Sklepiki pozornie zdrowe
20 marca 2009
Kanapki, woda mineralna, jogurty i owoce, to jedne z wielu produktów, które dziecko może kupić w sklepiku szkolnym. Obok nich nadal stoją jednak słodycze, na które popyt jest największy.
Szkolne sklepiki są prowadzone przez ajentów, którzy listę sprzedawanych produktów konsultują z dyrekcją szkoły lub radą rodziców. Na podstawie rozmów z uczniami i rodzicami, a także przeprowadzanych ankiet można wywnioskować, o jakie produkty zabiegają zainteresowani. - Sklepik jest prowadzony przez ajenta, ale dyrekcja ma wgląd w produkty, które są tu sprzedawane. Wyeliminowaliśmy ze sprzedaży chipsy i trzymamy rękę na pulsie - mówi wicedyrektor podstawówki nr 154 Joanna Karasińska. - Sklepik jest z pewnością bardzo potrzebny uczniom, mogą tu kupić coś na śniadanie, np. kanapki, zapiekanki, jogurty, owoce czy gorą-cą herbatę - dodaje pani dyrektor.
- W umowie z ajentem zaznaczamy, jakiego typu artykuły będą sprzedawane. Są to produkty ogólnodostępne, ich listę konsultujemy z radą rodziców oraz na-uczycielami - podkreśla dyrektor szkoły na Strumykowej Małgorzata Wiśniewska. - Chipsów w ogóle nie sprzedajemy, mamy napoje wyłącznie niegazowane. Są serki, kanapki, jogurty, sałatki czy owoce, ale też takie, które dzieci zwyczajnie lubią, np. słodycze - dodaje pani dyrektor.
Szkoła na Podróżniczej, podobnie jak inne placówki, także wycofała napoje ga-zowane i chipsy. - Uczniowie mogą kupić w sklepiku kanapki, zapiekankę, soki, jo-gurty, a także obraną marchewkę - mówi dyrektor Beata Pergałowska.
Niestety mogą też lizaki, żelki, cukierki i całą masę niezdrowych słodyczy. Che-mię w czystej postaci. Podobnie jest w większości placówek.
Dlaczego szkoły nie chcą zdecydować się na całkowite wyeliminowanie takich produktów? - Nie da się wprowadzić takiego rozwiązania, bo prowadzenie sklepików byłoby nieopłacalne - tłumaczy jeden z ajentów. - Problem dotyczy także podejścia niektórych rodziców. Od trzech lat prowadzę sklepiki w szkołach i stale spotykam się z pretensjami typu, dlaczego nie sprzedaję coli czy chipsów, bo rodzic musi sam kupić je dziecku do szkoły - dodaje.
Niektórzy rodzice kupują je dla świętego spokoju. Zdecydowana większość jest jednak za zdrową żywnością w szkole. Przykładem powinni świecić rodzice, którzy mają największy wpływ na dziecko - uważają nauczyciele.
Każdy kij ma dwa końce. - Cała moja nauka poszła w las, jak posłałam syna do szkoły. Kiedy dowiedziałam się, że wzorem innych dzieci, kupił w sklepiku jakieś paskudne gumki, zbaraniałam. Jak dyrekcja szkoły może coś takiego tolerować? Ręce mi opadły, gdy zobaczyłam wychowawczynię zajadającą hamburgera kupio-nego w szkolnym sklepiku! To dopiero przykład! Skoro dyrektorzy szkół sprzyjają ajentom, a nie zdrowiu dzieci, powinien być podpisany przez Ministerstwo Edukacji zakaz sprzedawania w szkołach produktów uznanych za niezdrowe z konsekwen-cjami w Kodeksie karnym - uważa matka pierwszoklasisty.
bk, oko, stroja
Nasz komentarz
Szkoły prowadzą mnóstwo zajęć o zasadach zdrowego odżywiania i propagujących spożywanie wartościowych produktów. Nauczyciele opowiadają o tym m.in. na go-dzinach wychowawczych, lekcjach przyrody i biologii. Czy nie wychodzą jednak na hipokrytów, twierdząc, że zdrowa żywność może być równie smaczna jak słodycze, zezwalając jednocześnie na sprzedaż niezdrowego jedzenia tylko dlatego, że dzieci je lubią? Czy rzeczywiście sklepik tak bardzo straciłby na sprzedaży ciasta droż-dżowego zamiast batonów? Generalną zasadą jest tutaj święty spokój. Dyrekcji, nauczycieli, rodziców i ajentów. Wszyscy mają czyste sumienia - szkoła uczy o zdrowym żywieniu, taka żywność jest w sklepiku, rodzice są przekonani, że ich dziecko kupuje drożdżówkę, a ajent zarabia na żelkach. I tylko lekarze alarmują, że w Polsce jest coraz więcej dzieci z nadwagą.