REKLAMA

Białołęka

oświata »

 

Stara szkoła do rozbiórki

  24 kwietnia 2009

Niszczejący od wielu lat budynek po przedwojennej szkole przy stacji kolejowej Płudy nadaje się dziś tylko do rozbiórki. Niektórzy jeszcze pamiętają czasy świetności dzisiejszej ruiny, która powoli staje się poważnym zagrożeniem dla przechodniów.

REKLAMA

Na działce przy ul. Klasyków 52/54, należącej do Zgromadzenia Zakonnego Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi znajdują się budynki, w których jest prowadzony dom dziecka oraz przedszkole. Obie placówki siostry prowadzą i - jak zapowiadają - bę-dą one działały jeszcze długie lata, bo są dobrze administrowane. Nie można nie-stety tego samego powiedzieć o dawnej szkole stojącej tuż obok. Trzeba mówić ra-czej o pozostałościach starego budynku.

Po wojnie odebrano siostrom nieruchomość i w latach 50-tych utworzono tu przedszkole gminne, które przestało funkcjonować na początku lat 90-tych. Dzisiaj budynek jest bardzo zniszczony i nadaje się wyłącznie do rozbiórki.

- Po co siostry starały się o zwrot nieruchomości, skoro doprowadziły ją do tak opłakanego stanu? - zastanawiają się okoliczni mieszkańcy.

Wszystko zaczęło się od przeciekającego dachu, nikt o to nie dbał, więc budy-nek niszczał - mówi Matka Prowincjalna z Hożej 53. - Z czasem zawalił się dach bu-dynku, były dwa podpalenia.

Przez lata siostry jednak nic nie zrobiły, by zapobiec degradacji starej szkoły. Stan obecny, to żałosny widok. Zupełnie nieprzystający do zakonnego ładu i po-rządku.

W tym roku zacznie się budowa wiaduktu nad torami kolejowymi. Okolica zu-pełnie zmieni wygląd.

- Prawdopodobnie wiadukt będzie przechodził przez część naszej działki albo bardzo blisko niej - twierdzi Matka Prowincjalna z Hożej. Wówczas zgromadzeniu zostałoby wypłacone odszkodowanie, ale jeszcze nie są znane szczegóły w tej sprawie. To, kiedy zostanie rozebrany budynek po dawnej szkole i przedszkolu, jak twierdzą siostry, nie zależy od nich.

Opatrzność rzeczywiście czuwała nad siostrami, bo projektowany wiadukt nad torami "zahaczył" o nieruchomość zakonnic i szkoła zostanie rozebrana na koszt PKP PLK, a franciszkanki otrzymają dodatkowo odszkodowanie.

Zwłaszcza dla autochtonów budynek przy stacji PKP Płudy to kawał ich życia. Trudno więc dziwić się, że mają żal do wszystkich, którzy doprowadzili do obecnego stanu. Także do sióstr, bo ostateczna degradacja nastąpiła już po zwróceniu im nie-ruchomości.

bk, oko

Trochę historii

Kierowniczką szkoły w Płudach, założonej w 1917 r. była Julia Bosacka, osoba energiczna i szczerze oddana swej pracy. Naukę rozpoczęła bez żadnych pomocy szkolnych. Nie było nawet tablicy. Dopiero po kilku miesiącach ze składek wnoszo-nych przez rodziców zakupiono tablicę, globus i mapę fizyczną Polski. W następnym roku nauczycielka i jednocześnie kierowniczka szkoły kupiła metr z podziałką oraz zdobyła komplet minerałów.

Nauka odbywała się na dwie zmiany. Od 8.00, przez trzy godziny, uczyły się dzieci oddziałów III i IV, a po półgodzinnej przerwie przychodziły na dwie lekcje dzieci klas I i II. W roku 1927/28 kierownictwo szkoły przejęła p. Szwedówna. Większość dzieci po ukończeniu w niej czterech klas szkoły powszechnej przecho-dziło do szkół w Henrykowie lub Piekiełku. Niektórzy po dalsze nauki jeździli pocią-giem lub kolejką wąskotorową do Warszawy.

W 1927 r. Siostry Rodziny Marii zakupiły dom, w którym była szkoła, rozbudo-wały go i zaczęły prowadzić w nim szkołę prywatną. Uczęszczały do niej przeważnie dzieci rodziców zamożniejszych, gdyż opłata miesięczna wynosiła 10 zł, a średnie zarobki 150-180 zł, a bardzo wielu ludzi (np. robotnicy drogowi, kolejowi i inni) za-rabiało znacznie mniej.

