REKLAMA

Wędrujący duch

tytuł oryg.: Spirit Walker
autor: Michelle Paver
przekład: Tomasz Piwowarczyk
wydawnictwo: W.A.B
kolekcja: Kroniki Pradawnego Mroku
wydanie: I, Warszawa
data: 14 września 2006
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 372
ISBN: 978-83-7414214-4

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami, I  2006.09.14

Druga, po Wilczym bracie, część sześciotomowej sagi Kroniki Pradawnego Mroku, cyklu oryginalnych opowieści fantasy, rozgrywających się sześć tysięcy lat temu. Tym razem główny bohater, Torak, musi powstrzymać przerażającą zarazę, która zagraża mieszkańcom Lasu. Wieść niesie, że jedyne lekarstwo znajduje się na tajemniczych wyspach należących do Klanu Fok, z którego pochodziła matka Toraka, i tylko on może je zdobyć. Obfitująca w niebezpieczeństwa przeprawa przez morze i konieczność walki z demonicznymi siłami na zawsze odmienią życie chłopca. Czy jeszcze kiedykolwiek spotka na swej drodze Wilka? Jak podczas nowych, zaskakujących przygód rozpoznać prawdziwych sprzymierzeńców?

Wędrujący duch to niezwykła, magiczna opowieść o braterstwie, zdradzie oraz poświęceniu.

Dla mnie to nie jest fantazja, to rzeczywistość. Przede wszystkim chciałabym, aby czytelnik znalazł się razem z Torakiem w Lesie.

Michelle Paver

Więcej na stronach:

Fragment

Po raz pierwszy od sześciu miesięcy miał spać sam w Lesie i bardzo starannie wybrał odpowiednie miejsce. Płaski skrawek ziemi, położony na tyle wysoko względem poziomu rzeki, żeby nie trzeba się było obawiać letnich powodzi, z dala od mrowisk i widocznych ścieżek zwierząt. Zadbał też, by żadne martwe drewno nie zwieszało się nad szałasem, żadne drzewo osłabione przez burzę nie rosło w pobliżu.

Cieszył się bardzo, że po tylu nocach pod szałasem krytym skórą renifera u Kruków spędzi noc tak, jak robił to z Tatą, czyli zbuduje szałas z żywych drzew. Znalazł trzy drzewka bukowe, wygiął je ku sobie i związał korzeniem sosnowym, otrzymując w ten sposób wąską, osłoniętą przestrzeń do spania. Powstałe w ten sposób rusztowanie uzupełnił opadłymi gałęziami i uszczelnił ściółką, po czym przykrył jeszcze jedną warstwą gałęzi. Rano odwiąże drzewka, a one powrócą do pionu bez szwanku.

Przygotowawszy posłanie z zeszłojesiennych, kruchych owoców buka, wciągnął swoje rzeczy do środka. Szałas pachniał intensywnie ziemią.

- Dobry zapach - powiedział głośno. Własny głos wydał mu się nienaturalny i pełen napięcia.

Zapowiadała się ciepła noc, wiał lekki wietrzyk z południa, więc Torak zdecydował się jedynie na małe ognisko otoczone kamieniami, by ogień nie uciekł do Lasu. Rozpalił je krzesiwem i garstką sproszkowanej brzozowej kory.

Przypomniał sobie wszystkie noce, podczas których siadywali wraz z Tatą nad żarem ogniska, dumając o owej dziwnej, tajemniczej istocie - dawcy życia, który był tak wielkim przyjacielem wszystkich klanów. Co śni ogień, śpiąc wewnątrz drzew? Dokąd się udaje, gdy gaśnie?

Po raz pierwszy pomyślał o swych krewnych klanowych, z którymi miał się wkrótce spotkać. A może wśród ludzi z klanu Płowego Jelenia poczuje się wreszcie na miejscu? W końcu gdyby wszystko potoczyło się inaczej, mógłby należeć do Płowych Jeleni. Gdy się urodził matka mogła nadać mu imię z własnego klanu. Zrobił to ojciec, ale gdyby się tak nie stało, dorastałby w Puszczy, Tata żyłby nadal i nigdy nie spotkałby Wilka...

Zbyt dużo do przemyślenia naraz. Czas poszukać czegoś do jedzenia. Wykopał kilka słodkich korzeni storczyka i upiekł je w żarze, przyrządził też mieszankę z liści komosy piżmowej doprawionej dzikim czosnkiem. Smakowało nieźle, choć wcale nie był głodny. Postanowił, że zje wszystko następnego dnia.

Zawieszał właśnie skórę do gotowania na drzewie, poza zasięgiem zwierząt, które mogłyby przyjść w to miejsce na popas, gdy Lasem wstrząsnął krzyk.

