Czy "dzień dobry" w tramwaju to wstyd?
3 czerwca 2015
Przeprowadzona 1 czerwca akcja "Jazda na Dzień Dobry" nie wypaliła. Reakcją na powitanie było ze strony współpasażerów milczenie albo spłoszony wzrok.
Obyczaje pasażerów komunikacji miejskiej w różnych miastach i krajach są różne. Fin wstydzi się rozmawiać, Niemiec pokazuje współpasażerom ważny bilet, Szwajcar mówi kierowcy "dzień dobry"... A Polak, warszawiak? Jeśli za tradycję uznać kompletny chaos wśród oczekujących na przystanku i atakowanie najbliższych drzwi bez brania jeńców, to tradycję mamy. Niestety zazwyczaj większość pasażerów spędza czas w komunikacji miejskiej patrząc obojętnie za okno albo w ekran smartfona. Co najważniejsze: bez uśmiechu. Próbą zmiany tego stanu rzeczy była akcja "Dzień Dobry w komunikacji miejskiej".
Wszystko zaczęło się na Facebooku. Najpierw była strona "Jazda na Dzień Dobry" ("Kiedy wchodzę do autobusu mówię "Dzień dobry". Do tramwaju i do metra - też. My już tak robimy - a wraz z nami coraz więcej osób. Dołącz do nas i Ty!"), później wydarzenie pt. "1 czerwca - Dzień Dobry w komunikacji miejskiej". Dzień Dziecka to doskonała okazja, by spróbować odetchnąć od rutyny. Udział w wydarzeniu zapowiedziały 2 tys. osób, kolejnych 65 tys. powiedziało "może". Akcja była reklamowana m.in. na wyświetlaczach w metrze i tramwajach. I?
I nic. 1 czerwca jechałem starą linią metra oraz kilkoma liniami tramwajowymi i autobusowymi i za każdym razem moje "Dzień dobry" spotykało się z milczeniem, spłoszonym wzrokiem albo uśmiechem politowania. Zabrakło szczęścia? Chyba jednak nie, bo podobne obserwacje mieli zarówno znajomi, jak i internauci na Facebooku. Oby następna edycja akcji spotkała się z większym odzewem.
Dominik Gadomski