Wrażenia reemigrantki
23 listopada 2009
A może remoncik?
Zaczęło się całkiem przyzwoicie. Na poszarpanej i poplamionej kartce dostałam napisany ręcznie kosztorys pełen rozbrajających błędów ortograficznych. Cena wy-dawała się rozsądna, rozpoczęły się więc prace.
Pierwszym osiągnięciem pana majstra było odłupanie poziomicą kawałka tynku w przedpokoju. Gdy zwróciłam mu uwagę, usłyszałam, że mam za małe mieszka-nie i tu nie można normalnie pracować. - Mieszkanie faktycznie nie jest zbyt duże, ale czy nie mógłby pan trochę uważać? - zapytałam. - Jak bym tak uważał, to do świąt bym nie skończył - stwierdził butnie pan majster.
W niemałe osłupienie wprawił mnie mój fachowiec, oznajmiając mi pierwszego dnia, że trzeba kupić rozliczne worki z zaprawą, klejem, cementem itp. - Jak to trzeba kupić? - nie rozumiałam. - Przecież ja samochodu nie mam - wyjaśnił z po-błażliwym uśmiechem. - Mi klienci zawsze wszystko kupują. To jest przecież nor-malne. Po czym wyrecytował. - Pięć worków zaprawy, trzy worki kleju, cztery wor-ki...
Remont ruszył, a ja zaczęłam potykać się o porozrzucane bezładnie narzędzia, przewrócone wiadra czy zwoje z kablami. Gdy zapytałam, czy nie można by jakoś temu zaradzić, usłyszałam, że przecież jest remont. O ile tolerowałam bałagan w czasie prac, o tyle oczekiwałam uporządkowania pomieszczenia wieczorem. Jakież było moje zdziwienie, gdy pierwszego dnia zostałam z gruzem na podłodze oraz workami śmieci w korytarzu. Drugiego dnia majster także nie posprzątał - wtedy zrozumiałam, co zasadniczo różni polskiego fachowca od jego niemieckich kolegów. W Niemczech codziennie sprząta się po pracy i co ciekawe, za Odrą robią to także polscy budowlańcy.
Gdy minął planowany termin zakończenia prac, ośmieliłam się zapytać, kiedy mogę wreszcie spodziewać się końca. Z niewiadomych przyczyn pytanie rozsierdzi-ło fachowca. - Ja zaraz oszaleję, skąd mam wiedzieć, kiedy będzie koniec. Tu nic nie można przewidzieć.
Aby nie zadrażniać, postanowiłam nie zadawać już żadnych pytań, tylko zacis-nąć zęby i cierpliwie czekać. I słowa dotrzymałam. A fachowiec zapadł się dosłow-nie pod ziemię. Któregoś dnia wcale się nie pojawił, a próby dodzwonienia się do niego spełzły dotychczas na niczym.
Myślę, że kiedyś się objawi, bo zostawił u mnie swoje narzędzia. I ciekawe, czy jak wróci, to też będzie usiłował mi wmówić, że takie zachowanie jest normalne?
Dorota Katner