O obietnicach na różne sposoby
27 października 2006
Nie ukrywam, że zainspirował mnie jako obywatela i historyka do skreślenia tych kilku zdań tekst Bartłomieja Włodkowskiego pt. "Kandyduję i niczego nie obiecuję" z ostatniego numeru "Echa".
Autor jest historykiem, wiceprzewodniczący Rady Programowej BOK. W tegorocznych wyborach samorządowych nie kan-dyduje. |
Mówiąc bardziej konkretnie, obietnica (nie tylko wyborcza) jest elementem pewnego kontraktu, w którym ważna jest nie tylko wiarygodność stron, ale także jego treść. Wiarygodność jest oczywiście bar-dzo ważna, zatrudniając np. malarza czy glazurnika wypytujemy o jego dotychczasowych klientów, ist-nieje (powraca?) instytucja referencji, bank spraw-dza wiarygodność finansową kredytobiorcy. Pozosta-je pytanie czy jednak wystarczającą.
Ostatecznie nawet z najlepszym glazurnikiem może dojść do nieporozumień, jeśli się pewnych rze-czy pierwej nie dopowie. Może np. zacząć skuwać ściankę podczas przyjęcia ro-dzinnego lub wybrać się w podróż dookoła świata (rzecz w sumie godna pochwały) w trakcie prowadzonych robót.
Obietnice coś jednak mówią o kandydatach - np. na ile są zorientowani w sytu-acji prawnej i faktycznej lub jakie ma priorytety. Coś jednak jest na rzeczy - jeśli ktoś obiecuje np. powstanie już położonego chodnika lub chce likwidować połącze-nie autobusowe, po którym oczekiwałbym zwiększenia częstotliwości. Milczenie pozostawia jednak pewien niepokój i niedosyt. Jest też kwestia praktyczna, obiet-nice mogą pomóc samemu składającemu zorganizować sobie czas, ustalić jakieś cele. To lepsze niż działanie ad hoc.
Oczywiście warto zachować przy tym wzajemną samodyscyplinę - nierealne oczekiwania kreują obietnice bez pokrycia. Warto też chyba oczekiwania określać bardziej w sposób poznawczy niż proszalny. Miast prosić, chyba lepiej pytać i analizować samemu rzetelność pozyskanych odpowiedzi etc. Ja osobiście tak chcę czynić i innych (nie tylko w sytuacjach wyborczych) do tego zachęcam.
Krzysztof Madej