REKLAMA

Zapomniałam że cię kocham

autor: Gabrielle Zevin
wydawnictwo: Initium
wydanie: Kraków
data: 10 czerwca 2011
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 264
ISBN: 978-83-6257721-7

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket)  2011.06.10

Gdyby Naomi wybrała reszkę, wygrałaby w rzucie monetą. Nie musiałaby wracać po aparat do redakcji księgi pamiątkowej, nie spadłaby ze schodów i nie uderzyłaby o nie głową. Nie obudziłaby się w karetce z amnezją i z pewnością pamiętałaby swojego chłopaka Ace'a. Może nawet pamiętałaby, z jakiego powodu się w nim zakochała. Rozumiałaby, dlaczego jej najlepszy przyjaciel Will uparcie nazywa ją ,,Szefową". Wiedziałaby o nowej rodzinie mamy i o narzeczonej taty. Gdyby Naomi wybrała reszkę, może nigdy nie poznałaby Jamesa, chłopaka o wątpliwej przeszłości i niepewnej przyszłości, który już przy pierwszym spotkaniu miał ochotę ją pocałować. A ona może nie chciałaby odwzajemnić jego pocałunku. Jednak Naomi wybrała orła... Po spektakularnym debiucie w swojej kolejnej zaskakującej powieści Gabrielle Zevin mówi o miłości, odkrywaniu własnego ,,ja" i drugiej szansie na prawdziwe życie.

Fragment

Moja opowieść jest przede wszystkim o miłości.

Będzie w niej mowa o zbiegach okoliczności, przyciąganiu i urazach głowy - jak to w większości miłosnych historii.

Wszystko zaczęło się od rzutu monetą.

Postawiłam na orła, a wypadła reszka.

Gdyby ułożyło się po mojemu, może tej historii wcale by nie było. Co najwyżej rozdział lub może tylko zdanie w książce, której właściwy temat jeszcze nie został określony. Może ten rozdział zawierałby w sobie ślad miłosnego wątku, a może nie.

Czasami dziewczyna musi przegrać.

Byłam

1.

Gdyby sprawy ułożyły się inaczej, nosiłabym imię Natalija lub Natasza, miałabym rosyjski akcent i spierzchnięte przez cały rok usta. Może nawet byłabym dzieckiem ulicy, gotowym oddać właściwie wszystko za parę niebieskich dżinsów. Jednak nie jestem Nataliją ani Nataszą, ponieważ w wieku sześciu miesięcy zostałam przewieziona z Kratowa w Okręgu Moskiewskim do Brooklynu w stanie Nowy Jork. Nie pamiętam tej podróży, tak jak nie pamiętam mieszkania w Rosji. O swoim sieroctwie wiem tylko tyle, ile powiedzieli mi rodzice, a ich wiedza na ten temat była raczej szczątkowa: miałam około tygodnia, gdy znaleziono mnie w walizce po maszynie do pisania, pozostawionej w drugiej od końca ławce w budynku Wschodniego Kościoła Ortodoksyjnego. Czy ta walizka stanowiła wskazówkę do zawodu, który wykonywał mój biologiczny ojciec? Czy to, że zostawiono mnie w kościele, oznaczało, że moja matka była pobożna? Ponieważ wiedziałam, że nigdy nie uzyskam odpowiedzi na te pytania, postanowiłam nie spekulować. Poza tym nie cierpię opowieści o sierotach. Wszystkie sieroty są takie same, mimo to większość książek jest poświęcona właśnie im. Po przeczytaniu kolejnej człowiek zaczyna myśleć, że na świecie żyją same sieroty.