Torak znieruchomiał.

Nie był to krzyk lisicy. Ani rysia szukającego partnerki. To krzyczał człowiek. A raczej coś, co kiedyś było człowiekiem. Daleko na zachodzie.

Z narastającym poczuciem grozy Torak patrzył, jak pomiędzy drzewami robi się coraz ciemniej. Zbliżał się co prawda środek lata, więc noc miała być bardzo krótka. Nie tak krótka jednak, by nie zdążył stracić ducha.

Zapadł zmierzch. Ciemniało, a Las rozbrzmiewał wciąż gadaniem drozdów i ochrypłym śmiechem dzięciołów. Ptaki będą śpiewać przez całą noc. Chłopiec cieszył się z ich towarzystwa.

Pomyślał o Krukach zasiadających wokół głównego ogniska. Przypomniał sobie woń dymu i wędzonego łososia, donośny śmiech Oslaka...

Zupełnie jakby każdy oddech lata był zatruty...

Szybko rozwinął śpiwór i wczołgał się do szałasu, kładąc broń obok siebie. Przed chwilą był jeszcze zupełnie rozbudzony. W tej chwili czuł ogromne wyczerpanie.

Zasnął.

Mrożący krew w żyłach śmiech wdarł się do jego snów. Torak zaczął mgliście uświadamiać sobie, że słyszy głośne trzeszczenie -znajome i śmiertelnie niebezpieczne zarazem...

Przebudził się w jednej chwili. Trzask padającego drzewa - padającego w stronę szałasu!

Nogi zaplątały mu się w śpiwór i nie mógł się uwolnić. Wijąc się jak gąsienica, wydostał się przez otwór wejściowy. Zdołał wstać, podskoczył i upadł, o włos omijając ognisko, po czym runął na bok, w paprocie. Dokładnie w chwili, gdy upadające drzewo rozniosło jego szałas w drzazgi.

Iskry strzeliły w niebo. Ciemne gałęzie zafalowały i znieruchomiały.

Torak leżał wśród paproci z łomoczącym sercem, zlany zimnym potem od stóp do głów. Upewnił się przecież, że w okolicy nie ma żadnych osłabionych burzą drzew, pamiętał o tym. Poza tym przez całą noc nie było prawie wiatru.

Ten śmiech. Upiorny, a zarazem tak przerażająco... dziecięcy. Nie przyśnił mu się.

Nie ważąc się ruszyć, czekał. Kiedy się wreszcie upewnił, że nic więcej się na niego nie zawali, poszedł obejrzeć resztki szałasu.

Młody jesion spadł prosto na niego, uśmiercając trzy drzewka bukowe i zagradzając dostęp do rzeczy w środku. Jeśli Torak będzie miał szczęście, uda mu się je wydobyć. W świetle ogniska wyglądały przynajmniej na nienaruszone. Ale gdyby sam nie obudził się w porę, z pewnością byłby już martwy.

Tylko jeśli to coś, co za nim szło, Dręczyciel - jak chłopiec zdążył już nazwać go w duchu - chciał jego śmierci, czemu ostrzegł go śmiechem? Zupełnie jakby się z nim bawił, umyślnie dręczył. Narażał na niebezpieczeństwo, żeby się przekonać, co zrobi Torak.

Ogień wciąż się palił. Z płonącą gałęzią w jednej ręce i nożem w drugiej, Torak przyjrzał się zwalonemu jesionowi. Zobaczył ślady topora. Ślady małych, niedbałych uderzeń. Ale skutecznych.

Było to jednak dość dziwne. Nie widział na ziemi odcisków stóp. Żadnych śladów, które pozostawia ktoś, kto zamierza się toporem na drzewo.

Raz jeszcze przyjrzał się ziemi w świetle ogniska. Znowu nic. Możliwe, że coś przeoczył, choć szanse były minimalne. Jeżeli znał się na czymś naprawdę dobrze, to na tropieniu.

Dotknął palcem krwi drzewa na pniu. Zaczynała już tężeć. A więc pień został podcięty jakiś czas temu. Wystarczyło zatem, że ktoś pchnął drzewo, gdy Torak spał.

Zmarszczył brwi. Nie da się zrąbać drzewa w całkowitej ciszy. Dlaczego nic nie usłyszał?

Po chwili już wiedział. Napełniał bukłak przy rzece - jej szum zagłuszył inne dźwięki.

Kiedy tak stał pośród spowitych mrokiem, umierających drzew, zatęsknił znów za towarzystwem Wilka. Jemu nic by nie umknęło. Miał tak czułe uszy, że słyszał, jak niebem przepływają chmury. Węch dość dobry, by zwietrzyć oddech ryby.

Ale go tu nie ma, powiedział sobie Torak surowo. Jest daleko stąd, na Górze Ducha.

Po raz pierwszy od sześciu miesięcy nie będzie mógł wyć za swoim utraconym przyjacielem. Wolał nawet nie myśleć kto - lub co - mogłoby odpowiedzieć na jego wołanie.

Zanim zdołał wydobyć swoje rzeczy i zbudować nowy szałas, zdążyła już minąć północ, a on był odrętwiały i zmęczony. Niezbyt też było mu przyjemnie z myślą, że przyczynił się do śmierci młodych drzewek. Wyczuwał ich dusze, unoszące się w powietrzu wokół niego: pełne goryczy i smutku, niezdolne zrozumieć, dlaczego odebrano im szansę, by stały się dorosłymi drzewami.

To twoja wina, zdawały się szeptać starsze drzewa. Przywlokłeś zło ze sobą...

Tym razem nie chciał ryzykować i nie wszedł do śpiwora. Zamiast tego dorzucił do ogniska, aby się bardziej przebudziło, i usiadł w nowym szałasie z toporkiem na kolanach, zarzucając na ramiona skórę renifera. Nie miał zamiaru się kłaść. Lepiej poczekać na świt...

Gwałtownie się przebudził. Znów pojawiło się uczucie, jakby ktoś go obserwował - tym razem jednak było nieco innego rodzaju. W powietrzu unosił się zapach: gorący, silny i znajomy, trochę jak woń musztardy, ale jego przyćmiony snem umysł nie był go w stanie rozpoznać.

Po drugiej stronie ogniska zabłysły oczy. Ręka chłopca zacisnęła się na toporku.

- Kto tam? - zapytał chrapliwie.

Stworzenie warknęło.

- Kim jesteś? - powtórzył Torak.

Istota weszła w krąg światła.

Wszystkie mięśnie Toraka napięły się.

Dzik. Ogromny samiec, mierzący dwa pełne kroki od ryja do ogona, cięższy od trzech dorosłych mężczyzn. Wielkie, owłosione uszy brązowego koloru sterczały do góry, a małe chytre oczka spotkały się z oczami Toraka.

Torak zmusił się, by zachować spokój. Dziki nie mają w zwyczaju atakować, jeśli nie są ranne albo nie bronią młodych; z drugiej strony rozzłoszczony dzik potrafi biec szybko jak jeleń, i jest niepokonany.

- Nie zrobię ci nic złego - powiedział chłopiec, zdając sobie sprawę, że zwierzę nie zrozumie. Miał jednak nadzieję, że samym tonem głosu zdoła przekazać znaczenie słów.

Duże uszy drgnęły. Blask ognia zatańczył na żółtych kłach. Po chwili dzik warknął z irytacją, opuścił potężny łeb i zaczął ryć wśród szczątków szałasu.

Najwyraźniej szukał pożywienia. Lato to chudy okres dla dzików, po późnych jesiennych jagodach i żołędziach nie ma już śladu. Trudno się dziwić, że szukał korzonków, żuków i robaków, gdzie tylko mógł.

Dzik przestał zwracać uwagę na Toraka, który po chwili wszedł do śpiwora i zwinął się w kłębek, wsłuchując się w uspokajające chrząkanie. Jego nowy towarzysz był mrukliwy i niezbyt uprzejmy, niemniej był towarzyszem. Zmysły dzika są bardzo czułe. Jeśli zostanie przy nim, żaden szaleniec ani Dręczyciel nie będą mogli się zbliżyć.

Niestety, z pewnością wkrótce odejdzie.

Torak patrzył w czerwone serce żaru, zastanawiając się, czy Fin-Kedinn nie miał racji; czy ktoś go nie skłonił podstępem do opuszczenia Kruków. Być może ten ktoś, kto go obserwował, uzyskał dokładnie to, czego chciał: Torak znalazł się w Lesie samotnie.

Ktokolwiek to był, przez resztę nocy miał inne sprawy na głowie.

Gdy Torak wyczołgał sie z szałasu, padało. Dzik zniknął, ogień wygasł zupełnie. Ktoś poprzesuwał kamienie i wygładził popiół. Zabrał też strzały Toraka - wpełzł do szałasu, gdy chłopiec spał, wyjął strzały z kołczana, który leżał tuż obok jego głowy, i ułożył w popiele w jakiś znak.

Torak rozpoznał go natychmiast. Trójząb Pożeraczy Dusz.

Przykląkł na jedno kolano i podniósł strzałę.

- No dobra - powiedział na głos, wstając. - Wiem, że jesteś sprytny i potrafisz się do mnie podkraść. Ale będziesz tchórzem, jeśli nie pokażesz się teraz i nie spojrzysz mi w twarz.

Nikt najwyraźniej nie zamierzał wyjść z ociekającego wodą podszycia.

- Tchórz! - krzyknął Torak.

Las czekał.

Głos chłopca rozlegał się echem wśród drzew.

- Czego chcesz? Wyjdź i pokaż się! Czego ode mnie chcesz?

Deszcz szemrał cicho wśród liści i spływał bezgłośnie po twarzy chłopca. W odpowiedzi Torak usłyszał jedynie dalekie postukiwanie dzięcioła.

Minął poranek, ale nie przestało padać. Torak lubił deszcz: przynosił przyjemny chłód i przepędzał komary. Pokonawszy dwie kolejne doliny, nabrał nieco ducha. Uczucie, że jest obserwowany, zelżało trochę. Nie słyszał więcej opętańczych skowytów.

Może to dlatego, że dzik dotrzymywał mu towarzystwa? Torak nie widział go, ale wciąż natykał się na ślady obecności zwierzęcia. Wielkie połacie rozoranej ziemi, gdzie dzik rył w poszukiwaniu korzeni. Kałuża rozchlapanego błota obok solidnie otartego pnia dębu, gdzie zażywał kąpieli i drapał się zapamiętale.

Torak czuł się dzięki niemu bezpieczniej. Miał nowego przyjaciela. Zastanawiał się, ile lat może mieć dzik, i czy jest ojcem warchlaków, na które chłopiec natknął się poprzedniego dnia.

Było już popołudnie, a ich ścieżki wciąż się krzyżowały. Pili z tego samego potoku, odpoczywali na tej samej polanie. Raz nawet obaj szukali grzybów drzewnych, a dzik warknął ostrzegawczo na Toraka i pogonił za nim kawałek, po czym rozdeptał racicą grzyb, który chłopiec miał zamiar zjeść. Kiedy Torak wrócił, i przyjrzał się bliżej, zrozumiał dlaczego. Nie był to wcale drzewny grzyb, tylko trujący, bardzo przypominający z zewnątrz te, które rosną na drzewach, jednakże o czerwonym miąższu. Na swój gburowaty sposób dzik kazał mu bardziej uważać.

Następnego ranka ciągle jeszcze padało, Las drzemał pod przykryciem chmur. Lecz brnąc dalej na wschód, Torak zorientował się, że nie tylko z powodu chmur robiło się coraz ciemniej. Las stawał się coraz bardziej mroczny.

Torak przywykł do otwartego Lasu, w którym drzewa rosną w znacznej odległości od siebie i przepuszczają mnóstwo światła, podszycie zaś na ogół nie jest gęste. Teraz jednak dotarł już do pagórków, wznoszących się na skraju Puszczy. Ogromne dęby rozstawiały przed nim potężne kończyny, nie chcąc, by szedł dalej. Podszycie było wyższe niż on: gęsto rosły cisy i trujące pędy pietrasznika. Niebo niknęło za nieprzejrzystym baldachimem liści.

Przez cały dzień nie natknął się na ślady dzika i trochę mu go brakowało. Zaczynał się bać także i tego, co miał przed sobą, nie tylko tego, co za nim podążało.

Przypomniał sobie jedną z opowieści ojca. W Puszczy wszystko wygląda inaczej, Torak. Drzewa przypatrują się baczniej, a klany są bardziej podejrzliwe. Jeżeli kiedyś się tam znajdziesz, bądź ostrożny. Pamiętaj też, że w lecie dolinami odciętymi od świata przechadza się Duch Świata pod postacią wysokiego mężczyzny z rogami jelenia...

Późnym popołudniem, w strugach deszczu, Torak przystanął niedaleko strumienia, żeby odpocząć. Zawiesił swój ekwipunek na rosłym ostrokrzewie i poszedł napełnić bukłak.

W błocie zobaczył świeże ślady. Dzik był tu przed nim, i to niedawno: odciski były wyraźne, kształt tylnych części racic zaznaczony głębiej. Dobrze było wiedzieć, że jego przyjaciel znowu się pojawił. Kiedy ukląkł, by napełnić bukłak, poczuł znajomy musztardowy zapach i uśmiechnął się.

- Zastanawiałem się właśnie, gdzie się podziewasz.

Po drugiej stronie strumienia paprocie się rozstąpiły - i wyszedł dzik.

Coś było z nim nie w porządku. Sztywna, brązowa sierść zwierzęcia ociekała potem. Ślepia były zamglone, zaczerwienione po brzegach.

Torak upuścił bukłak i zaczął się cofać.

Dzik wydał z siebie wściekły kwik.

I zaatakował.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe