Wolskie lumpeksy: zamiast Prady może być brudna pielucha
10 marca 2014
Second hand, lumpeks, szmateks czy wyciągalnia. Istnieje kilka nazw na to jedno przedsięwzięcie, czyli sklep z używaną odzieżą. Kiedyś były synonimem obciachu, dziś świadczą o oryginalności osób, noszących takie ubrania. Na Woli nie brakuje takich sklepów, a mieszkańcy tej dzielnicy chętnie je odwiedzają.
Kiedyś second handy kojarzyły się z grzebaniem w olbrzymich koszach, w których znajdowały się zniszczone, brudne, połatane i niemodne ciuchy. Dziś ubrania w większości przypadków wiszą na wieszakach, a wystrój takiego sklepu niewiele różni się od tego, jaki widzimy w zwykłych sklepach odzieżowych. W większości sklepów z używaną odzieżą można jednak dostać co najmniej przyzwoite ciuchy, a i czasem upolować inne skarby. Obowiązuje oczywiście zasada - kto pierwszy ten lepszy. Jedyne co się nie zmieniło, to fakt, że nadal w hurtowniach można nabyć taką nieposortowaną odzież i nie wiadomo, na co właściciel sklepu może tam trafić.
- To taki trochę ryzyk-fizyk i kupowanie kota w worku. Nabywa się bowiem np. pięćdziesiąt kilogramów zapakowanego w wielki wór towaru, np. w cenie siedmiu złotych za kg. Może być tam wszystko - np. mokra, brudna, zniszczona kołdra ważąca trzydzieści kilogramów. Kiedyś koleżanka znalazła też ciężkie hantle. Oczywiście są też ubrania - ale w różnym stanie. Taki nieposortowany towar jest oczywiście tańszy od tego posortowanego, gdzie każdy widzi to, co kupuje - wyjaśnia jedna z właścicielek wolskiego second-handu.
Krążą wprawdzie historie o znalezionych w kieszeniach takich używanych ubrań pieniądzach, biżuterii i innych kosztownościach, ale takie opowieści można włożyć między bajki. - Łatwiej natknąć się na brudną pieluchę niż na sukienkę od Prady - kwituje właścicielka second-handu na Woli.
W większości sklepów z używaną odzieżą można jednak dostać co najmniej przyzwoite ciuchy, a i czasem upolować inne skarby. Obowiązuje oczywiście zasada - kto pierwszy ten lepszy.
- Trzeba być spostrzegawczym i mieć trochę szczęścia. Przydają się "czujne oczy", żeby wypatrzyć jakiś ciekawy ciuszek. Najgorsze jeżeli ktoś przed nami znajdzie to, co się nam podoba i wtedy możemy jedynie patrzeć, jak zabiera "naszą" zdobycz - śmieje się Paulina Kowalczyk, mieszkanka Woli i zdeklarowana miłośniczka second-handów.
- Raczej nie dochodzi do kłótni i przepychanek, ale czasami, kiedy jest więcej klientek w sklepie, a jedna z nich trafi na jakąś rzecz, która podoba się drugiej, to widzę, że zainteresowana osoba potrafi wodzić wzrokiem na zasadzie "odłoży czy nie odłoży", ale sobie nie wyrywają sobie nawzajem - mówi właścicielka second-handu "W tym rzecz".
Anna Krzesińska
Gdzie są najlepsze wolskie second-handy? Czekamy na opinie czytelników!