REKLAMA

cemat box 1cemat box 2cemat box 0

Trzeci gatunek

nowość
autor: Grzegorz Kopiec
wydawnictwo: Replika
wydanie: Poznań
nowość: 26 sierpnia 2025
forma: książka, okładka miękka
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 384
ISBN: 978-83-6856010-7

Najnowsza powieść autora świetnie przyjętego Plonu!

Rafał Krogulecki zostaje brutalnie pobity. Gdy odzyskuje świadomość, wydaje mu się, że jest kimś innym. Wkrótce potem atakują go napastnicy dysponujący nadludzkimi zdolnościami. Spłoszeni, powrócą, by ostatecznie rozprawić się z ofiarą.

Krogulecki zaczyna śnić dziwne sny, które utwierdzają go też w przekonaniu, że nie pasuje do otaczającej rzeczywistości.

Kim jest nieznajomy, który co noc oprowadza go po kaszubskim cmentarzu? Do kogo należy pewien bezimienny grób? Co kryje się za brutalnymi atakami na jego bliskich i co wspólnego ma z tym wszystkim przemiana, która dokonała się w nim w dniu pobicia?

Trzeci gatunek to powieść o poszukiwaniu swojego miejsca. To zarazem horror odsłaniający nieznaną dotąd genezę życia na Ziemi i religię leżącą niedostrzegalnie u podstaw każdej wiary.

Fragment

Rozdział 1

Pierwsze starcie

Boję się. Nie towarzyszą mi żadne inne uczucia poza strachem. Boję się tego miejsca i spowijającego go mroku. Boję się tego, że jestem sam i że coś może mi grozić. Boję się wydarzeń, które mają dopiero nastąpić i tych, które już się rozegrały, choć ani o jednych, ani drugich nie wiem zupełnie nic. Poza lękiem nie istnieje żadna przeszłość ani przyszłość. W tej kwestii mam pustą kartę. Żadnych wspomnień, żadnych perspektyw. Po prostu tu i teraz. Mój punkt wyjścia. Mój początek.

Wszystko, czego doświadczam, jest nowe, nieznane mi, choć na razie ogranicza się jedynie do wydarzeń w mojej głowie. Odnoszę bowiem wrażenie, że z moim ciałem jest coś nie tak, że jeszcze nie mogę go kontrolować, a zatem nie może mi ono niczego zapewnić, niczego dostarczyć.

Zmysły.

Tak, coś jest nie w porządku ze zmysłami. Jeszcze nie funkcjonują poprawnie. Wiem to, ale nie potrafię tego zrozumieć. Dlaczego ich potrzebuję lub jak działają. Właściwie to niewiele pojmuję z tego, co się ze mną dzieje. Jestem za to pewien, że odpowiedzi niebawem przyjdą. Muszę jeszcze chwilę zaczekać i już niedługo wszystko stanie się jasne. Prawdę mówiąc, już coś się dzieje.

Słyszę echo dudniącego brzmienia. Dobywający się skądś rytm jest monotonny i przytłumiony, jakby nieopodal stał samochód, wewnątrz którego gra głośna muzyka. Czuję też drżenie podłoża pod palcami dłoni. Dzięki temu zaczynam rozumieć, czym są zmysły.

Chyba siedzę. Może na wpółleżę? Właściwie to odnoszę wrażenie, że moja pozycja może wyglądać dużo bardziej groteskowo, niż to sobie wyobrażam. Wkrótce przekonam się, jaka jest prawda. Już za chwilę.

Otwieram oczy. Ale coś jest nie tak. Wiem - tak naprawdę to jakaś bardziej świadoma część mnie wie - że obraz, który widzę, nie powinien tak wyglądać. Nie tak, jakbym patrzył przez czerwoną folię naciągniętej mi na głowę reklamówki. Nie czuję, abym miał na sobie coś takiego. Jednak żebym mógł się o tym przekonać, muszę zaangażować swoje ręce. Przynajmniej spróbować. Lewa nie chce współpracować, ale prawą dłonią udaje mi się przetrzeć twarz. To z pewnością nie jest worek. Na twarzy mam coś lepkiego, po części zakrzepłego. Krew! Tak, to zapewne ona dostała się pod powieki, zalewając moje oczy szkarłatem. Mrugam kilkakrotnie i świat wokół zaczyna nabierać właściwych kolorów. Biorę to za dobry omen i decyduję się w końcu przyjrzeć samemu sobie. Na razie moja twarz przylega do czegoś chłodnego, więc powoli podnoszę głowę i ze zdumieniem stwierdzam, że opieram się o blaszany kontener na śmieci. Coś mnie jednak hamuje i nie mogę odchylić się mocniej. Szarpię głową z całej siły i najbliższą przestrzeń wypełnia odgłos rozrywanego materiału. To moje włosy, które - o dziwo bez większego bólu - częściowo odklejają się od kontenera, a częściowo wyrywają wraz z cebulkami z mojej głowy. Zastanawiam się, czy to, co poczułem, można w ogóle nazwać bólem. Przypuszczam mniej więcej, co powinienem odczuć i dochodzę do wniosku, że nie zbliżyłem się nawet do dolnego progu oczekiwanego doznania; że nie doświadczyłem choćby namiastki bólu.

