Zdalne lekcje dobrze zorganizowane? Chyba w raportach dla ministra
23 kwietnia 2020
- Ten minister to chyba żyje w innej rzeczywistości - powiedziała moja 18-letnia córka po przeczytaniu Waszego artykułu z wypowiedzią szefa resortu edukacji Dariusza Piontkowskiego, który uważa, że lekcje on-line są całkiem dobrze zorganizowane.
Zacznijmy od spraw technicznych - większość dzieci i młodzieży nie ma "wypasionych" komputerów, a ich rodzice nie płacą najdroższych abonamentów za najlepszy internet, więc zrywanie połączenia z lekcjami, zawieszanie się systemów i inne problemy zdarzają się bardzo często. Także sieci nie dają rady - awarie Orange, UPC czy JMDI są ostatnio bardzo regularne.
Od ponad miesiąca mamy do czynienia niemal wyłącznie z zadawaniem prac domowych. Wbrew temu, co twierdzi minister - zdalnych lekcji nie ma prawie wcale, choć teoretycznie są codziennie. Nawet wf o siódmej rano, jak jeden raz miała moja córka, uczennica podstawówki. Ponoć cała klasa leżała w łóżkach z wyłączonymi kamerkami, kiedy pani ćwiczyła.
Ostatnio nauczycielka w liceum odpytywała uczniów. Kiedy przyszła kolej na mojego syna, zerwało połączenie, jak zaczął mówić. Po kilkudziesięciu sekundach zorientował się, że cała klasa ma z niego "bekę". Dostał powiadomienia na telefon, że "opuścił lekcję". Nauczycielka ponoć skomentowała, że zrobił to celowo, bo się nie nauczył. Próbował łączyć się od razu, ale zawiesiła mu się cała platforma, na której była lekcja, więc zanim zrestartował komputer, uruchomił program, zalogował - minęło 10 minut.
Wiem od znajomych, że takie sytuacje są nagminne, a przecież lekcji on-line jest bardzo mało. Co by się działo z siecią, gdyby były według normalnego planu lekcji?
W podstawówce mojej młodszej córki zdalne nauczanie wystartowało z tygodniowym opóźnieniem od dnia, gdy stało się to obowiązkowe. Niektórych przedmiotów nie ma prawie wcale - do dziś miała np. zaledwie trzy razy angielski, dwa razy polski, dwa razy przyrodę i dwa razy matematykę. Miała natomiast zadaną pracę zaliczeniową z wf - prezentację o zdrowiu.
Mam obraz dwóch warszawskich liceów i jednej podstawówki. Najlepiej wyglądało to w klasie maturalnej, ale i tak fatalnie. Nie skupiono się porządnie nawet na przedmiotach, które młodzież ma zdawać. Normalnie byłoby np. 20 lekcji polskiego, a były cztery spotkania on-line. W zeszłym roku strajk, w tym epidemia. Pechowy rocznik. Nic dziwnego, że nie zrealizowali programu. Na przykład właśnie z polskiego. Ale przecież jest koniec roku szkolnego, więc i koniec lekcji on-line. Tylko jeden nauczyciel zadeklarował, że będzie dostępny i zorganizuje jeszcze lekcje podsumowujące. Matematyk, który akurat z programem się wyrobił.
Podsumowując - nie wiem, z jakich raportów czerpie wiedzę pan minister Piontkowski, ale jestem przekonany, że z rzetelnością nie mają wiele wspólnego.
Marek