Nie potrafię sobie przypomnieć czasów, kiedy nie wiedziałam, że mnie adoptowano. Nigdy nie doświadczyłam dramatycznej rozmowy, rozpoczynającej się od słów: ,,Kochanie, musimy ci o czymś powiedzieć". Moja adopcja była po prostu jednym z oczywistych faktów, tak jak to, że mam ciemne włosy i jestem jedynaczką. Wiedziałam, że jestem adoptowana, jeszcze zanim tak naprawdę zrozumiałam, co to znaczy. Zrozumienie zagadnienia adopcji wymagało przynajmniej podstawowego rozumienia zagadnienia seksu, a o nim nie miałam bladego pojęcia aż do trzeciej klasy. Wtedy to Gina Papadakis przyniosła do szkoły egzemplarz Radości z seksu, należący do jej rodziców. Książka, która i tak nosiła już wyraźne ślady częstego kartkowania, przechodziła podczas przerwy obiadowej z rąk do rąk, ukazując oczom moich przerażonych kolegów nagą prawdę, że ich rodzice robili to, żeby zrobić ich. Ja tymczasem czułam się doskonale, byłam nawet odrobinę z siebie dumna. Może i zostałam adoptowana, ale przynajmniej moi rodzice nie posunęli się do czegoś tak niskiego tylko po to, żebym pojawiła się na tym świecie.

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie zrobili tego w tradycyjny sposób. Przez jakiś czas próbowali, ale bez skutku. Po około roku mama i tata zdecydowali, że zamiast inwestować miliardy dolarów w leczenie niepłodności, które wcale nie dawało gwarancji powodzenia, lepiej przeznaczyć te pieniądze na pomoc biednej sierotce, takiej jak ja. Właśnie dlatego nie czytacie teraz inspirującej historii osieroconej Nataliji z Kratowa.

Prawdę mówiąc, rzadko myślę o tych wszystkich sprawach. Opowiadam wam o nich teraz, ponieważ w pewnym sensie byłam wymarzoną kandydatką na ofiarę amnezji. Od zawsze musiałam wypełniać jakieś luki w swoim życiorysie.

Jednak nie uprzedzajmy faktów.

Kiedy mój najlepszy przyjaciel Will, którego wtedy zupełnie nie pamiętałam, usłyszał o moim wypadku, napisał do mnie list. (Nie znalazłam go od razu, ponieważ wsunął go do opakowania z płytą, na której specjalnie dla mnie nagrał składankę piosenek). Odziedziczył poobijaną maszynę do pisania po swoim prawujku Desmondzie, który podobno był korespondentem wojennym, chociaż Will nie bardzo wiedział, o którą wojnę mogło chodzić. Na klawiszu z symbolem powrotu do początku linii znajdowało się wgniecenie, które, zdaniem Willa, mogła zostawić zbłąkana kula z czasów wojny. W każdym razie Will lubił pisać na tej maszynie, nawet wtedy, gdy o wiele łatwiej było wysłać komuś e-mail lub po prostu zadzwonić. Nie miał nic przeciwko technologii, po prostu doceniał przedmioty, o których inni ludzie dawno zapomnieli.

Powinnam was uprzedzić, że relacja, którą za chwilę przeczytacie, choć stanowi jedyny zapis wydarzeń prowadzących do mojego wypadku, tak naprawdę nie oddaje charakteru Willa. Tak formalny, sztywny czy wręcz nudny styl jest do niego zupełnie niepodobny. Lepiej charakteryzują Willa sporządzone przez niego przypisy, ale pewnie mało kto zada sobie trud ich przeczytania. Ja w każdym razie tego nie zrobiłam. Miałam wtedy bardzo podobny stosunek do przypisów jak do historii o sierotach.

Szefowo:

Pierwszą rzeczą, jaką powinnaś o mnie wiedzieć, jest to, że wszystko pamiętam, a drugą, że jestem prawdopodobnie najuczc?wszą osobą na świec?e. Zdaję sobie sprawę z tego, że n?e możesz ufać każdemu, kto twierdz?, że jest uczciwy, ? wiedząc o tym, normalnie n?e powiedziałbym tak o sob?e. Mówię o tym teraz, ponieważ czuję, że jednak pow?nnaś wiedzieć.

