Bródnowski brudas
28 września 2007
Szpital Bródnowski jest jedną z większych placówek tego typu w Warszawie. Od jakiegoś czasu zaczęły do "Echa" napływać skargi od Czytelników dotyczące stanu sanitarnego tegoż szpitala, więc postanowiliśmy osobiście sprawdzić, jak się rzeczy mają.
Drzwi wejściowe - fakt, nowoczesne - również pozostawiają wiele do życzenia pod względem czystości. Gdy wchodzi się do głównego holu podobnego do peronów warszawskiego Dworca Centralnego nie uderza woń szpitala, lecz smród niesamo-witej stęchlizny, który bije z głębi budynku. Przeszklenie w korytarzach łączących poszczególne bloki wiele światła nie daje, gdyż okna nie dość, że brudne od strony wewnętrznej, to jeszcze zapaćkane mleczną mazią z zewnątrz. Dochodzi do tego zduszony zapach stęchlizny towarzyszący już od wejścia. Odwiedzać ubikacji też nie warto. Niestety widok z lat 80-tych, a do tego odór moczu. Klamek w drzwiach nie ma - bo po co? O zamkach w kabinach można tylko pomarzyć. Po papierze toaletowym nie ma śladu, a przy brudnych umywalkach jest dostępna tylko woda. Mydło, które powinno być podstawą w tego typu placówce raczej nie zostało skra-dzione, bo nawet dozownika brak, nie wspominając o suszarce czy ręcznikach do rąk.
Kto doprowadził do takiej sytuacji i jakim cudem sanepid jeszcze nie zamknął szpitala?
Od kilku tygodni "Echo" próbuje dotrzeć do osób odpowiedzialnych za wygląd i czystość szpitala. Niestety bezskutecznie. Sekretariat broni dyrekcję przed rozmo-wą z dziennikarzami, a osoba wyznaczona przez szefostwo placówki do kontaktów z mediami albo jest niedostępna, albo wypoczywa na urlopie. Nie pozostaje więc chyba nic innego, jak zgłosić tę sprawę do sanepidu. Wstyd!
Agnieszka Pająk-Czech
Okna czasem myte wyraźnie różnią się od tych nigdy nie mytych