Lodowisko za trudne
24 marca 2006
- To miały być nasze ośrodki, dbające o nasze potrzeby i realizujące nasze pomysły - mówi oburzony na Białołęcki Ośrodek Sportu mieszkaniec Tarchomina.
Taka jest na Tarchominie powszechna opinia o BOS-ie. Na niewiele zdają się tłumaczenia dyrekcji ośrodka o ograniczeniach prawnych, różnicy pomiędzy zakła-dem budżetowym a jednostką budżetową. Mieszkańców to zwyczajnie nie inte-resuje. Chcą mieć ośrodek taki, jaki niegdyś obiecały władze gminy Białołęka, gdy przystępowały do budowy. Miał przede wszystkim ułatwiać masowy dostęp dzieci i młodzieży do sportu, miał być kreatorem sportowych działań na Białołęce. A jak jest?
"Echo" dostało niegdyś zaproszenie z BOS na "najważniejszą imprezę sportową Białołęki - Bal Mistrzów Sportu Warszawy". To chyba jest kwintesencja i nic nie trzeba dodawać.
Od lat mieszkańcy proszą o lodowisko. Co roku słyszą wykręty. A to mróz za mały, a to inne problemy. Tej zimy mrozu nie brakowało, a lodowiska jak zwykle nie było. Jak się okazuje, problem jest za trudny dla fachowców od sportu.
- Zorganizowanie lodowiska na terenie dzielnicy wiąże się z zarządzaniem i nadzorowaniem tego obiektu - tłumaczy Wojciech Kaleciński, naczelnik wydziału sportu, turystyki i wypoczynku. - Najlepszym miejscem byłby Białołęcki Ośrodek Sportu, ale według wyjaśnień kierownika zespołu boisk Krzysztofa Przygody takiego miejsca na terenie BOS-u nie ma. Czyniono próby zrobienia lodowiska przy ul. Światowida, jednak szkody jakie zostały wyrządzone (zniszczona nawierzchnia) pozostały do dziś.
Drugą przyczyną jest brak finansów do zorganizowania profesjonalnego i tym samym bezpiecznego lodowiska.
Naczelnik Kaleciński dodaje, że na terenie Warszawy jest niewiele lodowisk sezonowych, ponieważ muszą one spełniać wymogi (bandy, agregaty wytwarzające lód, oświetlenie oraz ochrona), a to kosztuje. Samo postawienie takiego sezono-wego lodowiska, to zdaniem naczelnika koszt na poziomie 600-800 tys. złotych, a do tego dodać trzeba jeszcze koszty obsługi, ochrony, prądu.
Pamiętam z dzieciństwa ślizgawki. Były niemal wszędzie. Na szkolnych bois-kach, placach zabaw. Znacznie trudniej było kupić łyżwy, na które ja "polowałem" dwa sezony i w końcu jakimś cudem, po walce stoczonej w sklepie na Chomi-czówce kupiłem kilka numerów za duże.
Dziś łyżwy są wszędzie. I wszędzie sportem zajmują się biurokraci.
Bartek Wołek