Ursynów ma metro. Dlaczego nie może go mieć Białołęka?
22 października 2015
Białołęka, najprężniej rozwijająca się dzielnica Warszawy, to miasto jakby w pół drogi. Dlaczego w pół? Niewygody miasta Białołęka już ma - wielu ludzi na niewielkiej przestrzeni. Ostatnie szacunki mówią o 140 tysiącach mieszkańców. Gorzej z wygodami, czyli łatwością przemieszczania się. Potrzebujemy kolejnych linii tramwajowych i metra.
Najbliższy punkt łączący ze światem to pętla autobusowa na Bródnie. 10 minut piechotą przez pola i bieg w poprzek Trasy Toruńskiej. O przedszkolu w tej okolicy nikt nawet nie słyszał. Za to szkoła podstawowa - choć niewielka - bez trudu mieści 160 dzieciaków. W każdym roczniku jedna klasa, wszyscy się znają. Budynek stary, ale boiska piękne i duże. I Trasą Toruńską jeździ się bez problemu. Cała południowa, zakorkowana Warszawa nam tego zazdrości (kto nie jeździł, pewnie nie uwierzy).
Całkiem bogata wieś w Warszawie
Białołęka była w tym czasie jedną z najbogatszych gmin w Polsce i miała pełną samodzielność korzystania ze swojego budżetu. Nie przesadzę, jeśli powiem, że wielu mieszkańców do dziś tęskni za tamtymi czasami i nie mieliby nic przeciwko temu, by samodzielność finansowa - utracona po 2002 roku - wróciła.
Lata leciały, prąd i gaz w końcu dotarły do mojego osiedla. Pojawiła się kładka przez Trasę Toruńską. W pewnym momencie nawet zaczęły dojeżdżać autobusy. Domy rosły jak grzyby po deszczu. Robiło się coraz bardziej "miastowo". Za to szkoła zaczęła pękać w szwach. Z 160 dzieci zrobiło się 700. Ostatnie kilka lat dla mojej okolicy to ciągła zmiana. Jedna z okolicznych szkół podstawowych po całkowitym remoncie ma powierzchnię dwukrotnie większą niż kiedyś. Druga została zbudowana właściwie od podstaw. Kolejna pracuje dopiero drugi rok i jest jedną z największych placówek w Polsce - w tym roku ma 17 pierwszych klas. I tak - nie ruszając się z miejsca - przeniosłam się ze wsi do miasta.
Miasto w pół drogi
Jednym z podstawowych powodów, dla których Białołęka tak szybko się rozwijała, były ogromne połacie prywatnych gruntów. Obrót ziemią był łatwiejszy niż w innych częściach miasta. Umożliwiły to uchwalone w latach 2001-2003 plany zagospodarowania. Niestety pozwalały na chaotyczną zabudowę. To istotna pułapka. Miasto ma historycznie zagospodarowaną wspólną przestrzeń - parki, place zabaw, rynek itd. Zorganizowanie wspólnej przestrzeni publicznej na Zielonej Białołęce oznaczało dla władz dzielnicy np. konieczność pozyskania gruntów od Agencji Nieruchomości Rolnych - czyli od PGR Bródno. Ze zdziwieniem więc odkryłam najpierw nowoczesny plac zabaw przy ul. Truskawkowej, a potem skatepark przy Magicznej. To zdecydowanie krok w stronę "miasta". Jeśli czegoś potrzeba Białołęce, to więcej równie trafnych decyzji i inwestycji.
Śniadanie jem na kolację, na Ochocie w elektryczny...
Nie jest tak źle, jak w filmie Barei "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz", ale komunikacja "mojej" części Białołęki ma za sobą kilka lat koszmarnych korków. Dotarcie do centrum Warszawy w godzinach szczytu wymagało przynajmniej godziny, czasem więcej. Tarchomin, z mostem Północnym, tramwajami i autobusami jest zdecydowanie lepiej połączony z lewą stroną Wisły.
Trasa Toruńska od kilku tygodni jest przejezdna. Za to remont szyn tramwajowych na Bródnie nie ułatwia życia tym, którzy tramwajami podróżują do centrum. Szczęśliwie, tramwaje powinny wrócić na Bródno jeszcze w październiku.
Czy to wystarczy? W dłuższej perspektywie - nie. To, czego Białołęka potrzebuje w tej chwili, to kolejnej nitki tramwajowej dowożącej pasażerów na wysokości ul. Głębockiej. I potrzebuje metra! Nie mam żadnych wątpliwości, że druga linia nie powinna kończyć biegu na Bródnie, tylko po drugiej strony Trasy Toruńskiej. Wbrew pozorom, to spora różnica dla mieszkańców Białołęki - wiadukty są równie newralgiczne, jak mosty i przyczyniają się do powstawania korków.
Władze Warszawy sceptycznie podchodzą do tego projektu. Niemniej uważam, że warto o to walczyć. Inaczej Białołęka będzie wykluczona komunikacyjnie. Skoro Ursynów ma metro, dlaczego nie może go mieć Białołęka?
Joanna Kluzik-Rostkowska
Autorka jest ministrem edukacji narodowej,
kandydatką do Sejmu z listy PO