Staram się o tym teraz nie myśleć, by skupić się na dużo ważniejszych sprawach. Rozglądam się wokół i stwierdzam, że jestem w ciemnej alejce. Nade mną blado pobłyskuje tablica lokalu i choć z miejsca, w którym leżę, nie jestem w stanie przeczytać nazwy, to wiem, że gdybym tylko na nią spojrzał, zobaczyłbym napis: Garnizon. I to jest w tym wszystkim najbardziej niesamowite. Niezrozumiałe. Nie pojmuję bowiem, skąd mam te informacje. Skąd znam tę nazwę, jeżeli - jak sam sądzę - jest to początek mojego istnienia, a świat, który mnie otacza, widzę po raz pierwszy w życiu? Skąd zdolność do formułowania podobnych przemyśleń i znajomość słów takich jak samochód, muzyka, reklamówka? To wszystko jest jakieś niepojęte. Jakbym narodził się z obszerną wiedzą, a tę przecież powinienem nabywać z czasem. Na pewno jest to jakiś mój początek, jestem o tym przekonany, a mimo to mam głowę pełną informacji. Dlaczego?

Chwilę temu jeszcze nie miałem o tym pojęcia, a teraz już wiem, że ,,Garnizon" to nazwa miejskiej dyskoteki, a ja, na wpół żywy, jestem na jej zapleczu. Stoi tu duży kontener, przy którym odzyskałem przytomność. Jest też kilka mniejszych pojemników na śmieci. Zerkam na nie i na jednym z nich widzę kota, któremu najwyraźniej nie przeszkadza moja obecność. Patrzy na mnie, chwilę się przygląda, po czym ponownie zanurza łeb w kuble i kontynuuje swoją ucztę. Alejka jest ślepa. W oddali widzę oświetloną ulicę, którą przechodzą dwie osoby. Może zawołam o pomoc? - myślę, lecz tamci znikają mi z pola widzenia i wiem już, że nie ma po co angażować kogokolwiek w moją sytuację. Jeszcze nie teraz. Poza tym ode mnie do chodnika jest jakieś sto metrów alejki, ograniczonej po obu stronach wysokimi na kilka pięter, szarymi i brudnymi ścianami budynków. Jestem pewien, że nikt by mnie nie usłyszał, zwłaszcza że nawet nie wiem, czy jestem w stanie wydobyć z siebie jakiekolwiek dźwięki.

Zastanawiam się, jak długo tu jestem i co mi się w ogóle przydarzyło. Gdybym wiedział, jak szybko krzepnie krew, mogłoby mi to pomóc w odpowiedzi na pierwsze pytanie. Ale nie wiem i narasta we mnie przeświadczenie, że nie zdobędę tej informacji. Nie teraz.

Ponownie próbuję poruszyć lewą ręką, lecz jest ona nienaturalnie wciśnięta za plecy i przygnieciona moim ciałem. Wykorzystuję zatem prawą i łapię za rękaw lewej. Szarpię. Raz, drugi. Jest, udało się! Przedramię wyskakuje, ale jego bezwładność mnie przeraża. Brak w nim życia. Nie jestem w stanie zmusić go do wykonania jakiegokolwiek ruchu, jest bezużyteczne. Znów posiłkuję się sprawną ręką i unoszę tę niesprawną otwartą dłonią ku górze. Puszczam, by sprawdzić, jak się zachowa. Opada, ale nie zatrzymuje się wyprostowane, lecz bez zahamowania spada dalej, ku podłożu, a tym samym łokieć zostaje wygięty w drugą stronę. Nie muszę być specjalistą, aby stwierdzić, że staw jest totalnie pogruchotany.

W tym wszystkim przynajmniej nogi wyglądają względnie dobrze, choć wpatrując się w wyrzucone przed siebie nogawki, z których wystają białe adidasy, mam wrażenie, że nie należą do mnie. Mogę je jednak kontrolować i to się dla mnie liczy. Przysuwam kończyny do siebie i oddalam. Dwukrotnie zginam je i prostuję w kolanach. Działają bez zarzutu.

Tylko co z tego? Co mi po tym, że są sprawne i zaprowadzą mnie tam, dokąd zechcę pójść, skoro nie wiem, dokąd mam się udać.

Do domu.

To oczywiste. Muszę przecież gdzieś mieszkać. Ale nie mam pojęcia gdzie.

Wstań. Idź - ta myśl rozbrzmiewa mi w głowie. A ja już wiem! Tak po prostu. Wiem, jak dojść stąd do mojego mieszkania. Jak to działa, do cholery?! - zadaję samemu sobie bezgłośne pytanie, lecz niestety coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że odpowiedzi, które otrzymuję, nie pochodzą ode mnie; że mam jakiś nieograniczony dostęp do czyichś wspomnień i to one są dla mnie źródłem informacji. Zastanawiam się, kto jest jednak ich właścicielem, gdy nagły piskliwy jęk oraz wielokrotnie spotęgowane brzmienie dudniącej muzyki zalewa zaplecze Garnizonu i wyrywa mnie z rozmyślań.

- O cholera! - słyszę głos dziewczyny i odwracam głowę w jej stronę. Podbiega do mnie. - Ktoś tu leży! Co? Nie... zaraz. Poczekaj chwilę - mówi do przyciśniętej do ucha słuchawki, ale gdy kuca przy mnie, telefon znika gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku. Przygląda mi się. - Żyjesz?

Dobre pytanie. Chcę odpowiedzieć, ale wydaję z siebie tylko twierdzące mruknięcie. To jej wystarcza.

- Co ci się stało? - pyta, ale odnoszę wrażenie, że nie oczekuje odpowiedzi. W jej głosie słychać za to narastające zdenerwowanie, wręcz namiastkę paniki. Wstaje. Rozgląda się nerwowo, jakby spodziewała się zobaczyć kogoś, kto pozostawił mnie w takim stanie. Patrzy na drzwi lokalu i znów na mnie. Ponownie kuca. - Potrafisz coś powiedzieć? - W tonie tego pytania wyczuwam, że tym razem oczekuje, abym się odezwał.

Nie robię tego jednak. Chcę, ale wiem, że z moich ust nie wyjdzie nic innego jak mruknięcie podobne do tego sprzed chwili. Jest jeszcze za wcześnie, abym zdołał przełożyć myśli na słowa. Niemniej jednak jakaś część mnie wie, że i to za chwilę się uda, że coś, co jest odpowiedzialne za mowę, naprawi się i umożliwi mi porozumienie się z tą dziewczyną.

Ponownie zauważam jej telefon komórkowy. Wyświetlacz stale świeci jaskrawym światłem i przypuszczam, że po drugiej stronie słuchawki ktoś nadal czeka na rozmowę. Może jej chłopak? Nie wiem, dlaczego pomyślałem właśnie o tym, ale nie chcę tego na razie roztrząsać. Koncentruję więc uwagę na drugim przedmiocie, który trzyma. Papieros. Papieros - powtarzam w myślach, i to jedno słowo przywołuje kolejne. Garnizon. Bar. Czyżby stanowiło to coś na kształt powracających wspomnień? Być może, bo wraz z nimi ogarnia mnie pewność, że znam tę dziewczynę. A może nawet coś więcej niż znam. Ona jednak nie wygląda, jakby kojarzyła, kim jestem. Co więc nas łączy? Dlaczego zdaje mi się, że wiem o niej całkiem sporo, a ona o mnie nic? Wiem na pewno, że pracuje za barem. To dziwne, bo jeszcze przed chwilą przyznałbym, że widzę ją po raz pierwszy w życiu.

Przyglądam się jej badawczo, choć wiem, że nie na tym powinienem się teraz skupić. Nie mogę jednak przestać. Ma w sobie coś intrygującego, co sprawia, że patrzenie na nią jest czymś z pogranicza niebezpieczeństwa i przyjemności. Dziwne te moje myśli, ale nie potrafię nad nimi zapanować. Pojawiają się bez mojego przyzwolenia, jakby mój umysł - umysł mężczyzny - nawet w najmniej stosownej sytuacji nie mógł oprzeć się potrzebie analizowania każdego aspektu tej kobiety. Głos. No właśnie, o to chodzi. Uzmysławiam sobie, że to jej głos ma w sobie tę interesującą nutę. Nie twarz czy ciało. Nie to pobudza moją potrzebę skupiania na niej swoich myśli, lecz wywołująca przyjemne doznanie słyszalna w jej głosie chrypka.