Chciałbym C? się na coś przydać, więc przygotowałem op?s przebiegu wydarzeń, które doprowadz?ły do Twojego wypadku. Możliwe, że nie uznasz go za pomocny, ale oto on:

18:36 Naomi Porter i William Landsman, szefowie redakcj? księgi pamiątkowej Szkoły Średniej im. Thoma Purdue, laureatk? międzynarodowych nagród1, opuszczają biuro Phoenix2.

18:45 Porter i Landsman doc?erają na szkolny parking. Porter orientuje się, że zostawil? w biurze aparat.

18:46 Wybucha dyskusja3, kto powinien wrócić do biura po aparat. Landsman sugeruje rozstrzygnięcie sporu za pomocą rzutu monetą4, na co Porter się zgadza. Landsman mów?, że wypadnie orzeł, ale Porter przekonuje go5, że to ona pow?nna obstawić orła. Landsman ustępuje, jak zwykle. Landsman rzuca monetą ? Porter przegrywa.

18:53 Landsman jedzie do domu; Porter wraca do Phoenix.

19:026 (w przybliżeniu) Porter doc?era do biura Phoenix ? zabiera stamtąd aparat.

19:05 (w przybliżeniu) Porter spada ze schodów prowadzących do szkoły. Uderza głową o najniższy stopień, ale jakimś cudem nie upuszcza aparatu7. Zostaje znaleziona przez niejakiego Jamesa Larkyna8.

Jak już mówiłem, jestem gotów odpow?edzieć na wszystkie pytania, które mogą Ci przyjść do głowy.

Pozostaję Twoim wiernym sługą.

William B.9 Landsman

PS Przepraszam za ,,?". Jak pewnie zdążyłaś się zorientować, to coś, co przypomina trójząb, tak naprawdę jest literą ,,i". Moja maszyna do pisania ma taki feler, że czasem, gdy wciskam klawisz z literą ,,i", wstawia oprócz niej ,,u".

1. Wyróżnien?e przyznane przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Prasy Szkolnej.

2. Chociaż zwykli śmierteln?cy rozpoczynają rok szkolny dopiero po Dniu Pracy, dla p?łkarzy, członków orkiestry ? dla nas zaczyna się on już w sierpniu. Podobnie jak dla obserwatorów ptaków. Następnego ranka m?eliśmy sfotografować pierwsze spotkanie Klubu Obserwatorów Ptaków im. Toma Purdue.

3. Często dyskutujemy na różne tematy. Niektórzy mogliby to nazwać kłótnią.

4. Nasuwa mi to na myśl serię interesujących pytań filozof?cznych, nad którymi w dalszym ciągu się zastanawiam, ale nie jestem gotów, żeby o nich teraz dyskutować.

5. Inaczej ,,wykłóca się".

6. Niestety od tego momentu muszę polegać na relacji ?nnych osób, takich jak Twój tata i ten łobuz James.

7. Był to Oneiric 8000 G Pro, który dopiero co zakupiliśmy za 3599 dolarów i 99 centów plus koszty wysyłki, wydając wszystkie pieniądze zarobione podczas ubiegłorocznej akcji pakowania prezentów. Cała redakcja Phoenix jest Ci za to bardzo wdzięczna.

8. Nie mam pojęcia, co tam robił tamtego dnia.

9. Pewnie zapomniałaś także o tym, że litera ,,B" jest inicjałem imienia Blake, choc?aż William Blake jest prawdopodobnie najmniej lubianym przeze mnie poetą i tylko w połowie uważam go za artystę. Kobieta odpowiedzialna za to ?mię, czyli moja matka, to także Twoja nauczycielka angielskiego, czyl? pani Landsman.

Oczywiście nie pamiętałam żadnej z tych rzeczy. Ani rzutu monetą, ani zostawionego w biurze aparatu. A już na pewno nie pamiętałam mojego najlepszego przyjaciela, uczciwego Williama Blake'a Landsmana.

Pierwszym, co zdołałam sobie przypomnieć, był ,,niejaki" James Larkin, chociaż wtedy nie znałam nawet jego imienia. Zresztą jego samego tak naprawdę też nie pamiętałam. Gdy mnie znalazł, musiałam mieć zamknięte oczy, więc pamiętam tylko jego głos. Pewnie pomyślał, że śpię, a przynajmniej przebywam w stanie półsnu. Tak jak wtedy, gdy słyszysz dźwięk budzika, ale udaje ci się go przez chwilę ignorować. Słyszysz muzykę w radiu i szum wody pod prysznicem, czujesz zapach kawy i tostów. Wiesz, że się obudzisz, pytanie tylko, kiedy i kto - lub co - ostatecznie pchnie cię w nowy dzień.

Głos był niski i opanowany. Taki głos zawsze kojarzył mi się z uczciwością, chociaż jestem przekonana, że po świecie chodzi mnóstwo kłamczuchów o niskich głosach, którzy tylko czekają, by wywinąć jakiś numer komuś takiemu jak ja. Chociaż byłam półprzytomna, zaufałam swoim przeczuciom i postanowiłam uwierzyć w każde słowo wypowiedziane przez Jamesa: ,,Proszę pana, nazywam się James Larkin. Niestety nie ma tu nikogo z rodziny tej dziewczyny, ale jestem jej chłopakiem i pojadę z wami karetką". Nie słyszałam, by ktokolwiek mu się sprzeciwił. Jego ton nie zostawiał miejsca na dyskusję.

Ktoś wziął mnie za rękę i otworzyłam oczy. To był James. Wiedziałam to, chociaż nie znałam jego twarzy.

- Cześć - powiedział łagodnie. - Witaj z powrotem.

Nie zastanawiałam się nad tym, gdzie byłam, że trzeba mnie witać ,,z powrotem". Nie zadałam sobie też pytania, dlaczego znajduję się w karetce z chłopcem, którego podobno byłam dziewczyną, lecz którego zupełnie nie rozpoznawałam.

Wiem, że to idiotyczne, ale spróbowałam się uśmiechnąć. Moja próba była jednak zbyt krótka, więc wątpię, żeby James to zauważył.

Nagle pojawił się ból. Był to ten rodzaj bólu, którego nie sposób z niczym porównać i który nie pozwala się na niczym skupić. Jego epicentrum znajdowało się nad moim lewym okiem, ale fale bólu przeszywające resztę głowy były jeszcze bardziej uciążliwe. Miałam wrażenie, że mój mózg nie mieści się w czaszce. Myślałam, że zaraz zwymiotuję, ale tego nie zrobiłam.

James, jakby czytając w moich myślach, zapytał:

- Czy ktoś mógłby jej dać leki przeciwbólowe?

Sanitariusz poświecił mi latarką w oko.

- Najpierw musi ją obejrzeć lekarz, może nawet zrobią jej tomografię komputerową. Ale to fantastycznie, że tak szybko odzyskała przytomność. Jeszcze tylko pięć minut, Naomi, dobrze?

- Pięć minut do czego? - zapytałam, starając się, by mój głos zabrzmiał spokojnie. Do Bożego Narodzenia? Do momentu, aż moja głowa eksploduje?

- Przepraszam. Do momentu aż dojedziemy do szpitala - odparł sanitariusz.

Ból głowy był tak silny, że miałam ochotę się rozpłakać. I pewnie bym to zrobiła, gdybym nie doszła do wniosku, że wtedy poczuję się jeszcze gorzej.

- Jest pan pewien, że nie można jej podać żadnych leków?! - krzyknął James.

- Spróbuj zająć czymś jej uwagę. Opowiedz dowcip czy coś w tym rodzaju. Już prawie jesteśmy na miejscu - rozległa się irytująca, bezużyteczna odpowiedź.

- Nie sądzę, by dowcip tu pomógł - odparł James.

- Śmiech jest najlepszym lekarstwem - oznajmił sanitariusz.

