Na plakaty szkoda kasy?
26 września 2008
- Z dość nietypową sprawą zwracam się do waszej redakcji, ale drażni mnie brak sumienności ze strony urzędu dzielnicy Targówek.
- O żadnym wydarzeniu nie jesteśmy informowani wcześniej. Kiedyś na więk-szości klatek schodowych wisiały plakaty informacyjne. Teraz tego nie ma. Czuje-my się poszkodowani, bo to przede wszystkim o nas powinien zadbać urząd - pod-sumowuje nasza Czytelniczka.
Problem złej promocji dzielnicowych imprez poruszaliśmy wielokrotnie na na-szych łamach. W lutym 2007 roku radna Iwona Wujastyk pisała: "Istnieje szansa, by informacje takie lepiej docierały do mieszkańców. Na razie udało mi się to osiągnąć na Bródnie. Dzięki uprzejmości zarządu spółdzielni problem ten już od najbliższych imprez powinien być zniwelowany, bowiem przygotowane przez urząd plakaty i zaproszenia będą umieszczane przez dozorców we wszystkich blokach mieszkalnych zasobów spółdzielczych".
Niewiele się jednak zmieniło, a rzecznik zarządu dzielnicy ma w tej materii inne zdanie. Uważa, że jest po prostu dobrze: - Mieszkańcy o bieżących wydarzeniach informowani są poprzez stronę internetową oraz plakaty wiszące na specjalnie za-kupionych przez urząd słupach. Nie wydaje mi się, by informacje były słabo roz-przestrzeniane. Zresztą ruszyła już nowa gazeta dzielnicowa, w której na bieżąco będziemy informować o planowanych imprezach czy festynach - mówi rzecznik dzielnicy Rafał Lasota.
Po co więc ten raban? Urząd na promocję wydaje dużo pieniędzy - działa pro-fesjonalnie, a mieszkańcy i dziennikarze czepiają się, bo brakuje im tematów.
Tymczasem mieszkańcy twierdzą, że kiedyś było znacznie więcej plakatów i afiszy. Teraz poznikały. Czyżby więc zbudowane z inicjatywy radnej Wujastyk słu-py ogłoszeniowe de facto pogorszyły przekaz informacji? To bardzo możliwe. Ba-rdzo też możliwe, że wydział promocji niespecjalnie zna się na tym co robi. Wska-zywanie internetu jako głównego nośnika informacji w dzielnicy, gdzie większość stanowią ludzie starsi, którzy internetem się nie posługują, jest raczej kiepskim żartem, niż dowodem na profesjonalizm działań wartych wydawania niemałych pie-niędzy, jakie pochłania dzielnicowa promocja.
Wydana niedawno lokalna gazeta też raczej jest biuletynem powielającym in-formacje, które wielokrotnie ukazały się w innych mediach i po prostu szkoda na nią publicznej kasy. No chyba, że trzeba ją wydawać po to, by burmistrz miał gdzie zamieszczać wywiady z samym sobą. To jest jakieś wytłumaczenie.
Agnieszka Pająk-Czech
Wskazywanie internetu jako głównego nośnika informacji w dzielnicy, gdzie większość
stanowią ludzie starsi, którzy internetem się nie posługują, jest kiepskim żartem.