Mieszkanka Choszczówki: Dziki zabiły psa sąsiadów
16 września 2013
W Choszczówce (w okolicy ul. Brzozowy Zagajnik) dziki zabiły pieska sąsiadów. Sąsiad wyszedł z dwoma psami na spacer i miał pecha, że znalazł się na drodze, którą maszerowało stado dzików. To prawda, że psy nie były na smyczy i że mniejszy z piesków zaczął szczekać. Niby wina sąsiada, bo nie prowadził psów na smyczy, ale...
Dziki zaatakowały w sposób, o którym jeszcze nigdy nie słyszałam. Otoczyły pieska z czterech stron i zaczęły go podrzucać między sobą. Ruszyły też w stronę sąsiada, ale odpuściły.
Dzik zaatakował mężczyznę z psem
Dziki na Białołęce spowszedniały. Ale choć są widokiem niemal codziennym, to ich zachowanie wcale nie nabrało bardziej cywilizowanych form. O nieprzyjemnym zdarzeniu, z którego cudem z życiem uszedł pies, opowiada nasz czytelnik.
Jednak z wycofującego się stada odłączył się jeden dzik, który wrócił do pieska i jeszcze kilkakrotnie go podrzucił. Zwierzak nie przeżył.
Mieszkam w Choszczówce od prawie trzech lat i jeszcze nigdy nie obserwowałam w tej okolicy tak dużej liczby dzików. W zeszłym roku miałam okazję je spotkać kilka razy w sezonie "spacerowym" - czyli od wczesnej wiosny do późnej jesieni. W tym roku spotykam je co kilka dni i widzę, że coraz mniej boją się ludzi. Nie dość tego, że na widok człowieka nie uciekają, to potrafią jeszcze w stronę człowieka ruszyć (miałam taki przypadek podczas przejażdżki rowerowej).
To fakt, że ludzie, budując domy, zabierają dzikim zwierzętom terytorium. To fakt, że wyłapane i wywiezione w inne miejsce dziki wrócą prędzej czy później. To fakt, że na odstrzał nikt się nie zgodzi ze względu na bliskość ludzkich siedzib.
Ale zastanawiam się, czy my - mieszkańcy, nie przyczyniamy się do takiego zachowania dzikich zwierząt?
Ze zgrozą obserwuję wycieczki do lasu z taczkami wypełnionymi świeżo skoszoną trawą, gałązkami i liśćmi. Zwrócenie uwagi, że takich odpadów do lasu się nie wywozi - powoduje, że wycieczki odbywają się wieczorem. Czy tak ciężko kupić kompostownik? Przecież taka świeża, soczysta trawa wyrzucona na skraj lasu tylko przyciąga zwierzęta.
Co gorsze, są osoby, które dokarmiają - zwłaszcza dziki. Wyrzucają do lasu owoce, warzywa, sieją przy drogach zboże. Dla dzików, bo biedne. Przecież w całym lesie białołęckim są rozstawione paśniki, zaopatrują je odpowiednie służby i to tylko zimą lub w czasie, kiedy o pożywienie jest trudno.
Postępując w ten sposób uczymy zwierzęta, że im bliżej ludzi tym lepiej. Czy musi dojść do tragedii, żeby domorośli pseudoekolodzy zrozumieli, że dokarmianie dzikich zwierząt nikomu nie służy? W miejscu, gdzie dziki rozszarpały maleńkiego pieska, chodzi mnóstwo osób. W weekendy widuję tam całe rodziny na spacerach, sezon grzybowy trwa w najlepsze. A dzieci po lesie nikt na smyczy nie prowadzi....
Pozdrawiam
Czytelniczka
.