REKLAMA

Wola

W tej kamienicy mieściła się mało znana katownia Gestapo

 

Brunatni kaci z ulicy Żelaznej

  8 maja 2015

alt='Brunatni kaci z ulicy Żelaznej'
SS-Rottenführer Josef Blösche (pierwszy z prawej) w obstawie generała Stroopa.
źródło: Instytut Pamięci Narodowej

Oto prawdziwy dom zła! Kamienica z lat trzydziestych przy ulicy Żelaznej 103 jest niemym świadkiem bestialskich zbrodni niemieckich siepaczy. To właśnie tu mieściło się hitlerowskie stanowisko dowodzenia oddziałami SS i policji w stołecznym getcie. Tu przetrzymywano i katowano złapanych poza gettem Żydów, a na podwórzu przeprowadzano egzekucje. To stąd codziennie rano dwóch zwyrodniałych niemieckich policjantów z SD rikszą jechało na Muranów, by "urządzić sobie małe polowanko".

REKLAMA

W czasie okupacji niemieckiej ulica Żelazna nosiła nazwę Eisenstrasse i po części leżała w obrębie getta. W budynku nr 103 ulokowano placówkę Policji Bezpieczeństwa nadzorującą funkcjonowanie żydowskiej dzielnicy. Ściślej: funkcjonariusze niemieckich formacji porządkowych dokonywali rabunków mienia, gwałtów na kobietach oraz niewyobrażalnych morderstw. W areszcie katowano Żydów złapanych poza murem getta. Na podwórzu z kolei co rusz odbywały się egzekucje.

Najbardziej znanych było dwóch katów w mundurach Sicherheitsdienst - hitlerowskiej służby bezpieczeństwa. Byli to SS-Rottenführer Josef Blösche i SS-Oberscharführer Karl Heinrich Klaustermeyer. Dwie wyzute z ludzkich odruchów kanalie, które zabijanie ludzi traktowały jak co najmniej świetną rozrywkę. Gdy wybuchło powstanie w getcie, obaj esesmani brali udział w pacyfikacji zrywu. Blösche uwieczniony jest na dwóch zdjęciach z tamtego czasu. Stoi w obstawie generała Jürgena Stroopa, który z podziwem patrzy na swoje dzieło: płonące żydowskie domy. Blösche ze względu na bezmiar swych zbrodni nazywany był "Fleischer" - fonetycznie brzmiało to prawie jak jego nazwisko, natomiast oznaczało "rzeźnika". Obaj gestapowcy posiadali dość niskie stopnie (Blösche - kaprala, Klaustermeyer - starszego sierżanta). Dzień w dzień dokonywali zabójstw na ulicach getta nie bacząc, czy zastrzelą osobę dorosłą czy dziecko. Gwałcili także młode Żydówki, które potem zabijali.

Obaj gestapowcy codziennie rano mieli odprawę w siedzibie Gestapo przy Żelaznej 103. Mieściło się tu SD-Befehlstelle, czyli referat żydowski policji, na czele którego stał podporucznik SS Karl Georg Brandt. Ta wyjątkowa kanalia zasłynęła częstowaniem cukierkami żydowskich dzieci na chwilę przed zatrzaśnięciem drzwi wagonów, którymi zostały wywiezione na kaźń. - Blösche, weź Klaustermeyera, złapcie rikszę i zróbcie w getcie małe "łubudu" - zaśmiewał się zza biurka Brandt, a tymczasem jego podwładny wcale nie traktował słów oficera jako żartu. W getcie obaj podoficerowie urządzali sobie polowania na Żydów. Jadąc rikszą bądź dorożką "dla sportu" strzelali do dzieci, kobiet i starców. Zakładali się między sobą, który zabije więcej osób w krótszym czasie lub będzie bardziej "finezyjny". Jednym z ulubionych ćwiczeń było bowiem zabijanie grupy ludzi za pomocą jednego pocisku: skazańcy stali przy sobie, a Blösche oddawał strzał z walthera w skroń pierwszego nieszczęśnika. Jeden pocisk mógł jednocześnie roztrzaskać trzy lub nawet cztery głowy. Zaśmiewając się nad truchłami nieboraków i resztkami mózgu spływającymi do rynsztoka obaj zwyrodnialcy w mundurach feldgrau zastanawiali się, co będzie na obiad. - Ale najpierw, Klaustermeyer, idziemy na śniadanie. Tu, na Gerichtstrasse, podają jajecznicę prawie tak smaczną, jak w moim rodzinnym Friedlandzie w Sudetach! - Blösche klepał po ramieniu swojego kompana. Po zabiciu kilkunastu osób z rana obfite śniadanie było wskazane.

Gdy wybuchło powstanie w getcie, obaj esesmani brali udział w pacyfikacji zrywu. Blösche uwieczniony jest na dwóch zdjęciach z tamtego czasu. Stoi w obstawie generała Jürgena Stroopa, który z podziwem patrzy na swoje dzieło: płonące żydowskie domy. Na innym zaś gestapowiec bierze udział w "oczyszczaniu" kamienicy: widać, jak celuje z karabinu maszynowego w grupę wyprowadzanych z budynku cywilów. Po wojnie uciekł przed sprawiedliwością, żyjąc w NRD. Pracował w kopalni, gdzie w wyniku wypadku jego twarz została zmiażdżona. Surowa ręka Temidy dopadła go jednak i w 1969 roku został skazany na śmierć. Wyrok wykonano.

A co z Klaustermeyerem? Został złapany osądzony za zaledwie dziewięć morderstw. Za każde dostał dożywocie. Zmarł za murami więzienia w Bielefeld w 1976 roku

Kamienica przy Żelaznej 103 przetrwała powstanie w getcie i powstanie warszawskie, a także powojenną przebudowę Woli. Przechodząc obok tych murów warto wspomnieć zakatowanych tu anonimowych ludzi. Nie ma po nich żadnego śladu - nazwiska, zdjęcia, dosłownie nic. Pozostała tylko pamięć.

Przemysław Burkiewicz

 

REKLAMA

Komentarze

Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Twój może być pierwszy...

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuWola

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA