REKLAMA

Zapach miłości

autor: Justyna Chrobak
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 16 lipca 2019
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 368
ISBN: 978-83-6621752-2

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2019.07.16

Magda czasem ma ochotę rzucić wszystko w diabły. Niby nie powinna narzekać - pracuje na kierowniczym stanowisku, jest niezależna... ale w jej życiu czegoś brakuje. Czegoś czy raczej kogoś - Tego Jedynego, do którego mogłaby się przytulić po powrocie do domu, z kim mogłaby zjeść kolację i przy kim mogłaby budzić się i zasypiać. Niespodziewanie życie Magdy przewraca się do góry nogami. W drodze do pracy wpada na Roberta - mężczyznę z marzeń. I wszystko byłoby cudownie, gdyby ten po jakimś czasie nie stwierdził, że cudowny romans to błąd.

Czy Magda pokona przeciwności losu, odnajdzie sens życia i zdobędzie prawdziwą miłość, której zapach już unosi się w powietrzu?

Fragment

W takiej sytuacji człowiek, chcąc nie chcąc, musi się w so­bie jakoś zebrać i wyjść z rozgrzanego łóżka na chłód. Wrząca woda pomaga, dopóki leci, ale wystarczy zakręcić kurek i znów robi się zimno. Trzeba się przemóc. Gorące mleko. I płatki. Obowiązkowo! Ubranie, musi być ciepło, ale nie można przesadzać, bo w pracy na szczęście nie mar­znę. I jeszcze makijaż.

Właściwie, kiedy chłód zostaje przeze mnie oswojony, takie zimowe poranki potrafią być nawet miłe i przyjemne. Co nie oznacza, że człowiek nie wolałby zostać w swo­im ukochanym łóżeczku. Choć w mojej sytuacji... Jeśli to łóżko jest tak wielkie i zarazem puste, może lepiej za długo w nim nie leżeć? Jak bardzo można sobie popsuć z rana humor tym, że łóżko jest za duże dla jednej osoby! Zdecydowanie za duże...

Teraz jeszcze tylko najgorszy moment - wyjście na ze­wnątrz, skrobanie zamarzniętej szyby samochodu i prze­czekanie dość długiej chwili, aż samochód się nagrzeje. Dopiero potem można jechać.

Jest dobrze. Powiedziałabym nawet, że bardzo dobrze. Zawsze, idąc do pracy, czuję się dosyć fajnie. Przechodzę

wówczas przez galerię handlową, idę pomiędzy ludźmi zadowolonymi z zakupów. Są to zazwyczaj osoby, które mają już bardzo nadwerężone debety lub karty kredyto­we, ale dalej brną do przodu, bo przecież jest jeszcze tyle rzeczy do kupienia. Oglądam wystawy. Co chwilę widzę coś, co mi się podoba, a na co mnie nie stać. Jeszcze nie­dawno byłam podobna do tych ludzi - coś mi się spodo­bało, więc po chwili stawało się już moje. Walczę z tym na każdym kroku. A nie jest to łatwe, kiedy się pracuje w centrum handlowym i ma się tyle sklepów pod ręką! Ale wszystko - jak mniemam - zmierza ku lepszemu. Super. Grunt to dobre nastawienie. Dziś czuję się wy­jątkowo dobrze. Jak zwykle, gdy zrobię pełen makijaż i ubiorę się jakoś nieprzeciętnie. Jedno i drugie nie zdarza się zbyt często, bo nigdy nie mam na nic czasu. Nie za­wsze człowiekowi uda się wyjść z łóżka przy pierwszym dzwonku budzika. Od czego są drzemki? Jeszcze pięć minut! Jeszcze pięć minut... Później się wygląda tak, jak się wygląda. A tak poza tym... Jak tu nie mieć dobrego humoru, skoro dziś środa, co oznacza bardzo spokojny dzień z małym ruchem w resta...

- Aaa...!

No tak, zamyślenie i oglądanie wystaw sklepowych może się skończyć zderzeniem. Często mi się to zdarza, ale zawsze ludzie, których spotykam na swojej drodze, zgrab­nie mnie wymijają. Dziś widocznie przyszło mi zapłacić za to, że do tej pory na nikogo jeszcze nie wleciałam. Ale żeby tak od razu na człowieka z jakimiś kartonami...?

- Bardzo panią przepraszam...

