Wały przeciwpowodziowe, czyli zapomniana historia obozu pracy
22 sierpnia 2013
Gdy kolejne dni przynoszą nowe ulewy, patrzymy z niepokojem na stan rzeki i wałów przeciwpowodziowych, nie zastanawiając się nawet, jak powstały i kto je budował. No bo cóż w takim wale może być ciekawego? Okazuje się, że te, które znajdują się na Białołęce kryją w sobie dramatyczną historię.
Sprawą tego obozu zainteresował się radny Marcin Korowaj oraz nasi czytelnicy, którzy kilka lat temu na forum naszej gazety, prosili o zajęcie się sprawą. Podjęliśmy ponownie temat, bo mało kto o tej sprawie mówi, a jeszcze mniej osób o niej pamięta. Oddajmy więc głos historii.
Opis obozu zawarł jeden z jego więźniów Calek Perechodnik, w swojej książce "Spowiedź":
"Duży plac nie zalesiony, ogrodzony wysokim drutem kolczastym, dwa duże baraki dla robotników, jeden mniejszy barak, w którym mieści się wartownia policji żydowskiej, magazyn żywnościowy oraz pokój komendanta. Studnia na placu, z daleka widać duży dół służący za ubikację, ogrodzony deskami. (...) Obóz znajduje się na dużej polanie, w promieniu jednego kilometra nie widać żadnych zabudowań, tylko przy samym obozie stoją trzy małe chatki, zamieszkane przez Polaków".
Więźniowie byli wykorzystywani do budowy wału przeciwpowodziowego nad Wisłą. Prace trwały od rana do wieczora. Robotnicy sypali piach do wagonów, następnie przepychali je i opróżniali. Calek Perechodnik wspominał, że praca była bardzo ciężka, a podczas robót więźniowie byli narażeni na szykany ze strony strażników.
Jesienią 1942 r. w pobliżu obozu naziści rozstrzelali grupę Żydów zbiegłych podczas akcji wysiedlenia getta w Legionowie. Calek Perechodnik był świadkiem tej egzekucji.
"Masowy grób jest już gotów, prowadzą Żydów, poza obozem, tam każą im się rozebrać. (...) Rozbierają się mężczyźni, rozbierają się kobiety, kładą się na ziemi, żandarmeria rozpoczyna egzekucję. Sam obóz, według relacji świadków, znajdował się pomiędzy dzisiejszą ulicą Ciechanowską a ul. Przyrzecze. Komendant obozu mieszkał w budynku wybudowanym jeszcze w latach 30., bliżej ul. Modlińskiej. Są zbyt pijani, żeby strzelać z karabinów salwami, strzelają pojedynczo z rewolwerów nabitych śrutem. Strzały są ciche, często rozrywają ofiary, ale nie zabijają od razu. Dla śmiechu zabijają również jednego robotnika, zajętego wrzucaniem trupów do dołu, drugiemu robotnikowi pakują kulę w pośladek. W końcu każą zakopać równo dół, a że słychać jęki z wewnątrz, to ich nic a nic nie obchodzi".
Pozostały tylko słupy...
Obóz został zlikwidowany w listopadzie 1942 roku. Dziś nie pozostało po nim zbyt wiele śladów. A przecież przechodzimy codziennie obok miejsc, gdzie masowo umierali ludzie. - Pozostałości obozu można spotkać na niektórych posesjach - mówi radny Marcin Korowaj. - Betonowe słupy stanowiące kiedyś część ogrodzenia obozu ocalały dlatego, że po wojnie mieszkańcy je zabrali i wykorzystali na ogrodzenia własnych posesji. Dowiedziałem się o tym niedawno i myślę, że warto wspomnieć o tym miejscu, tym bardziej że do tej pory nie zostało ono w żaden sposób godnie upamiętnione. A przecież Polska przedwojenna była krajem różnorodnym religijnie, tolerancyjnym, miejscem schronienia dla wielu kultur. Ważne jest, by o tym pamiętać, gdyż paradoksalnie historia jest nauką o naszej przyszłości - mówi radny.
O konieczności upamiętnienia tego miejsca mówi też nasz czytelnik, proszący o anonimowość. - Nie jestem bezpośrednim świadkiem, bo nie ten wiek, ale pamiętam różne historie opowiadane przez starszych ludzi - świadków tamtych wydarzeń - kiedy jeszcze żyli. Wielokrotnie w tym rejonie znajdywane były kości i inne szczątki ludzkie. Proszę pamiętać, że w 1944 roku były prowadzone bardzo intensywne walki w tym rejonie, czyli okolicy Choszczówki, Jabłonny i Buchnika. Tu był okop na okopie. Czy te kości, które były znajdywane pochodziły z obozu, czy też z miejsc walki - trudno powiedzieć. Sam obóz, według relacji świadków, znajdował się pomiędzy dzisiejszą ulicą Ciechanowską a ul. Przyrzecze. Komendant obozu mieszkał w budynku wybudowanym jeszcze w latach 30., bliżej ul. Modlińskiej. Teraz nie ma już po nim śladu - mówi nasz rozmówca.
- Spotykałem się z relacjami starszych mieszkańców, że jako dzieci widzieli pracujących na wałach Żydów. Bywało, że esesman po prostu zastrzelił kogoś, kto mu się nie podobał lub wolniej pracował. Ciało zasypywano w wale - mówi Bartłomiej Włodkowski, prezes Fundacji Ave, która gromadzi materiały historyczne o dzielnicy w Wirtualnym Muzeum Białołęki.
Dziś osób, które pamiętają tamte czasy, albo wręcz były świadkami wydarzeń, wśród żywych już raczej nie ma. Tym bardziej więc warto je upamiętnić, zanim całkowicie zatrą się w ludzkiej pamięci.
Sławomir Bączyński