Jeśli jego zdaniem był to żart, to niestety nie pomógł. Ból głowy był wciąż nie do wytrzymania.

- To kompletna, piramidalna bzdura... - James pochylił się bliżej mojej twarzy. Pachniał dymem i świeżo upranymi prześcieradłami, pozostawionymi na słońcu do wyschnięcia. - ...ale czy mimo wszystko chciałabyś usłyszeć dowcip, Naomi? - zapytał.

Kiwnęłam głową, chociaż gdybym miała wybór, zdecydowanie wolałabym coś przeciwbólowego.

- Cóż, właściwie przypomina mi się tylko jeden, i to nie najlepszy. A już na pewno nie na tyle dobry, by mógł uśmierzyć ból. Przychodzi facet do psychiatry i mówi: ,,Moja żona oszalała. Wydaje jej się, że jest kurczakiem". Na co lekarz: ,,W takim razie proszę ją do mnie przyprowadzić". A facet odpowiada...

Kiedy James zbliżał się do puenty, fala przeszywającego bólu przelała się przez moją głowę. Wbiłam paznokcie w dłoń Jamesa, przecinając skórę i raniąc go do krwi. Nie mogłam mówić, więc spróbowałam przekazać mu przeprosiny spojrzeniem.

- Nie martw się - powiedział James. - Jakoś to zniosę. - I puścił do mnie oko.

Na izbie przyjęć lekarka z przekrwionymi oczami zapytała Jamesa, jak długo byłam nieprzytomna, na co on bez wahania odpowiedział, że dwadzieścia jeden minut. Wiedział dokładnie. Był świadkiem wypadku.

- Przed wejściem do szkoły imienia Toma Purdue znajdują się schody. W jednej sekundzie Naomi po nich schodziła, a w drugiej szybowała w moim kierunku głową w dół, jak meteoryt.

- Czy powinno mnie niepokoić, że tego nie pamiętam? - zapytałam.

- Ani trochę - odparła lekarka. - To całkowicie normalne, że przez jakiś czas nie pamięta się okoliczności wypadku. - Poświeciła mi w oczy maleńką latarką, a ja się skrzywiłam.

W jakimś momencie, choć nie potrafię dokładnie stwierdzić kiedy, dołączyła do nas inna lekarka wraz z pielęgniarzem. Nie pamiętam wielu szczegółów ich wyglądu. Przypominali plamę pasteli rozmytą bielą kitli, niczym kredowe bazgroły na chodniku, rozmywane deszczem.

Lekarka powiedziała, że musi zadać mi kilka ogólnych pytań, niedotyczących wypadku.

- Jak brzmi twoje pełne imię i nazwisko?

- Naomi Paige Porter.

- Gdzie mieszkasz?

- W Tarrytown, stan Nowy Jork.

- Dobrze, Naomi, bardzo dobrze. Który mamy rok?

- Dwa tysiące... Dwutysięczny... chyba.

Już kiedy to mówiłam, wiedziałam, że nie mam racji. Gdyby był rok dwutysięczny, miałabym dwanaście lat, a byłam pewna, że tak nie jest. Nie czułam się jak dwunastolatka. Czułam się... Nie potrafiłam podać dokładnego wieku, ale po prostu wiedziałam, że jestem starsza. Muszę mieć siedemnaście, może osiemnaście lat. Nie miałam ciała dwunastolatki. Ani umysłu. No i był jeszcze James, którego widziałam teraz w pełnej krasie - wyglądał na siedemnaście lat, albo i więcej. - Ja czułam się tak, jakbym miała tyle samo lat co on. Przeniosłam wzrok z lekarki na pielęgniarza: oboje mieli pokerowe twarze.

Jedna z lekarek powiedziała:

- W porządku, to na razie nam wystarczy. Postaraj się nie martwić. - Oczywiście jak na zawołanie po tych słowach zaczęłam się martwić.

Zdecydowałam, że najlepszą rzeczą, jaką mogę w tej chwili zrobić, będzie powrót do domu i kojący sen. Spróbowałam usiąść na swoim łóżku na kółkach, ale moja głowa zaczęła pulsować jeszcze mocniej.

- Hej, Naomi, dokąd to się wybierasz? - zapytał pielęgniarz, po czym z pomocą Jamesa delikatnie przywrócił mnie do pozycji horyzontalnej.

Lekarka powtórzyła:

- Postaraj się nie martwić.

Jej koleżanka powtórzyła po niej z troską:

- Naprawdę nie powinnaś się martwić.

Następnie obie skierowały się przez salę przyjęć do innego pacjenta. Gdy odchodziły, słyszałam tylko wyrywkowe, niepokojące szepty: ,,łagodne uszkodzenie mózgu", ,,specjalista", ,,tomografia komputerowa", ,,możliwa amnezja regresywna". Niestety mam tendencję do radzenia sobie z problemami w taki sposób, że w ogóle sobie z nimi nie radzę, więc zamiast zażądać, by ktoś natychmiast mi wyjaśnił, co jest ze mną nie w porządku, podsłuchiwałam tak długo, aż szepty ucichły. A później postanowiłam skoncentrować się na tym, co bardziej namacalne.

James zawsze powtarzał, jaki jest brzydki, ale myślę, że musiał wiedzieć, że to nieprawda. Może był trochę za chudy, ale czy to ważne? Przypuszczalnie dlatego, że nie mogłam sobie przypomnieć nic innego, czułam, że muszę rejestrować każdy, nawet najdrobniejszy szczegół dotyczący Jamesa. Jego postrzępiona biała koszula była rozpięta, widziałam więc, że ma pod nią naprawdę stary koncertowy podkoszulek, wypłowiały do tego stopnia, że nie można było już odczytać nazwy kapeli. Znad paska dżinsów wystawały bokserki, na tyle że mogłam dostrzec ich deseń: ciemnozieloną kratkę. Palce Jamesa były długie i chude, tak jak reszta jego ciała, a na kilku widniały ślady czarnego tuszu. Włosy miał wilgotne od potu, przez co wydawały się jeszcze ciemniejsze. Zauważyłam na jego szyi pojedynczy skórzany rzemyk, na którym wisiała srebrna obrączka. Czy dostał ją ode mnie? Na lekko postawionym kołnierzyku dostrzegłam ślady krwi.

- Masz krew na kołnierzyku - powiedziałam.

- Cóż... jest twoja. - Roześmiał się.

Ja też spróbowałam się roześmiać, ale mój mózg zaczął boleśnie pulsować.

- W karetce... - Z jakiegoś powodu określenie ,,w karetce" mnie krępowało, musiałam więc zastąpić je innym. - W samochodzie powiedziałeś, że jesteś moim chłopakiem.

- Hm, nie wiedziałem, że to słyszysz. - Uśmiechał się zabawnie i potrząsnął kilka razy głową, jakby rozmawiał sam ze sobą. Puścił moją dłoń i oparł rękę o materac łóżka. - Nie - powiedział. - Wspomniałem tylko, że jesteś moją dziewczyną, żeby pozwolili mi jechać z tobą karetką. Nie chciałem cię zostawiać samej.

Ta wiadomość mnie rozczarowała, delikatnie mówiąc.

Jest taki żart o ludziach cierpiących na amnezję, który zawsze przypomina mi tamto spotkanie z Jamesem. Właściwie to nie jest żart, tylko napis na koszulce, którą nosili albo ludzie cierpiący na amnezję, albo osoby wyjątkowo sentymentalne, albo wreszcie ci, którzy mieli problemy nie tylko z pamięcią, ale też z niską samooceną lub po prostu z kiepskim gustem. Wyobraźcie sobie naprawdę tanią, wykonaną w pięćdziesięciu procentach z poliestru koszulkę z białym przodem i czerwonymi rękawami. A teraz dodajcie do niej napis: ,,Cześć, mam amnezję. Czy my się znamy?".

