Kandyduję i niczego nie obiecuję
13 października 2006
W ostatnim numerze "Aveciarza" informowałem o otrzymanych wyborczych propozycjach i moich wątpliwościach związanych z angażowaniem się - po raz pierwszy - w wybory samorządowe. Po publikacji nastąpiła niemal natychmiastowa reakcja.
Mój znajomy Nr 2: "Słyszałem, że wybie-rasz się na radnego. Zagłosuję na Ciebie, ale musisz coś zrobić z tym cmentarzem przy Me-hoffera. Raz - nie ma gdzie zaparkować, dwa - te widoki z okna mojego mieszka-nia. Czy nie można by na przykład podwyższyć dwukrotnie ogrodzenia, żebym co rano nie patrzył na nagrobki?" Ja - jak wyżej.
Mój znajomy Nr 3... - w sprawie wytłumienia przebiegu linii kolejowej w Chosz-czówce i Płudach; Nr 4... - w sprawie zmiany trasy kilku linii autobusowych; Nr 5... - w sprawie projektowanej alternatywnej trasy szybkiego ruchu do Jabłonny...
Szalenie łatwo składać przedwyborcze obietnice, ale - wie o tym każdy - znacz-nie trudniej się z nich wywiązać. I to z różnych powodów: czasami ograniczoności kompetencji (bo rada dzielnicy to tylko organ opiniodawczy wobec rady War-szawy), czasami nieudolności, innym razem braku charyzmy czy motywacji (po osiągniętym celu i wygranych wyborach). Najlepiej zatem oceniać efektywność kandydatów i ich potencjał po dotychczasowych osiągnięciach oraz stylu działania. Jest szansa, że ktoś, kto stawał na głowie, żeby załatwić dzieciakom nieodpłatnie boisko na treningi albo realizował dla młodzieży oryginalną i ciekawą propozycję spędzania wolnego czasu, czy też biegał bez wytchnienia, aby pozyskać sponsorów stypendiów, wyjazdów wakacyjnych dla osób ubogich albo wreszcie "wydreptał" u urzędników decyzję o położenie nowego chodnika czy naprawie drogi - z podobnym uporem będzie zabiegał o sprawy, służące dobru całej lokalnej społeczności. I nie ma to nic wspólnego z gloryfikowaniem naiwnego, nieprofesjonalnego przecież aktywizmu.
Po wielu rozmowach i konsultacjach podjąłem decyzję o kandydowaniu, choć bez zbytnich "życiowych" emocji. Nie obiecuję Państwu zbudowania mostu Północ-nego. Skoro mówią o tym i Pani Profesor, i Były Premier - a i tak nikt do końca Zacnym osobom nie wierzy - cóż znaczy moje słowo? Znacie natomiast Państwo mnie - 26-latka, mieszkającego od 12 lat na Białołęce - jak i prowadzoną przeze mnie Fundację AVE i związane z nią szerokie wielopokoleniowe środowisko chórów Aveciątka, Avetki, Ave Men, Gold Old Ave. Mogę zatem jedynie/aż (?) obiecać, że zapał, jaki towarzyszył mi w licznych projektach kulturalno-edukacyjno-turys-tyczno-charytatywnych w równym stopniu przeniosę na piastowanie mandatu rad-nego.
Odrzuciłem propozycję stworzenia samodzielnego komitetu wyborczego, opar-tego na potencjale białołęckich organizacji pozarządowych. Sądzę, że taka formac-ja, o ile udałoby się przekonać do jej założenia liderów stowarzyszeń, byłaby dla wyborców zbyt dużym novum. Wybrałem propozycję apolitycznego, lokalnego po-rozumienia "Gospodarność", działającego od 12 lat (znowu dwunastka!!!). Po pierwsze dlatego, że apolityczne - większa zatem szansa (podkreślam: szansa, nie pewność), że mniej tutaj odgórnych nacisków, jednostkowych ambicji "odbicia" się do wyższych szczebli władzy, swoiście pojmowanego interesu partyjnego, którego miałem już okazję doświadczyć, w ostatnim okresie, kiedy przyglądałem się biało-łęckim organizacjom partyjnym, zapraszającym mnie na swoje listy. Jeśli lokalni liderzy partyjni wciąż zasłaniają się decyzjami przełożonych, jak można im ufać, że zechcą autentycznie reprezentować mieszkańców, których oczekiwania mogą być niewygodne dla notabli choćby z placu Bankowego?
Po drugie - wykształcenie prawniczo-historyczne podpowiada, że znacznie większe są szanse na zrealizowanie choćby w części dość ambitnego programu przez "Gospodarność", aniżeli przez jakąkolwiek formację polityczną, uzależnioną od globalnych nastrojów i sondaży. Działanie na rzecz Białołęki i jej mieszkańców - bardziej lub mniej intensywne - to jedyny cel "Gospodarności" i jednocześnie być albo nie być jej członków. Oczywiście można pytać, czemu wielu bolączkom nie zaradzono w mijającej kadencji, jednak fakt, iż od 12 lat urząd burmistrza piastuje lider "Gospodarności" - Jerzy Smoczyński stanowi istotny wyznacznik nastrojów społecznych. Dobrze świadczy także otwarcie się środowiska na młode osoby, zaproszenie do współpracy skierowane do wielu nowopowstałych aktywnych grup.
Po trzecie - "Gospodarność" od partii politycznych, które zapraszały mnie na swoje listy, istotnie różni atmosfera przedwyborczych spotkań. Tutaj gros czasu zajmuje dyskusja na temat programu, konkretnych rozwiązań, propozycji dla Bia-łołęki. W przypadkach partii politycznych, z którymi się zetknąłem - choć to może wiedza dla wyborcy straszna - o programie ani słowa lub niewiele (czyżby i tak na-rzucano go z góry?) - strategia kampanii, miejsca na listach, sprawy organizacyjne są głównym przedmiotem aktywności...
Siedemdziesięcioletnia "Babcia" Zosia z Białołęki, podpisując listę poparcia zauważyła: "Był u mnie X. Chciał, żebym i jemu podpisała. Pytam więc, co zrobi dla mieszkańców. A on mi pod nos podsuwa listę 20 postulatów rodem z Księżyca. Uśmiechnęłam się pod nosem. Znam życie. Zagłosuję na Ciebie, Bartku, bo wiem, że - choć nie masz w kieszeni wyborczych postulatów - spróbujesz zrobić co najm-niej 2 razy tyle".
Bartłomiej Włodkowski
Bartłomiej Włodkowski, 26 lat, od 12 lat mieszka na Białołęce, Prezes Fundacji AVE, szef Rady Programowej BOK, dyrygent Avetek.