Nie idę na referendum. Nie ma powodu
10 października 2013
Nikogo do niczego nie nawołuję i nie zachęcam, ale jako polityk, senator warszawsko-praski czuję się w obowiązku przedstawić swój pogląd na referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Oczywiście, Hanna Gronkiewicz-Waltz nie jest idealnym prezydentem (czy w ogóle jest ktoś taki?). Można mieć do niej pretensje o różne rzeczy. Ja też mam. Np. o to, że do dziś ratusz nie uregulował spraw związanych z działalnością klubu GKP Targówek. Z powodu braku dobrej woli ze strony odpowiedzialnych urzędników ratusza, ten zasłużony klub sportowy nie otrzymał dotacji i zmuszony był zawiesić w tym roku pracę z dziećmi.
Prawdą jest także, że wielu mieszkańców stolicy ma poczucie, że coś im zostało odebrane. Np. kilkakrotnie niższą dotację otrzymali z urzędu miasta organizatorzy odbywającego się co roku na dziedzińcu Zamku Królewskiego festiwalu "Ogrody Muzyczne", co znacznie obniżyło poziom tej unikalnej i znakomitej imprezy. Były także inne potknięcia, a z drugiej strony były także liczne sukcesy: rozmach inwestycyjny, znaczny wzrost liczby wybudowanych mieszkań komunalnych, dobra komunikacja miejska, rowery miejskie, weekendowe remonty ulic. Wszystko to powinno być sprawiedliwie wyważone i ocenione po upływie kadencji, za rok. Wtedy znani także będą inni kandydaci i warszawiacy będą mieli tzw. "materiał porównawczy". "Rzeczpospolita" zamieściła niedawno wywiad ze szwajcarskim politologiem, prof. Wolfem Linderem, który poinformował, że w Szwajcarii, ojczyźnie referendów, w ogóle nie ma takiej instytucji jak odwołanie polityka! "Bądźmy poważni" - mówi prof. Linder - "przecież zagłosowaliśmy na danego polityka, żeby przez cztery lata mógł realizować swój program. Rozliczymy go przy wyborach." Pozostając w domu, daję jasny sygnał autorom wniosku referendalnego: bez względu na to, co myślę o Hannie Gronkiewicz-Waltz, nie widzę powodu, aby oceny jej działalności dokonywać po trzech, a nie po czterech latach, czyli po kadencji.
No dobrze - powie ktoś - w takim razie po co ustawa dopuszcza odwołanie prezydenta miasta przed upływem kadencji? Odpowiem pytaniem: a co zrobić z prezydentem czy burmistrzem, który nie stosuje się do ustaw, lekceważy uchwały rady gminy, prowadzi samochód po pijanemu, popełnił przestępstwo, molestuje podwładnych? Gdyby nie instytucja referendum, taki włodarz miasta mógłby nadal pełnić swoją funkcję, ku zgorszeniu mieszkańców, podrywając zaufanie obywateli do państwa i do prawa. W Szwajcarii takie prawo nie jest potrzebne, bo tam burmistrz, który się skompromituje, podaje się do dymisji, a w Polsce zaśpiewa "Polacy, nic się nie stało" i dzielnie trwa na stanowisku.
Czy w Warszawie mamy do czynienia z którymś z tych - albo podobnym - przypadkiem skandalicznego postępowania prezydenta? Oczywiście nie! Dlatego to konkretne referendum, choć prawnie dopuszczalne, jest pozbawione sensownego uzasadnienia. O ważności referendum przesądza frekwencja. To jedyny przypadek głosowania, w którym obowiązuje taki wymóg. Zatem są trzy opcje: iść na referendum i głosować za odwołaniem prezydent, iść i głosować przeciw, nie iść. Ja wybieram tę trzecią możliwość, bo uważam, że to referendum jest niepotrzebne i gdybym wziął w nim udział, legitymizowałbym całą tę akcję. Pozostając w domu, daję jasny sygnał autorom wniosku referendalnego: bez względu na to, co myślę o Hannie Gronkiewicz-Waltz, nie widzę powodu, aby oceny jej działalności dokonywać po trzech, a nie po czterech latach, czyli po kadencji.
Dodatkowym argumentem jest to, że początkowo niepolityczna akcja referendalna szybko przekształciła się w polityczną bijatykę, w której nie chodzi już o Warszawę, ale o to, czyje będzie na wierzchu. Zza zatroskanej twarzy Piotra Guziała wyłonili się politycy Ruchu Palikota i przede wszystkim PiS-u. Pojawił się skandaliczny plakat z godziną W, tak jakby jakiś okupant rządził stolicą. W ten sposób referendum zamienia się w polityczną farsę, co tym bardziej skłania do pozostania w domu.
Marek Borowski
senator z Pragi i Targówka, były marszałek Sejmu (2001-2004), wicepremier (1993-1994) i poseł (1991-2011)