Ja, dziecko Woli. Wspomnienia z ubiegłego tysiąclecia
20 października 2016
Urodziłem się na Chłodnej. To znaczy: urodziłem się w szpitalu na Grochowie, ale moje związki z prawą stroną Wisły skończyły się zaraz po narodzinach.
Trzy lata po rewitalizacji wschodni odcinek ul. Chłodnej ma się coraz lepiej. Kiedy remont zachodniego? Nie przypominam sobie, byśmy używali wtedy - zwłaszcza ja, niemowlęciem będąc - takich nazw, jak Mirów, Wola czy Bliska Wola. Mieszkaliśmy po prostu w Warszawie, niedaleko od Hali Mirowskiej i w odległości spaceru od centrum miasta.
Idziemy na spacer
To właśnie codzienne spacery są moim najstarszym i najlepszym wspomnieniem z dzieciństwa. Ponieważ moja Mama nie pracowała wówczas zawodowo, miała sporo czasu na przyzwyczajenie mnie do życia w wielkim mieście. Przykładowa trasa spaceru wiodła ulicami Chłodną, Białą, Świerczewskiego i Marchlewskiego a największe emocje budziły we mnie tajemnicze, trochę straszne drzwi do budynku sądów na Lesznie oraz niekończąca się budowa wieżowca na pl. Dzierżyńskiego.
- Czy to się na nas nie zawali? - pytałem z pewną obawą. Nie zawaliło się. Zawsze wracaliśmy do mieszkania na III piętrze cali, zdrowi i gotowi na kolejne przygody.
Siekiera, motyka...
Pewnego razu nasz sąsiad, mieszkający na jednym z dolnych pięter, przecenił swoje możliwości i dał się pokonać magicznej mocy wódki. Doskonale pamiętam, jak ubrany wyłącznie (WYŁĄCZNIE!) w modną w tamtych czasach koszulkę na ramiączka i uzbrojony w groźną siekierę wdarł się na nasze piętro, żądając otwarcia drzwi. Cóż, pomyłki chodzą po ludziach. Pan G. w alkoholowym amoku najzwyczajniej w świecie pomylił piętra i jednocześnie przez dłuższą chwilę, potrzebną na poważne uszkodzenie tzw. mienia wspólnego, powątpiewał w wierność swej konkubiny. Co ciekawe, na nasze standardy wcale nie był dziwakiem.
To je to
Dziwaczką była za to mocno posunięta w latach pani P. Tu muszę wyjaśnić, że mieszkania w naszej kamienicy nie miały osobnych toalet, co skutkowało regularnymi i - z perspektywy dziecka - dość niebezpiecznymi wyprawami do mieszczącego się na końcu sieni przybytku rozkoszy. Przypadkowe spotkania z opuszczającą przybytek panią P. były dla mnie osobistą traumą. Dla jej zneutralizowania powieszono na ścianie nad klozetem optymistyczny, chyba jugosłowiański plakat z wesołym ludzikiem w kapeluszu ze strączka fasoli i z napisem, którego nie zapomnę do końca życia. "To je to. Biopro".
Wspaniała kolekcja
Pani P. bałem się z powodu jej osobistej kolekcji, składającej się ze śmieci najróżniejszego sortu, wręcz wysypującej z mieszkania. Doskonale pamiętam, jak do naszej kamienicy przyjechała ekipa telewizyjna, kręcąca reportaż o ludziach, którzy nigdy nie sprzątają i kolekcjonują takie ilości odpadków, że z powodu stosów cuchnących resztek czasem trudno otworzyć drzwi na oścież. Dla dopełnienia obrazu czarownicy pani P. niekiedy hodowała w swojej dziwnej rezydencji zwierzęta domowe. Mnie najbardziej zapadły w pamięć kura i koza. Nie potrafię stwierdzić, która z nich była pierwsza, która przetrwała dłużej i co się z nimi ostatecznie stało.
Na dwóch kołach
Na szczęście nie wszyscy sąsiedzi byli straszni. Na parterze kamienicy, w małym i przepełnionym zapachem smarów i palonej gumy lokalu, urzędowała pani K. Dopiero po wielu latach od przeprowadzki odkryłem, że była postacią absolutnie kultową w środowisku miłośników dwóch kółek. Gdy ja ledwo odrastałem od ziemi, pani K. była już osobą mocno wiekową. Już wtedy zajmowała się naprawą motocykli. Niezwykła pasja utrzymywała ją przy życiu aż do szacownego wieku 96 lat. Gdy pięć miesięcy temu zmarła, poinformowały o tym wszystkie liczące się w Polsce portale dla motocyklistów.
Druga Strona
Sam odkryłem motocykle jako doskonałe zabawki dopiero w wieku dorosłym, już jako właściciel coraz liczniejszych siwych włosów. W czasach, w których mieszkałem na Chłodnej, bawiłem się najczęściej na kultowej Drugiej Stronie. "Iść na Drugą Stronę" czy "bawić się na Drugiej Stronie" oznaczało wówczas dokładnie tyle, co "być na placu zabaw". Vis a vis naszej kamienicy znajdował się straszliwie zaniedbany teren, na którym rosło parę drzew i trochę trawy. Dla nas, dzieciaków wychowujących się przed epoką Internetu, był to odpowiednik Disneylandu, w którym spędzało się całe godziny. Dziś Druga Strona już nie istnieje. Zastąpił ją apartamentowiec.
Dominik Gadomski
historyk, redaktor portalu tustolica.pl