Po uruchomieniu szkoły przez siostry, szkołę powszechną przeniesiono do bu-dynku prywatnego Stanisława Kuszkowskiego przy obecnej ul. Orchowieckiej róg Mehoffera. Cała szkoła, w której teraz były tylko dwa oddziały, mieściła się w po-koju z kuchnią. W kuchni była szatnia oraz miska i wiadro z wodą, które służyły za umywalnię. W pokoju natomiast, prawie przez całą jego szerokość stały ławy, w których siedziało po kilkoro dzieci. Kierowniczką i nauczycielką tej szkoły była w dalszym ciągu p. Szwedówna.

Szkoła w Płudach przestała działać sporo po wojnie. Została przejęta przez władze PRL, był tam przez jakiś czas "państwowy" Caritas, a potem przedszkole, które zamknięto na początku lat 90-tych.

Bartłomiej Włodkowski

Zapraszamy na zakupy

Ja w przedszkolu, wujek w szkole

Zacząłem chodzić do przedszkola przy Płudach chyba w 1979 r. Dostanie miejsca było trudne, więc nim się znalazło, długo siedziałem w domu z dziadkami. W przed-szkolach daleko od domu (m.in. u sióstr na Tarchominie - straszna dyscyplina, czy w Polfie, gdzie pracowali moi rodzice i musiałem wcześnie wstawać na siódmą) ja-koś nie mogłem się zaaklimatyzować i chorowałem.

W Płudach palono jeszcze w piecach kaflowych. Robiła to starsza pani, mama jednej z wychowawczyń. Pamiętam, że bardzo pilnowała, byśmy jedli śniadania. Zupełnie bezzsensowny był dla mnie obowiązek leżakowania - nigdy nie mogłem zasnąć. Spać w dzień zacząłem dopiero ostatnio - zmęczony pracą, a zwłaszcza do-jazdami.

Zabawny był wybieg, ponieważ droga do bramy wjazdowej od strony Klasyków była gruntowa (taka też pozostała). W owym czasie wysypywano ją przepalonym węglem (zdarzały się duże bryły). Ulubioną zabawą latem były pojedynki z absol-wentami przedszkola, którzy wracając ze szkoły obrzucali się tymi bryłami - z nami za bramą. Parę razy oberwałem w głowę, ale było dyshonorem popłakać się i iść na skargę do pani. Inną zabronioną atrakcją było zjeżdżanie po poręczy starych i dość stromych, drewnianych schodów. Wychowawczynie były raczej ok, szczegól-nie miło wspominam panią Anię. Stresowało mnie tylko robienie tzw. szlaczków (nie mogłem się zmieścić w linijce), to mi zresztą zostało. Mam jakoś mało wyczucia dla elementów formalnych tekstu.

Miłym przerywnikiem w życiu przedszkolnym była rytmika z panią Stenią (chy-ba pierwszy i ostatni raz, kiedy lubiłem zajęcia muzyczne).

Część wspomnień dotyczy ówczesnej sytuacji bytowej. Pamiętam jak wycho-wawczynie umawiały się, która pójdzie do pobliskiego sklepu sprawdzić, czy może "rzucili" herbatę lub masło. Raz, kiedy na śniadanie były kanapki z szynką, pani dy-rektor obwieściła to jako duże wydarzenie. Biliśmy brawo. W ogóle byliśmy wtedy (rok 1980) politycznie wyrobieni, pamiętam dyskusję z kolegą na leżakowaniu, jak Polska powinna spłacić zadłużenie zagraniczne.

Fajny był też Mikołaj - zażyczyłem sobie czołgu "Rudy" i dostałem go - jedna z piękniejszych niespodzianek. Na wybiegu odtwarzaliśmy sceny z "Czterech pancer-nych". Gdybym go teraz znalazł w sklepie, kupiłbym bez wahania.

Mniej ciepłe wspomnienia z tym budynkiem ma mój wujek z początku lat 30-tych XX w. Mieściła się tam szkoła prowadzona przez siostry. Uważana zresztą w okolicy za lepszą od innych powszechnych, z relatywnie wysokim czesnym, jak na możliwości mieszkańców okolicy (jeszcze do lat 50-tych część uczniów chodziła w Białołęce Dworskiej do szkoły boso, bo nie było na buty). Chcąc zapewnić wujkowi dobry start - jego rodzice posłali go do tej szkoły. Dotychczas chowany był w do-mu, więc zderzenie z niemalże klasztorną dyscypliną było szokiem. Chcąc odreago-wać na przerwie, wujek zaczął biegać i wpadł prosto na dwie siostry, jedną prze-wracając. Aby ująć go w karby, prowadzono go odtąd na przerwach na smyczy. Ostatecznie po kilkunastu dniach rodzice zabrali dziecko ze szkoły i kontynuował dalsze nauczanie początkowe w domu.

Krzysztof Madej

 

REKLAMA

Komentarze

Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Twój może być pierwszy...

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuBiałołęka

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Najchętniej czytane na TuBiałołęka

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

REKLAMA

REKLAMA