Przedszkolna opieka społeczna
22 maja 2009
Zamiast większych dopłat do przedszkoli niepublicznych, aby rodzice mogli płacić za nie mniej - władza chwyta się coraz bardziej abstrakcyjnych pomysłów, aby ratować sytuację.
Niedawno wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński stwierdził na ante-nie TVN Warszawa, że nie ma potrzeby większych dopłat do lokalnych przedszkoli niepublicznych.
Jeżeli ten pomysł wydaje się naszym władzom logiczny, to warto, by spojrzały na mapę i zdały sobie sprawę z wielkości na-szej dzielnicy. Załóżmy, że punktem zbor-nym będzie przedszkole na Tarchominie. Dojazd do niego mieszkańcom wschodniej części dzielnicy zajmie mnóstwo czasu, a następnie będą musieli tkwić na Modlińskiej, by dotrzeć do pracy. Załóżmy, że zbiórka będzie w nowym przedszkolu na Ostródz-kiej. Sytuacja podobna. Załóżmy, że władze pójdą po rozum do głowy i jeżdżące dzieci będzie można przyprowadzać do kilku przedszkoli. Znacznie lepiej, ale też wyłącz-nie dla tych, którzy poruszają się samocho-dami. Komunikacja autobusowa istnieje niemal wyłącznie na Tarchominie i Nowo-dworach. We wschodniej części dzielnicy można na razie mówić o jej zalążku. Jeżeli zbiórka będzie w przedszkolu na Ostródzkiej, to jak autobusem dojechać np. z Kątów Grodziskich? Dookoła przez Olesin? Z przesiadką i wyczekiwaniem na pętli? Świetny pomysł!
Białołęka, która od lat nie radzi sobie z problemem przedszkolaków, ma chyba największą w Polsce sieć przedszkoli niepublicznych. Niestety nic nie robi, by z niej skorzystać. A pomysł jest bardzo prosty. Należy wprowadzić większe dopłaty dla dzieci zapisanych do takich przedszkoli. W ustawie o systemie oświaty jest przepis, który mówi, że samorząd musi właścicielowi przedszkola niepublicznego wypłacić za każde zapisane dziecko równowartość co najmniej 75% kwoty wydawanej w da-nej gminie na jedno dziecko w przedszkolu publicznym. W latach dziewięćdziesią-tych, gdy powstawały pierwsze przedszkola prywatne, prawdopodobnie wszystkie gminy w Polsce, których sprawa dotyczyła, przyjęły uchwały o dopłatach w wyso-kości minimalnej, czyli 75%. Dziś są inne czasy. Na Białołęce wolny rynek zastąpił nieudolność władz i stworzył cztery razy więcej miejsc w przedszkolach niż samo-rząd. Dlaczego rada Warszawy nie podniesie dopłaty do 100%? Dlaczego obecne władze Białołęki nic w tej sprawie nie zrobiły przez prawie trzy lata? Tyle bowiem czasu minęło od uchwały intencyjnej, jaką podjęli radni dzielnicy pod koniec po-przedniej kadencji.
Miejsce w przedszkolu niepublicznym kosztuje co najmniej dwa razy więcej niż w placówce samorządowej. Przy jednym dziecku jakoś można to znieść, ale dwoje to już poważne obciążenie. Doliczając do tego kredyt mieszkaniowy, który spłaca niemal każdy mieszkaniec Białołęki, rysuje nam się obraz przeciętnej białołęckiej rodziny, której nie stać na wakacje dla dziecka, na zajęcia pozaszkolne itp. To po-ważny problem społeczny, który powinien zostać już dawno dostrzeżony przez wi-ceprezydenta Paszyńskiego. Ten jednak posługuje się własnymi liczbami i twierdzi, że w innych dzielnicach jest 800 wolnych miejsc w przedszkolach, a ponieważ nie zgłosiło się więcej chętnych, to miasto będzie np. z Białołęki dowozić dzieci.
Nie zgłosiło się, ponieważ większość rodziców zdaje sobie sprawę z tego, jakie są kryteria i nawet nie próbuje zgłaszać się do placówek samorządowych. Liczby mówią same za siebie. Wystarczy policzyć, ile dzieci chodzi do przedszkoli niepub-licznych w naszej dzielnicy. Nawet nie ma co porównywać z 800 miejscami wolnymi w innych dzielnicach.
Problem jest znacznie poważniejszy, niż wydaje się wiceprezydentowi Paszyń-skiemu. Na Białołęce edukacja przedszkolna już dawno została sprowadzona do rangi opieki społecznej. Kryteria przyjęć eliminują zdecydowaną większość zwyk-łych mieszkańców. Wiedzą, że nie mają szans, bo np. nie są samotni, nie są nie-pełnosprawni, nie mają drugiego dziecka w tym samym przedszkolu, zarabiają "za dużo" itp. Nie zgłaszają się więc po "zasiłek" w postaci miejsca w przedszkolu pub-licznym. To zresztą nie jedyne powody. Wystarczy znów spojrzeć na mapę. Roz-legła Białołęka ma zaledwie osiem przedszkoli własnych i dwa publiczne zakonne. Cztery razy mniejsze Legionowo ma ich 11. Nietrudno więc o wniosek, że ludzie - mimo wyższych cen - wolą korzystać z placówek prywatnych, bo te powstają bliżej ich domów.
Dziś na Białołęce mamy grupę szczęściarzy, która dostała miejsca w tanich przedszkolach publicznych oraz zdecydowaną większość, która płaci za przedszkola prywatne. Dlaczego samorząd uparcie traktuje edukację przedszkolną jak opiekę społeczną? Trudno to zrozumieć. Stworzenie systemu, w którym większa dopłata dla właściciela przedszkola za każde zapisane dziecko gwarantowałaby określoną stawkę maksymalną płaconą przez rodziców nie wydaje się trudne. Gdyby taki sy-stem zafunkcjonował z powodzeniem, to miasto nie musiałoby budować nowych przedszkoli, bo zająłby się tym w każdej dzielnicy wolny rynek. Taki system jest też zwyczajnie sprawiedliwy, bo każde dziecko będzie dla samorządu warte tyle sa-mo. Teraz są dzieci lepsze i gorsze. Tym "gorszym" rodzice muszą drogo kupować miejsce w przedszkolach prywatnych.
Bartek Wołek