O rany... Ale ciacho! Mężczyzna stojący przede mną patrzył na mnie, upewniając się, czy go nie ochrzanię za to, że wpadł na mnie z górą kartonów. Gdy już zauważył, że nie zamierzam się odzywać, zaczął szybko zgarniać to, co mu pospadało. Wysoki, ciemne włosy i oczy, kilkudniowy zarost, który idealnie pasował do zmęczonych oczu naj­prawdopodobniej bardzo zapracowanego człowieka. Silne dłonie. Ciało, ukryte pod zimowymi ubraniami, pewnie równie silne i umięśnione. Matko, czy ja naprawdę po pięt­nastu sekundach od wpadnięcia na tego człowieka zaczę­łam już myśleć o jego ciele? Nie jest ze mną dobrze. Nawet bym powiedziała, że jest bardzo źle.

- Nic się nie stało. W sumie to ja się zapatrzyłam - od­powiedziałam.

- Gdyby nie te kartony, na pewno bym panią zauważył.

No, ja myślę... Nie zabieraj ich tak szybko. Porozmawiaj ze mną jeszcze! Zdecydowanie za szybko mu to szło. Ani się obejrzałam, a on miał na rękach stos swoich pudełek, jak gdyby nic się przed chwilą nie wydarzyło. Nie widzia­łam go już przez tę makulaturę, a jemu to widocznie nie przeszkadzało.

- Jeszcze raz przepraszam. Do widzenia! - odezwał się mężczyzna, nawet nie próbując się wychylić zza góry kar­tonów.

- Do widzenia. - Kiedy mu odpowiadałam, on był już kilka kroków ode mnie.

No tak. To żeśmy porozmawiali! Nawet na mnie nie zerknął. Szkoda, że mnie nie zmiażdżył jeden z karto­nów, musiałby mnie teraz nieść na rękach do najbliższego

miejsca, gdzie ktoś by mi pomógł. Na tych silnych rę­kach! Albo mógłby mi złamać rękę... Czułby się winny i na pewno by się ze mną umówił. Taa... W moim jakże zapełnionym randkowym kalendarzu na pewno znala­złoby się jakieś wolne miejsce dla takiego przystojniaka. Nawet mógłby wybrać dzień. Bo ten mój randkowy ka­lendarz to - jakby to powiedzieć - ostatnio nieco świeci pustkami.

No nic - powrót do rzeczywistości, kierunek: pra­ca. I to jest właśnie moment, w którym znika mój dobry humor - moment przekroczenia drzwi mojej restauracji. Zmieniam pracę już od roku i jakoś do tej pory mi nie wy­szło. Nie poddaję się jednak.

Weszłam do restauracji przez białe, lekko obdarte z farby drzwi. Z zewnątrz lokal prezentował się w po­rządku, ale w środku... No cóż, tu zawsze było inaczej. Tylko raz na jakiś czas zdarzało się, że był odświętnie wysprzątany. Nie chciałam tu pracować. Ledwo wchodzi­łam, mijała mi ochota na wszystko. Niekiedy zapycha­ły się kanały, porządek był powierzchowny, a w kątach gnieździł się brud. Dziewczyny niby przestrzegały zasad, ale zazwyczaj wszystko leżało tak, jak upadło. Jeden wiel­ki chlew. Ale co im się dziwić, skoro nikt tego od nich nie wymaga? A już na pewno nie ja. Nie miałam natchnienia. Gdybym tylko znalazła inną ofertę pracy, już by mnie tu nie było.

Ledwie przekroczyłam drzwi, przybiegły do mnie dwie pracownice: Asia, kierownik zmiany, i Ola. Z obiema ko­legowałam się też poza pracą. To znaczy - w pracy dużo

gadałyśmy i plotkowałyśmy, ale dodatkowo spotykałyśmy się gdzieś na mieście od czasu do czasu.

- Nie uwierzysz, co się stało... - powiedziała Ola.

- Nie uwierzę, dopóki nie usłyszę. - Uśmiechnęłam się. Myślałam, że mają jakieś nowiny o pojawieniu się ko­lejnego przystojniaka wśród ochrony lub coś innego w tym stylu. - Ale zanim się rozgadacie, chciałabym się upewnić, że nie zostawiłyście serwisu bez obsługi. Jest tam jeszcze ktoś?

- Tak, tak. Karolina obsługuje. Prawie nie ma ludzi - powiedziała Asia z uśmiechem, jakby to było coś pozytyw­nego.

- Zamykają jubilera! - Ola prawie weszła jej w zdanie.

- No i co z tego? Pewnie otworzą inną markę podob­nej branży... - odpowiedziałam, nie rozumiejąc, co jest w tym takiego ekscytującego.

- No, niezupełnie. - Asia pokręciła głową z tajemni­czym i poważnym wyrazem twarzy. - Otworzą tutaj coś, co zupełnie nas pogrąży, jeszcze bardziej niż otwarta rok temu konkurencja za ścianą.

