Henryk z Henrykowa, drożdże i spirytus, czyli tajemnice starej gorzelni
8 marca 2017
Zabytkowa gorzelnia drożdżowa przy Klasyków znalazła inwestora, który zapowiada remont i budowę mieszkań. Jakie są jej początki?
To już oficjalne: fiński deweloper YIT jest nowym właścicielem bezcennego zabytku. Co planuje? cóż. Były tu wsie, pola i lasy, a jedynymi zabytkami, pamiętającymi tak odległe czasy, są kościoły przy Mehoffera i Głębockiej oraz zespół dworski na Tarchominie. Krótko mówiąc: wszystko było trochę inne.
Kim pan był, panie Bienenthal?
Henryk Bienenthal to bez wątpienia jedna z najważniejszych postaci w historii Białołęki. Skalę zapomnienia tego człowieka najlepiej pokazuje Internet. Wyszukiwarka Google znajduje tylko kilkanaście wzmianek, przy czym prawie wszystkie pochodzą z roku 2012 (drożdżownię uznano wtedy za zabytek) i 2016 (firma YIT kupiła teren). Bienenthal zazwyczaj jest tam określany jako "żydowski przedsiębiorca". Nic więcej.
Pewnym tropem w poszukiwaniach Henryka Bienenthala jest "Gazeta Warszawska" z 24 lipca 1863 roku, w której chłopiec noszący to imię i nazwisko został wymieniony jako wyróżniony uczeń szkoły, znajdującej się przy Rymarskiej (dziś to pl. Bankowy).
Drugi trop prowadzi do Wrocławia. W 1900 roku niejaki Alexander Bienenthal obronił tam pracę dyplomową z dziedziny chemii. Na Uniwersytecie Wrocławskim odnotowano, że Alexander był synem "Heinricha" i urodził się w 1875 roku w Warszawie.
Czyżby rodzina spolszczonych Żydów, co najmniej od połowy XIX wieku mieszkająca w Warszawie, z tradycjami chemicznymi? To oczywiście tylko hipoteza, ale wciąż ciekawsza, niż zwrot "żydowski przedsiębiorca".
Kolej na drożdże
Warszawa (podobno) stawia dziś na kolej. Stawiała i wówczas, o czym świadczyła uruchomiona w ostatnich dniach XIX stulecia wąskotorówka, kursująca z Pragi do Jabłonny wzdłuż dzisiejszych ulic Jagiellońskiej i Modlińskiej. W 1902 roku powstała specjalna bocznica, prowadząca do powstającej na terenie dawnego folwarku fabryki. Można zgadnąć, że Bienenthal najzwyczajniej umówił się z inwestorami linii kolejowej, że - zapewne na jego koszt - dobudują fragment torów, ułatwiający budowę i działanie drożdżowni. Ruszyła ona w 1904 roku.
Pomysł na biznes był prosty: produkcja drożdży dla warszawskich piekarń. Bienenthal wytwarzał je tzw. metodą wiedeńską. W ogromnym skrócie: fermentował ciasto, łączył je z zacierem, zamykał w kadziach fermentacyjnych, dolewał wody i czekał. W ten sposób powstały dwa produkty: drożdże... i spirytus. Drożdżownia była więc zarazem gorzelnią. Gorzelnią drożdżową.
Przez kolejnych kilka lat Bienenthal mógł liczyć wagoniki pełne drożdży i alkoholu, wyjeżdżające z fabryki. I liczyć pieniądze. Dobroczynny wpływ drożdżowni (miejsca pracy!) na najbliższą okolicę był tak duży, że wkrótce tę część Białołęki powszechnie nazywano Henrykowem. Nazwa musiała przyjąć się błyskawicznie, bo już w 1911 roku fabryka miała nowych właścicieli. Ale to zupełnie inny temat.
Dominik Gadomski
historyk, redaktor portalu tustolica.pl