Oszukani, zlekceważeni, wyzyskani
25 sierpnia 2006
W IV Rzeczpospolitej niespodziewanie aktualności nabrał stary, peerelowski dowcip: jak PiS mówi, że nie da, to nie da. Jak PiS mówi, że da, to mówi.
Autorka była radną dzielnicy w latach 1994-2002 oraz przewodniczacą rady Targówka (1998-2000). |
Ustawa o podatkach i opłatach lokalnych, na podstawie której miasto pobiera je od warszawia-ków, przewiduje wiele zwolnień. Tymczasem w urzę-dach dzielnic nie informuje nas się o tym. Otrzy-mujemy druk z wezwaniem do zapłaty i w dobrej wierze stawiamy się w kasie. Ta dobra wiara to błąd, bo rządząca nami ekipa nie jest nam przyjazna. PiS-owscy urzędnicy twierdzą, że to w trosce o nasze do-bro nie zamieszczają na drukach informacji o przy-sługujących nam ulgach, bo zawarcie w deklaracji podatkowej wszystkich zwolnień ustawowych powo-dowałoby konieczność jej powiększenia i uczyniłoby ją bardzo nieczytelną.
To dziwne, bo np. w Gdańsku czy Poznaniu informacje o możliwości odliczeń umieszcza się na drugiej stronie druku podatkowego, we Wrocławiu właścicielom domów doręcza się instrukcje o przysługujących im ulgach. Z tym, że miasta te nie są rządzone przez PiS.
Wyłudzonych od nas nadpłat może być nawet kilkanaście milionów. Zachłanny ratusz i zarządy dzielnic większość tych pieniędzy przejedzą.
Warszawa pod rządami PiS-u ma najkosztowniejszą w kraju administrację. 279,41 zł - tyle każdemu z nas, nawet emerytowi dostającemu 800 zł miesięcznie na życie, zabiera się rocznie na administrację. Mieszkańcowi Białegostoku - tylko 121,67 zł. Oznacza to, że przeciętna trzyosobowa rodzina z Targówka przeznaczyła na utrzymanie urzędników 838,23 zł rocznie. Płacimy na nich najwięcej w Polsce. Po raz czwarty z rzędu znaleźliśmy się na ostatnim miejscu. Za poprzednich prezy-dentów koszty były niższe.
Dobrze opłacani i wywianowani wielkimi premiami kilka razy do roku prezy-denci, p.o. prezydenta, burmistrzowie i ich "dwory" zapominają nie tylko budować drogi, mosty i domy (obiecywali do końca kadencji oddać 2 tys. mieszkań komu-nalnych, zaczęli stawiać zaledwie 200), ale i dbać o to, co zastali wzniesione wy-siłkiem poprzedników.
Ostatnio przeprowadzono wyrywkową kontrolę warszawskich placów zabaw. Inspektorzy byli też u nas. Na dziewięć skontrolowanych obiektów żaden nie otrzymał maksymalnej liczby punktów, choć większość jest stosunkowo nowa i nowoczesna, zaledwie jeden, w okolicach Grodziska, pięć punktów. Średnia ocen nieco ponad trzy. W ciągu roku, jaki minął od poprzedniej kontroli, podupadły miejsca zabaw dzieci przy ul. Tokarza, Siarczanej, Rajgrodzkiej i Orłowskiej. Elementy metalowe często nie spełniają obecnych norm bezpieczeństwa, a nowoczesne, drewniane konstrukcje nie są konserwowane, nie uzupełnia się na bieżąco ubytków. Nie powstały nowe obiekty.
Nasz burmistrz mieszka na Mokotowie, wiec jego dziecko może bawić się w miejscach najbezpieczniejszych, ocenianych najwyżej w rankingu jakości i bezpie-czeństwa. Z okien mokotowskiego mieszkanka nie widać brakujących śrub w huś-tawkach na Targówku, nie słychać skrzypiących karuzel. Tak wygląda w praktyce polityka prorodzinna i bezpieczeństwo milusińskich.
My, mieszkańcy Warszawy, na swoich urzędników płacimy najwięcej w Polsce. Tymczasem w zamian otrzymujemy niewiele. W ratuszu i 18 urzędach dzielnico-wych jest przerost zatrudnienia: w każdej dzielnicy mamy burmistrza, jego zas-tępców, odrębną radę i sztab urzędników. Ratusz zatrudnia około pięciu tys. osób. Na miejskim garnuszku, czyli z naszych pieniędzy, żyje zatem duże osiedle. Jest to spore osiedle nierobów przywiezionych w teczce i uplasowanych wygodnie na naj-wyższych stanowiskach.
Agnieszka Kuncewicz