaj ma już dwa oddziały - BUD i BUD BIS, kilkudziesięcioosobową kadrę wykładowców i wolontariuszy zajmujących się dziećmi podczas zajęć, ciekawy i ciągle urozmaicany program. Ale co najważniejsze, ma swój styl i konsekwentnie realizowany pomysł edukacyjny. - Chcemy uzupełniać program szkolny, wyjść poza niego i dać uczniom nowe horyzonty - tłumaczy Włodkowski. - Dodatkowo u nas sposób przekazywania wiedzy nigdy nie jest szkolny, sztampowy i nie polega na mechanicznym zapamiętywaniu. Dzieci, pracujące najczęściej w małych grupach, same szukają odpowiedzi na pytania, które je interesują.
Otwarte buzie
Co dokładnie robi się na sobotnich warsztatach uczelni między godziną dziewiątą a czternastą? Jedenastoletni Miłosz studiuje w BUD-zie już piąty rok: - Najciekawsza była kaligrafia i ślimaki. No i jak budowaliśmy mosty i tamy z gąbek, tektury i wykałaczek, stawialiśmy je w wodzie i robiliśmy sztuczne fale, żeby sprawdzić, czy są wytrzymałe. A pięcioletnia Mia dorzuca: - Najfajniejsze było, że stolik latał i chustka też. A Patrykowi wlali wodę do głowy, a potem mu z łokcia wyleciało mleko. I nic nie czuł. Innym dzieciakom podobała się dla odmiany obserwacja żywych patyczaków, eksperymenty pokazujące, jak z wulkanów wypływa lawa i balony, które same się dmuchały. Trudno zapomnieć prawdziwy szybowiec złożony w szkolnej sali gimnastycznej, aby pokazać prawa aerodynamiki. Czy zajęcia z literatury, podczas których dyskutuje się na temat pochodzenia ciekawych słów i charakterów bohaterów bajek, by potem namalować ich portrety. - Chcemy, aby dzieci mogły rozpoznać swoje pasje i uzdolnienia - wyjaśnia Włodkowski. - Dlatego oferujemy jak najszerszy wachlarz zajęć - od nauk ścisłych po polityczne. I nikt już chyba nie jest w stanie przewidzieć, co dzieci potrafi znudzić.
Najlepsi z najlepszych
BUD tworzą dzieci, ale także ci, którzy je uczą. Każdego prowadzącego zajęcia wybiera się tutaj uważnie i bezlitośnie sprawdza w interakcji z dziecięcym audytorium. Zostają najlepsi - ci, których naprawdę to cieszy: - Fajnie się tu pracuje, bo dzieci, które do nas przychodzą są zainteresowane wiedzą. Miło prowadzi się zajęcia dla kogoś, kto jest ciekawy. Więc to łatwa, przyjemna praca - uśmiechając się opowiada jedna z prowadzących. To, jaką radość sprawia BUD-owej kadrze nauczanie, widać w każdej ich opowieści o własnych zajęciach: - Rozmawialiśmy o tym, dlaczego samoloty latają, czemu nawet jeśli nie mają silnika, mogą się unosić - mówi Sylwia Janiszewska, doktorantka z Wydziału Inżynierii Materiałowej. - Budowaliśmy modele z kartonu, z płytek polimerowych. I dzieci musiały ciąć małymi piłkami, miały jak zawsze dużo radości z manualnego działania. I to też jest ważne, uczą się prostych czynności, których im brakuje w szkole. Tu nie chodzi o to, by zaczęły się interesować jedną konkretną rzeczą, ale o obycie z nauką, żeby zobaczyły, że to jest fajne i sprawia przyjemność. Sama żałuję, że nie chodziłam na takie zajęcia, gdy byłam w ich wieku.
Poszerzenie horyzontu
- Te zajęcia poszerzają im horyzonty, widzę to na przykładzie moich dzieci - opowiada jedna z mam. - Po wakacjach w przedszkolu pani chwaliła córkę, że jej ogólna percepcja się zwiększyła. A nauczyciel syna był zdziwiony, że rozpoznaje wszystkie instrumenty muzyczne, wie, co to jest batuta - jako jedyny w klasie!
- Mieliśmy sytuacje, że przychodziły do nas dzieciaki z rodzicami i mówiły, że wygrały jakiś konkurs czy olimpiadę dzięki naszym zajęciom. Że wykorzystali informacje, których nie było w szkole, ale były u nas. Po prostu pokazujemy, a może sami studenci nam to pokazują, że uczenie się nie jest obowiązkiem, ale fascynującą przygodą. Brzmi to jak banał, ale przecież mamy na Super Budzie kilkaset dzieci i one z jakiegoś powodu tu przychodzą - podsumowuje Włodkowski.
Rafał Grzenia