Słucham jej. Słucham, bo cały czas coś do mnie mówi, a ja zamiast reagować, myślę o tym, jak pobudzająco działa na mnie jej mowa. Kładzie mi rękę na ramieniu i patrzy głęboko w moje oczy, po czym stwierdza:

- Skoczę po pomoc.

To jest ten moment, kiedy muszę się odezwać. Jeśli się nie odezwę, ona zniknie. Nie zupełnie, ale gdy pozwolę jej się teraz oddalić, to za chwilę nie będzie już tylko jej. Będzie jeszcze ktoś. Nieważne kto. Ważne, że to nie będzie już tylko ona. Muszę coś z siebie wyksztusić!

- Nehru - próbuję, ale z moich ust wydobywa się niezrozumiały charkot. Potrzebowałem jednak tej próby, by zrozumieć, jak to działa. - Nie idź - ponawiam ze znacznie lepszym efektem.

- Daj spokój! - odpowiada stanowczo. - Potrzebujesz lekarza. Co tam lekarza, szpitala całego. Wiesz, jak wyglądasz? - pyta i kręci głową z taką miną, jakby próbowała w słowa ubrać coś, czego w słowa ubrać się nie da. - Dzwonię na pogotowie albo... - zastanawia się przez chwilę i wstaje. - Inaczej to załatwimy.

Odwraca się i już ma się udać w stronę drzwi do lokalu, kiedy sprawną ręką łapię ją za brzeg czerwonej sukienki sięgającej jej nieco poniżej kolan.

- Nie trzeba - mówię wciąż niezbyt wyraźnie. Kaszlę, bo mam wrażenie, że to coś zalegającego w gardle nie pozwala mi mówić czyściej. Do ust trafiają z przełyku jakieś drobinki o metalicznym smaku krwi. Nie wypluwam ich jednak, bojąc się o to, jak zareagowałaby dziewczyna. Przełykam je i dodaję już nieco czyściej: - Pomóż mi się podnieść. To tylko tak źle wygląda.

- Nie wiesz, co mówisz - odpowiada, próbując wywołać cień uśmiechu na przerażonej twarzy, co sprawia, że wygląda, jakby była na granicy obłędu. - Gdybyś siebie widział... Masakra!

Dopiero wtedy dostrzega moje nienaturalnie ułożone lewe ramię.

- W ogóle co z twoją ręką? Chryste, nie znam się na tym, ale wygląda koszmarnie.

Chyba się uspokaja. Wnioskuję po coraz spokojniejszych tonach w jej głosie. Nie wypluwa już słów jak z karabinu, za to baczniejszą uwagę zwraca na mnie, na moje zachowanie. Chyba udziela jej się mój spokój.

- To naprawdę nic - odpowiadam, jakbym mówił o drobnym skaleczeniu. - Może jest tylko zwichnięta.

- Zwichnięta? Facet, ona wygląda, jakby ci ją ktoś okręcił wokół osi. Jak dla mnie, to jest albo wyrwana ze stawu, albo totalnie połamana.

- Od złamanej ręki chyba jeszcze nikt nie umarł - mówię wciąż z trudem, lekko się uśmiechając. Żart jednak nie przynosi zamierzonego rezultatu. Wręcz przeciwnie. Działa jak zapalnik. Ja znów nabywam nowego doświadczenia i wbijam sobie mocno do głowy, by na przyszłość w obecności martwiącej się o ciebie kobiety nigdy, przenigdy nie używać słów jednoznacznie kojarzących się ze śmiercią.

- Może i nie - odpowiada z tą słyszalną w głosie nutą histerii. - Ale zobacz, ile tu jest krwi. Jasna cholera! Nie gadam już z tobą! Już dawno powinnam wezwać pogotowie.

- Naprawdę, nic mi nie jest - próbuję ponownie ją uspokoić. - To mnie nawet nie boli. Uwierz.

- Bo pewnie doznałeś jakiegoś uszkodzenia mózgu! Dlatego nic nie czujesz - mówi i dorzuca bardziej stanowczo: - Dobra, przestań mnie już powstrzymywać. Chcę ci pomóc, daj mi w końcu...

- Nie dzwoń, proszę - przerywam jej.

Te trzy słowa działają na nią, jak zaklęcie. Przygląda mi się badawczo.

- Dlaczego? - pyta i dodaje bardzo powoli: - Wolisz tu umrzeć? Wykrwawić się?

- Nikt tu dziś nie umrze, zaufaj mi. Ojej, nie wyglądam najlepiej, ale nie krwawię. Może to nie tylko moja. - Kiedy to mówię, przyglądam się otaczającemu mnie szkarłatnemu bałaganowi. - Pomóż mi stanąć na nogi i sama się przekonasz, że jest w porządku.

Przez cały ten czas trzymam materiał jej sukienki. Puszczam go teraz i wyciągam ku niej dłoń, by ją złapała. Ona stoi bez słowa. Patrzy na mnie, po czym ogląda się za siebie w stronę drzwi, którymi wyszła na zaplecze. Powtarza to dwukrotnie, lecz ostatecznie odkłada telefon na pokrywę kontenera i obiema rękoma łapie za moją. Nie ciągnie, a jedynie daje mi mocny punkt zaczepienia. Traktuję to jako swoisty sprawdzian, któremu mnie poddaje. Jeśli podniosę się o własnych siłach, nie zadzwoni po pomoc, ale jeśli nie zdołam, nie będzie zwlekała już ani chwili. Patrzę jej głęboko w oczy i dokładnie to postanowienie w nich widzę. Mam jedną, jedyną szansę. Koncentruję więc wszystkie siły na tym wyzwaniu. Podkurczam nogi pod siebie i napierając plecami na blaszaną ścianę kontenera na śmieci, zaczynam podnosić się z ziemi. Nagły trzask dobywający się z okolic moich lędźwi sprawia, że jej twarz tężeje, a po chwili wkrada się na nią jakiś rodzaj paniki. Nic jednak nie mówi, bo widzi, że ja nie reaguję na to nawet grymasem wykrzywionej w bólu twarzy. Nie mógłbym tak zareagować, bo choć i mnie przeraża odgłos podobny do ocierających się o siebie pogruchotanych kości, to i w tym przypadku niczego nie czuję. Żadnego dyskomfortu uniemożliwiającego mi wykonanie zadania do końca. Żadnego bólu. Nawet namiastki. Fakt ten oczywiście cieszy mnie niezmiernie, a jednocześnie martwi.

Ona tymczasem przygląda mi się badawczo i z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem śledzi moje poczynania, które ostatecznie doprowadzają mnie do pionu. Udało się! Stoję o własnych siłach.

- Dziękuję - mówię z udawanym wysiłkiem, aby dać jej do zrozumienia, że trochę mnie to kosztowało, ale też by nie dopuścić jej pierwszej do słowa. Ona jednak patrzy na mnie w taki sposób, że nie mam wątpliwości, że i tak powie to, co zamierzała.

- Dobrze więc, nie zadzwonię po pogotowie, ale zaprowadzę cię tam tak czy siak.

- A ty dalej swoje. - Ponownie silę się na żart, lecz tym razem odnoszę wrażenie, że działa on na nią skuteczniej. Jej uśmiech to potwierdza.

Prawdę mówiąc, nie czuję potrzeby, aby ktoś mnie badał. Zdaję sobie jednocześnie sprawę z tego, że to właśnie nieodczuwanie bólu wpływa na moje podejście do tego tematu. Nie jest jednak tak, że nie czuję niczego. Zmysł dotyku działa poprawnie, odczuwam różnicę w różnych fakturach i materiałach, tak samo jest z temperaturą - czułem zimno kontenera i ciepło ciała mojej wybawczyni. Problem tkwi na innej płaszczyźnie, jakbym mimowolnie bagatelizował swoje obrażenia. Uważam, że porządny prysznic załatwi sprawę. Zmyję z siebie krew, opatrzę co poważniejsze skaleczenia i będę jak nowy. Kierunek: dom. Ta myśl mi przyświeca. Żadnego pogotowia, żadnych lekarzy. Dom. To tam powinienem się udać.

Inna część mnie zdaje sobie natomiast sprawę z powagi sytuacji i wie, że skutki tak brutalnego pobicia, jakiego niewątpliwie jestem ofiarą, mogą być bardzo poważne i wyjść dopiero po czasie, a wtedy na lekarza może być już za późno. Samo to, że nie czuję bólu, powinno zmotywować mnie do zgłoszenia się na pogotowie.

- Mów, co chcesz - dziewczyna przerywa moje rozmyślania i we właściwe słowa ubiera to, nad czym sam właściwie dywaguję - ale twoją rękę musi zobaczyć chirurg. Jeśli jest zwichnięta, jak mówisz, to trzeba ją nastawić. Ale jak ona jest zwichnięta, to ja jestem księżna Walii. W życiu nie widziałam paskudniej powykręcanej ręki.

- Może i masz rację - mówię, dając za wygraną. - Jeśli ma cię to uspokoić, to niech ktoś to zobaczy.

Na jej twarzy maluje się tryumf.

- W końcu gadasz jak człowiek - stwierdza i ponownie dostrzegam w jej twarzy znamiona tego, że coś kombinuje. - Wiesz, pogotowie jest dość blisko, ale jak już się zdecydowałeś, to najlepiej by było, gdyby Romek cię tam zawiózł.

Romek. Bar. Szef. Znowu to samo doznanie. Słyszę ,,Romek" i w pierwszej chwili jest to dla mnie informacja zupełnie obca. Nagle dochodzi do jakiegoś przebłysku i wraz pojawia się odpowiedź: Romek to właściciel dyskoteki. Nie pamiętam, jak wygląda, ale wiem, że gdybym go zobaczył, wiedziałbym, że to on.

- Inaczej się umawialiśmy - odpowiadam na jej propozycję.

- Nie przypominam sobie, abyśmy się umawiali na cokolwiek. - Czyżbym wyczuł w jej głosie dyskretną nutę flirtu? Nie jestem pewien, ale mam wrażenie, jakby celowo zaakcentowała słowo ,,umawiali". Staram się jednak nie dać poznać po sobie, że to wychwyciłem.

- Umawialiśmy się, że nie będziesz nikogo dodatkowo angażować w kwestii udzielenia mi pomocy.

- Oj tam, oj tam. Po prostu czuję się za ciebie odpowiedzialna.

- Dzięki, ale już postawiłaś mnie na nogi, więc najlepiej będzie, jeśli z nich skorzystam i sam pofatyguję się na to pogotowie. Spójrz na mnie - dodaję, a ona przygląda mi się z przekąsem. Nic nie odpowiada, więc kontynuuję. - Stoję przed tobą. Wyprostowany, a przy tym nie stękam z bólu, więc zapewniam cię, że sobie poradzę. Ojej, wyglądam jak siedem nieszczęść i ta moja ręka... no umówmy się, że tu faktycznie jest spory problem, ale to nie uniemożliwi mi dostania się na pogotowie.

Zastanawiam się, czy wyczuwa kłamstwo w moich słowach. Absolutnie nie chodzi o to, że nie zamierzam skorzystać z pomocy lekarskiej, lecz o to, że w tym momencie nie mam zielonego pojęcia, gdzie znajduje się budynek pogotowia. Mam jednak nieodparte wrażenie, że gdybym tylko ruszył z miejsca, trafiłbym tam bez problemu.

- W ogóle już i tak dużo dla mnie zrobiłaś - kontynuuję. - Wracaj się bawić czy tam do pracy. Ja już sobie poradzę. Serio.

- Ładnie musiałeś oberwać, bo gadasz takie głupoty, że się tego słuchać nie da - otrzymuję w odpowiedzi. - Ale skoro się upierasz, to nie pozostaje mi nic innego, jak samej cię tam zaprowadzić.

Nie ukrywam, że coraz bardziej podoba mi się ten pomysł, ale naprawdę nie chcę, żeby dziewczyna straciła wieczór tylko dlatego, że przypadkiem trafiła na gościa, który otarł się o śmierć. Przypuszczam, że gdyby wyszła pięć minut później, zdążyłbym się pozbierać i nie zastałaby nikogo na zapleczu.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki

REKLAMA

mazovia 20250625 2mazovia 20250625 0

REKLAMA

refleks chlodnictwo 2024-11-21 1refleks chlodnictwo 2024-11-21 2refleks chlodnictwo 2024-11-21 0

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

san giovani ogolny 2021-09-29 nowy 2san giovani ogolny 2021-09-29 nowy 0

REKLAMA

koneser lato 2025 2koneser lato 2025 0

REKLAMA

zoliborz urodziny placu Wilsona 2025 3zoliborz urodziny placu Wilsona 2025 0

REKLAMA

smaki zycia 2024-09-03 1smaki zycia 2024-09-03 2smaki zycia 2024-09-03 0

REKLAMA

mazowsze BO 2025 3mazowsze BO 2025 0

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu