Biblioteczni dłużnicy bezkarni
21 września 2011
Biblioteki w całym kraju borykają się z problemem nieoddawania książek przez czytelników. W Szczecinie sprawą zajął się windykator, na Białołęce na razie takie działania nie są planowane, choć problem jest, i to duży.
- Naszym czytelnikom o tym, że minął termin zwrotu książek przypominamy mailowo, smsowo, telefonicznie i na koniec wysyłamy monity. Połowa czytelników reaguje na upomnienia od razu, część po jakimś czasie, bądź po powtórnym monicie - tłumaczy Katarzyna Mielczarek z białołęckiej biblioteki.
Są jednak też tacy, na których żadne upomnienia nie działają. Problem jest niemały. Z ponad 16 tys. zarejestrowanych czytelników około 522 przetrzymuje książki, a nieoddane egzemplarze stanowią prawie 1 proc. ogółu księgozbioru.
- To najczęściej te pozycje, na które czeka kolejka chętnych. Wkurza mnie, że biblioteka nie radzi sobie z tym problemem - komentuje pan Artur, czytelnik z Tarchomina.
Dlaczego nie ścigają?
Wysokość opłat za przetrzymanie książek jest jedną z najniższych w Warszawie (10 groszy za każdy dzień zwłoki w zaokrągleniu do pełnych złotych), a w losowych przypadkach opłaty rozpatrywane są indywidualnie. Dzięki komputerowej bazie danych, która uniemożliwia korzystanie z innych placówek na Białołęce, gdy w jednej z nich na koncie czytelnika znajduje się nieoddana książka, niski procent przetrzymywanych zbiorów nie daje racjonalnych podstaw do wszczęcia procedur windykacyjnych - wyjaśnia Katarzyna Mielczarek.Dlaczego wielu czytelników lekceważy obowiązujące terminy? O to zapytaliśmy ich samych.
- W czasie studiów bazowałem na książkach wypożyczanych z biblioteki. Starałem się zwracać w terminie, ale nie zawsze to wychodziło. Nieraz płaciłem kary, bo albo zwyczajnie zapominałem, dopiero upomnienie przywracało mi pamięć, albo nie chciało mi się iść do biblioteki. Nigdy jednak nie zwlekałem dłużej niż dwa, trzy miesiące - mówi 28-letni Maciek. Takie same powody podają inni mieszkańcy. Są jednak i tacy, którzy uważają, że kary za nieoddawanie książek powinny być dużo wyższe.
- W naszym kraju na niektórych działa jedynie wizja wysokiej kary finansowej. Tylko ryzyko utraty pieniędzy jest w stanie ich zmusić do przestrzegania zasad. Mam znajomego w Kutnie, który za to, że nie oddawał trzech książek przez pięć lat, trafił do Krajowego Rejestru Długów. To go zmobilizowało, znalazł książki i w końcu je oddał. Szkoda, że u nas tak nie robią. Wtedy na pewno problem byłby dużo mniejszy - uważa pani Alicja.
W ubiegłym roku w dziewięciu białołęckich placówkach zarejestrowanych było ponad 16 tys. czytelników. W ciągu roku wypożyczono blisko 256 tys. książek, niemal 53 tys. zbiorów specjalnych i ponad 12 tys. czasopism.
Anna Sadowska