- Powiedzieć ci coś śmiesznego? - zapytałam. - Pierwszą rzeczą, jaką o tobie pomyślałam, było to, że w twoim głosie słychać uczciwość. A teraz okazuje się, że mnie oszukałeś.

- Nie. Nie ciebie, tylko jakiegoś pajaca w kitlu - poprawił mnie. - Gdybym wtedy myślał trzeźwo, powiedziałbym, że jesteś moją siostrą. Nikt by tego nie zakwestionował.

- Poza mną. Nie mam rodzeństwa. - Próbowałam żartować, ale tak naprawdę wolałabym być jego udawaną dziewczyną niż siostrą. - Czy przynajmniej jesteśmy przyjaciółmi?

- Nie, Naomi - odparł James z tym samym półuśmieszkiem. - Nie mogę tak o nas powiedzieć.

- Dlaczego nie? - Znów zawód. James sprawiał wrażenie osoby, z którą miło byłoby się przyjaźnić.

- Może powinniśmy nimi zostać - powiedział tylko.

Ta odpowiedź była jednocześnie satysfakcjonująca i rozczarowująca, więc postanowiłam zadać inne pytanie.

- Co sobie myślałeś przedtem, kiedy kręciłeś głową?

- Pytasz mnie o to na poważnie?

- Musisz mi odpowiedzieć. Wiesz, że mogę umrzeć.

- Nie sądziłem, że z ciebie taka manipulantka.

Zamknęłam oczy i udawałam, że straciłam przytomność.

- Och, niech ci będzie, ale to zagranie poniżej pasa - powiedział, śmiejąc się z rezygnacją. - Zastanawiałem się, czy mogę pozwolić ci nadal myśleć, że jestem twoim chłopakiem. A później doszedłem do wniosku, że to byłoby złe i nieuczciwe - nawet nie wiesz, który mamy rok, na litość boską! Dobrego związku nie buduje się na kłamstwach i całym tym syfie. Poza tym, no cóż, zastanawiałem się, czy to byłoby złe, gdybym cię pocałował - nie w usta, może w czoło lub dłoń - kiedy miałem okazję, kiedy jeszcze myślałaś, że jesteś moją dziewczyną. I doszedłem do wniosku, że to byłoby bardzo, bardzo złe i pewnie czulibyśmy się z tym później niezręcznie. Poza tym taka dziewczyna jak ty prawdopodobnie ma już chłopaka...

- Naprawdę tak myślisz? - przerwałam mu.

James kiwnął głową.

- Jasne, że tak. Guzik mnie on obchodzi, ale nie chciałem cię narazić na szwank... ani wykorzystać. Doszedłem do wniosku, że gdybym miał cię kiedyś pocałować, chciałbym to zrobić tylko za twoim przyzwoleniem. Chciałbym...

I właśnie wtedy w izbie przyjęć zjawił się mój tata.

James stał pochylony nad moim łóżkiem na kółkach, ale wyprostował się jak żołnierz, żeby uścisnąć dłoń ojca.

- Sir - powiedział. - Nazywam się James Larkin. Chodzę do szkoły z pańską córką. - Ale tata, chcąc jak najszybciej dotrzeć do mnie, minął Jamesa, który zastygł z wiszącą w powietrzu dłonią. Dostrzegłam na niej cztery rany kłute, pozostawione przez moje paznokcie, kiedy zbyt mocno ją ścisnęłam.

Wtedy też powróciły lekarki - razem z pielęgniarzem, specjalistą i sanitariuszem, który skierował moje łóżko w stronę wyjścia z izby przyjęć, nie informując nawet, dokąd mnie zabiera. Czułam, że naprawdę muszę zwymiotować, ale nie chciałam, żeby James oglądał mnie w takim stanie. Bałam się, że zniknie niepostrzeżenie, do czego, o czym niebawem miałam się przekonać, wykazywał wielki talent.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy