Komornik pod lasem?
20 października 2001
Od dawna wiadomo było, że kondycja jednego z największych warszawskich developerów, firmy War-Invest jest zła. Dziś wiadomo już, że spółka ogłosiła upadłość. Nie dokończona inwestycja na Rembielińskiej, nie rozpoczęta pod laskiem bródnowskim, to wszystko, co pozostawiła po sobie firma w gminie Targówek. W całym mieście takich przykładów jest o wiele więcej.
Długi War-Investu wynoszą około 50 mln zł. Z masy upadłości najpierw spłacane będą należności wobec ZUS, skarbu państwa i banków. Z ogromnymi roszczeniami występują wykonawcy. Klienci firmy są niestety na samym końcu i raczej nie mają szans na odzyskanie pieniędzy.
- Szczerze mówiąc ludzie nie patrzą, co podpisują - mówi wysoki urzędnik gminy Targówek. - Umowa z War-Investem jest tak skonstruowana, że nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien jej podpisać.
Mieszkania pod lasem były ostatnio sprzedawane w promocji "wpłacasz sto procent - płacisz mniej za metr kwadratowy". Wiele osób skusiło się.
- Sądzę, że w skali Targówka dramat dotyczy około setki osób, które straciły wszystko - mówi burmistrz Kobel. - Do tego dochodzą niedoszli mieszkańcy Rembielińskiej. Ci przynajmniej mają szansę na dokończenie inwestycji, choć też mogą ich czekać perypetie z komornikiem.
Nieoficjalnie wiadomo, że z pieniędzy uzyskanych "pod laskiem" finansowano przede wszystkim długi firmy i w zdecydowanie mniejszym stopniu już rozpoczęte inwestycje. Wiadomo, że właściciele War-Investu chcieli ratować firmę poszukując inwestora strategicznego. Ponoć miał pojawić się na początku przyszłego roku. Jeżeli to prawda, to być może odkupi masę upadłości, dając tym samym wszystkim klientom nadzieję, że ich pieniądze przynajmniej częściowo się nie zmarnują.
Bartek Wołek
***
Oto mamy kolejny przykład na to, jak bardzo beznadziejny jest nasz rynek mieszkaniowy. Nie zdziwię się, jeśli za chwilę zaczną plajtować kolejne firmy. Nie jest bowiem tajemnicą, że developerzy swoją pierwszą inwestycję finansują z pieniędzy uzyskanych od klientów drugiej itd. Łatwo przewidzieć sytuację, że ludzie nauczeni doświadczeniem innych nie będą chcieli powierzać pieniędzy developerom, a tym po prostu zabraknie funduszy na dokończenie rozpoczętych inwestycji i nieszczęście gotowe.Dlaczego ten rynek jest taki kruchy? Czy winę ponoszą developerzy? Moim zdaniem nie. To przecież dzięki developerom w ogóle cokolwiek się w Polsce buduje. To developerzy stworzyli system finansowania budów z pieniędzy klientów i zdecydowana większość tych klientów ma mieszkania. To developerzy dwoją się i troją jak sprzedać mieszkania tym, co nie mają na nie pieniędzy. Stworzyli pewnie najlepszy system, jaki można było stworzyć w naszych warunkach. System zły i zbyt ryzykowny dla klientów, poświęcających nieraz jedyny dorobek całego życia. System, który w ogóle nie powinien istnieć. A jednak istnieje.
Winne takiej sytuacji są banki, które przez 11 lat nie stworzyły mechanizmu pozwaląjacego na finansowanie developerów, ani nie przedstawiły dogodnej oferty dla ich klientów. To banki stawiają kosmiczne warunki firmom budującym mieszkania i nieżyciowe wymagania klientom. Dlaczego na przykład przy racie kredytu 3.000 zł, trzeba zarabiać 10.000 netto? Dlaczego wkład własny niemal wszędzie wynosi conajmniej 20 procent? Dlaczego hipoteka jest wciąż dla banków gorszym zabezpieczeniem niż samochód? Dlaczego banki dyskryminują osoby prowadzące działalność gospodarczą? Uzyskanie kredytu przez taką osobę graniczy z cudem. I nie chodzi tylko o to, że muszą one przedstawić kilka razy więcej dokumentów niż "etatowcy", chodzi raczej o podejście bankowców, którzy np. znajdą, że "w styczniu miał pan stratę 1600 zł... dlaczego?".
To banki blokują rynek mieszkaniowy, utrudniając dostęp do kredytów. A przecież trudno sobie wyobrazić lepsze zabezpieczenie spłaty niż hipoteka. To banki, które zamiast pomóc developerom dotkniętych przez kryzys, żądaja od nich często natychmiastowej spłaty kredytów w związku z pogorszeniem się ich sytuacji finansowej. Firma, która ma nagle spłacić cały kredyt, dotychczas rozłożony na kilka lat, po prostu traci płynność. Nie ma z czego zapłacić wykonawcom, nie ma na podatki. I tak dalej.
Jeżeli banki nie zmienią swojego podejścia do rynku mieszkaniowego, to czeka nas ogromny kryzys tego rynku, a tym samym jeszcze dłuższa droga do własnego M, choć dłuższą już trudno sobie wyobrazić.
Marek Horn