Szpital Bródnowski leczy z alkoholizmu
11 lutego 2013
- Alkoholizm to demokratyczna choroba. Byli już u nas profesorowie, filozofowie, menele i prostytutki. Także redaktorzy, nawet ksiądz z Częstochowy. Pełny przekrój społeczeństwa. Tylko tych z rządu nie było, ale głównie dlatego, że oni mają swoje kliniki - mówi pan Wojciech, terapeuta z Oddziału Dziennego Terapii Uzależnień w Szpitalu Bródnowskim.
Problem jest wstydliwy, mało kto o tym mówi. A mówić trzeba, bo przez jednego alkoholika cierpi cała rodzina. Na Bródnie pije się sporo, więc nic dziwnego, że właśnie tu mamy wyspecjalizowane miejsce przeznaczone do walki z chorobą.
- Między Łabiszyńską a Kondratowicza jest siedem nocnych sklepów. Wystarczy raz się przejść, żeby wyrobić sobie zdanie, jak to tutaj wygląda. Mężczyźni, kobiety, sporo młodzieży. Szkoda tych ludzi. Jesteśmy po to, by im pomagać. Ale na naszym oddziale są ludzie z całej Warszawy i jej okolic - mówi nasz przewodnik.
Jak to wygląda? Każdy może się zgłosić. Po rozmowie z psychologami pacjent jest kwalifikowany do przyjęcia. Przez dwa miesiące w godzinach od 8.00 do 15.00 przechodzi rozmaite zajęcia. Dostaje leki.
- Najbardziej "zaawansowani" przechodzą na detoks, czyli odtruwanie organizmu. To trwa 10 dni. Sporo też rozmawiamy. Chorzy, bo to jest choroba, przechodzą ze mną "motywację", jak to nazywamy. Są osoby, które na detoksie przebywają po kilka razy. Osoby, które odpuszczają i nie wytrzymują nazywają to "praniem mózgu". Większość uświadamia sobie jednak ogrom problemu. Ludzie zauważają, co stało się z ich życiem. U nas społeczeństwo wstydzi się tej choroby i przez to wiedza na ten temat jest mała. Chciałbym przy tym powiedzieć, że błędem jest określanie mianem alkoholika człowieka, który lubi się napić kilka razy w tygodniu. Jeżeli nie zaburza to jego czynności życiowych, to nie ma problemu. My leczymy naprawdę chorych - mówi pan Wojciech.
Czy Szpital Bródnowski to jedyne miejsce, w którym można zmierzyć się z problemem?
- Na Bródnie jest jeszcze poradnia przy Rembielińskiej 8. Tam mamy do czynienia z terapią dochodzącą. To znaczy w zajęciach uczestniczą ludzie, którzy nie chcą albo nie mogą sobie pozwolić na życie przez dwa miesiące w zamknięciu. Istnieją tam także grupy współuzależnionych - chodzi o osoby, których członkowie rodziny piją. Są to przeważnie kobiety, ale także mężczyźni. Z tą różnicą, że mężczyźni na ogół nie wytrzymują picia partnerek, panie natomiast przy swoich mężczyznach zostają - opowiada specjalista od uzależnień. - Jest też punkt konsultacyjny przy Wincentego 70. Tam członek rodziny uzależnionego dostanie informację, gdzie może poradzić sobie z problemem. Przede wszystkim u nas - dodaje.
Jak mówi nasz rozmówca, choroba jest absolutnie uleczalna. Ile trzeba na to wydać w takim specjalistycznym miejscu?
- Leczenie jest finansowanie przez NFZ. Pacjent nie ponosi więc kosztów - wyjaśnia pan Wojciech. Na razie. W USA taka terapia kosztuje 10 tys. dolarów.
mac