- Że co??? Gastronomia w miejsce jubilera?! Kto wam naopowiadał takich głupot? - prawie krzyknęłam, bo ta­kich rewelacji się nie spodziewałam, przecież to muszą być jakieś plotki...

- Marek - powiedziała Ola.

No to się przestraszyłam. Co jak co, ale skoro Marek rozsiewa jakieś informacje, to są one w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewne. Jest ochroniarzem w naszym centrum handlowym, a poza tym bratem jednej z naszych

pracownic. Przystojniak, fakt. Pogadać też z nim można bardzo sympatycznie. Posłuchać najnowszych informacji z życia naszego sklepu też. Ale jako facet nigdy dokładnie mi nie pasował. No cóż - bez chemii nic się nie da zrobić! A kiedyś byliśmy razem na jakimś piwku. Miło. I tyle.

- A mówili kiedy? Kiedy zamykają? I kiedy chcą coś nowego otworzyć? - dopytywałam, próbując dowiedzieć się wszystkiego.

- Zamykają z końcem miesiąca.

- Za dwa dni jest koniec miesiąca - nieomal krzyknę­łam. - Czy oni powariowali, żeby robić to tak z dnia na dzień?!

- Ponoć mocno zalegali z czynszem. Nie płacili regu­larnie, stąd taka szybka decyzja.

- A może to będzie koniec następnego miesiąca? Może Marek się przesłyszał?

- No, kochana, jeśli nie wierzysz, to wejdź na serwis i popatrz na jubilera.

Stanęła za mną i zaczęła popychać w kierunku otwar­tych drzwi do serwisu. Poszłam, ulegając naciskowi na ple­cy. Nie do końca rozumiałam, o co chodzi. Jubiler był do­kładnie na wprost naszej restauracji. Stanęłam przy kasie i popatrzyłam. Widać było wszystko jak na dłoni. Metalowe kurtyny opuszczone jak po zamknięciu, a na drzwiach wy­wieszona karteczka. Nie trzeba się było długo domyślać, co jest na niej napisane. Przepraszają klientów, że sklep jest nieczynny, ogłaszają likwidację i inne podobnie standardo­we teksty. No bo co mają napisać? ,,Szanowni państwo, z powodu niepłacenia czynszu musimy się stąd wynosić"?

- No to kaplica. Przy kolejnej gastronomii leżymy. Zamkną nas, bo nie będziemy dochodowi, już teraz nam kiepsko idzie, a co dopiero, gdy będziemy mieć dwie kon­kurencje, a nie jedną.

- No i tutaj kolej na następnego newsa - z uśmiechem zakomunikowała Ola.

- Zamykają Bachusa - dokończyła Asia.

- Poważnie? Przecież u nich taki ruch!!!

- Widocznie właściciel miał za dużą chrapkę na zysk, borykał się z tym samym problemem co jubiler. Nie płacił regularnie czynszu. I dodam, wyprzedzając twoje kolejne py­tanie, tak, też ich zamykają za dwa dni - kontynuowała Asia.

- Czyli za dwa dni będziemy mieć w końcu pierwszy raz od dawna ruch? No to ładnie. W końcu trochę posza­lejemy z obrotami. Idę zadzwonić do kierownika i pozmie­niać grafik.

- Czy taki obrót sprawy natchnie cię trochę do wzię­cia się za robotę? Czy dalej będziesz tu przychodzić jak za karę? - zapytała Asia. Znała mnie, jak widać, bardzo do­brze, była w chwili obecnej moją najbliższą kumpelą. Nie dość, że razem pracowałyśmy, to spędzałyśmy wspólnie dużo czasu również po pracy. Obie byłyśmy samotne, zero facetów od dawna. Zero facetów, więc i zero problemów. Tylko dlaczego ciągle o nich gadałyśmy? Widocznie życie singielek to nie to, czego obie chciałyśmy. Naszą frustra­cję, spowodowaną przez samotność, było bardzo dobrze widać podczas naszych rozmów.

- Może troszeczkę mnie natchnie. W końcu trzeba wy­korzystać fakt, że będą obroty, a nas w pracy będzie więcej

do zadbania, żeby było też czyściej. Zresztą zobaczymy, co się zdarzy. Będziemy przygotowane. Zresztą, tak czy siak, mamy styczeń. Obroty kiepskie. Przyjdzie luty, ich zamkną, ale i tak nie będzie rewelacji, bo i ludzi jest malutko. No, ale zobaczymy.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Znajdź swoje wakacje

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

City Break
City Break

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy