REKLAMA

Tej idealnej wiosny

tytuł oryg.: One Perfect Spring
autor: Irene Hannon
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 10 czerwca 2014
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 436
ISBN: 978-83-7674292-2
Claire Summers samotnie wychowuje jedenastoletnią Haley i daje z siebie wszystko, by przeciągnąć los na swoją stronę; każdą kwaśną cytrynę, jaką zsyła jej życie, stara się przerobić na ożywczą lemoniadę. Claire usiłuje nie tracić optymizmu i nie przyznaje się nawet przed sobą, że bardzo przydałaby się jej pomoc, najlepiej jakieś silne, męskie ramię...

David McMillan ze wszystkich sił stara się uchronić swojego asystenta Keitha Watsona przed popadnięciem w pracoholizm. Aby obudzić w młodym mężczyźnie ludzkie uczucia i przywrócić chęć do życia, David zleca mu zajęcie się prośbami kierowanych do organizacji dobroczynnej.

Pewnego dnia na biurko Keitha trafia list jedenastoletniej Haley. Dziewczynka nie prosi o pieniądze, ale o pomoc w odnalezieniu zaginionego syna starszej sąsiadki. Gdy Keith niechętnie, pod naciskiem szefa, zaczyna badać sprawę, nawet nie przypuszcza, jak bardzo zmieni się jego życie, jak sprawa listu zwiąże jego los z losem Claire, ani w jaki sposób prosta i szczera prośba małej dziewczynki doprowadzi do całej serii szczęśliwych (nie tylko dla niego) wydarzeń.

Fragment

Prolog

Szanowny Panie McMillan!

Nazywam się Haley Summers. Mam 11 lat.

Zobaczyłam w gazecie Pana zdjęcie, jak daje Pan pieniądze na szpital dla dzieci. Mama powiedziała, że robi Pan dużo dobrego dla ludzi. Więc chciałam prosić, żeby Pan zrobił coś dobrego dla naszej sąsiadki z domu obok.

Dawno temu urodził jej się syn, ale został adoptowany i nigdy go już nie zobaczyła. Teraz jest smutna i chciałaby go odnaleźć. Ona się nazywa pani Chandler i ma urodziny w maju. Skończy sześdziesiąt lat i bardzo choruje, a to by ją niezmiernie pocieszyło.

Jest bardzo miłą panią. Uczy na uniwersytecie i robi superowe ciastka, i w zeszłym roku dała mi prezent na urodziny. W tym roku ja chciałabym dać prezent jej.

Mam nadzieję, że mi Pan pomoże. Bardzo dziękuję.

Haley

1

Zanosiło się na kolejny długi wieczór w pracy.

Keith Watson pokręcił zdrętwiałą szyją, odchylił się w fotelu i skrzywił pod adresem próśb o wsparcie, które piętrzyły się zastraszająco na skraju biurka.

Pomoc finansowa z Dobroczynnej Fundacji McMillana z pewnością robiła firmie niezły PR, ale relacje w mediach z takich imprez jak ta w szpitalu dziecięcym zawsze poryszały tłumy nieszczerych dobroczyńców i potrzebujących. Watson - na podstawie wcześniejszego doświadczenia - obstawiał, że w całym tym stosie jest może jedno lub dwa podania, które zasługują, by David McMillan wziął je pod rozwagę.

Keith zajrzał do kubka z kawą. Same fusy - a na parzenie nowego dzbanka było już za późno.

Co za pech.

Przydałby mu się zastrzyk kofeiny.

Zrezygnowany odstawił kubek. Dlaczego osiem miesięcy temu szef nie obarczył tą niekończącą się pracą kogoś innego, lecz zwalił ją akurat na jego biurko? Przedzieranie się przez prośby o wsparcie nie wykorzystywało w pełni potencjału dyplomowanego księgowego i posiadacza tytułu MBA. Nie przekładało się też na końcowy wynik firmy budowlanej, a przecież dla Davida McMillana liczył się tylko końcowy wynik.

Przynajmniej kiedyś tak było, w czasach, gdy stosował wobec fundacji politykę nieingerencji, zatrudniając do takich zadań zewnętrznych specjalistów od spraw wizerunkowych, a nie własnego asystenta.

Kto wie, dlaczego znów włączył zadania fundacji do firmy?

Kolejna zmiana, którą przyniósł miniony rok.

Wzdychając, Keith przesunął stos papierów po błyszczącej powierzchni mahoniowego biurka. Gdyby nie wyjeżdżał rankiem z miasta, mógłby odłożyć robotę do jutra, ale skoro i tak nie miał żadnych konkretnych planów na ten piątkowy wieczór, równie dobrze mógł się sprężyć i uwinąć z nią dziś.

W brzuchu mu burczało, gdy spojrzał na swojego roleksa. Szósta. Jeśli się pospieszy, może zdąży do ulubionego chińczyka i kupi coś na wynos, zanim...

- Zmykam już. - Sekretarka, która pracowała jednocześnie dla niego i dla Davida, stanęła w drzwiach gabinetu, zarzucając na ramiona trencz. - Potrzebujesz czegoś jeszcze?

- Dzięki, nie. Co ty tu w ogóle robisz o tej porze? Myślałem, że w piątki zwykle randkujesz ze swoim mężem?

Robin skrzywiła się.

- O ile nie jesteś matką dwójki dzieci, które postanowiły zachorować na grypę tego samego dnia. John odebrał je ze szkoły zaraz po obiedzie. Szykuje się wieczór wmuszania w nie płynów i patrzenia, jak wymiotują.

Wzdrygnął się.

- To niemal gorsze niż przedzieranie się przez te podania. Niemal.

- Gorsze, uwierz mi. Poza tym znalazłam w tym stosie parę ciekawych próśb, które mogą cię rozbawić.

- Jasne. - Błyskawica rozdarła ciemne chmury, stłoczone na kwietniowym niebie za oknem. Zaraz po niej grzmot wstrząsnął szybą. - Ale chyba nic nie przebije tego gościa, który twierdził, że odziedziczył średniowieczną mapę i chciał dzięki niej dotrzeć do nieznanych dotąd płócien Michała Anioła.

Robin uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Fakt. Dobrze pamiętam, że chciał, żeby fundacja zasponsorowała mu wyprawę poszukiwawczą do Europy? Cóż za interes! Ale trzeba przyznać, że chciał się też podzielić dochodami.

- No właśnie.

Zapięła do końca płaszcz.

- Masz jakieś ciekawe plany na weekend, jak już się wygrzebiesz zza tych papierzysk?

- Poza sobotnią kolacją ze związkiem regionalnych deweloperów w Des Moines i niedzielną wizytą w biurowcu, który stawiamy w Cedar Rapids?

- Aj, całkiem zapomniałam. Może w zamian weźmiesz sobie wolne w przyszłym tygodniu?

- Za dużo mam tu roboty.

Pokręciła głową.

- Zacznij w końcu żyć.

- Przecież żyję. I tak się składa, że bardzo lubię swoje życie.

- Tym gorzej. Znasz to? Pracuj, pracuj, a...

- Powiedz to Davidowi.

- On akurat zmienił podejście w tej kwestii, kiedy zmarła mu żona. Szkoda tylko, że trzeba było aż takiej tragedii, żeby przejrzał na oczy. - Popatrzyła na Keitha znacząco.

Machnął ręką w stronę drzwi.

- Idź do domu i zajmij się chorymi dziećmi. Kiedy skończę z tym stosem, też się zmyję.

- Chyba że przyjdzie kolejny pilny e-mail? Cóż... to twoje życie.

Kolejny grzmot wstrząsnął budynkiem. Robin wzdrygnęła się, patrząc na strugi deszczu.

- Wygląda na to, że w drodze do auta wezmę wieczorny prysznic.

- Nie masz parasola?

- Mam. Całe mnóstwo. W szafie w przedpokoju.

Keith wysunął dolną szufladę biurka, a z niej wyciągnął składaną parasolkę.

- Proszę. Zanim stąd wyjdę, deszcz może już zelżeć.

Zerknęła przez okno z wahaniem.

- Wątpię, żeby ta burza tak szybko się skończyła. Sam możesz potrzebować parasola.

- Zaparkowałem tuż przy drzwiach. I szybko biegam.

- Kupuję to. - Wzięła parasolkę. Klepnęła się nią w rękę. - Czy można cię kiedykolwiek zaskoczyć?

- O ile jestem w stanie tego uniknąć? Nie.

- Żeby tak trochę z tych twoich zdolności organizacyjnych przeszło na mnie! Dzięki za to - machnęła parasolką - i miłej podróży do Iowa.

Po jej wyjściu w gabinecie zapanowała cisza. Reszta pracowników zapewne poszła do domu bliżej piątej, by się odstawić na randki, przygotować na spotkania w gronie rodziny lub odreagować tydzień ciężkiej pracy w knajpie z przyjaciółmi.

Na ułamek sekundy Keith poczuł coś jak zazdrość, ale stłumił ją, nim zdążyła dojść do głosu. Sam przedłożył karierę nad życie towarzyskie, więc niczego nie żałował.

Praca była o wiele bardziej przewidywalna niż ludzie.

Koncentrując się na zadaniu, które miał przed sobą, sięgnął po pierwszy list i zaczął go zgłębiać.

Czterdzieści minut później pozwolił sobie na ziewnięcie i odłożył apel niedofinansowanego klubu żeglarskiego na wierzch pokaźnego stosu odrzuconych podań, by skupić się na ostatniej kartce. Odręcznie napisany list jedenastolatki miał w sobie pewien dziecinny urok. Ale pomagać jakiejś kobiecie odnaleźć syna, którego odrzuciła lata temu? To absolutnie wykraczało poza zakres działalności Dobroczynnej Fundacji McMillana. Paru innym prośbom należało się przyjrzeć bliżej, ale tu sprawa była oczywista.

Odłożył list na stos odmów, wyrównał plik kartek, po czym wstał i przeciągnął się. Z każdą minutą wizja talerza pełnego kurczaka z brokułami i krokietami pociągała go coraz bardziej.

Kolejny grzmot wstrząsnął budynkiem. Keith obrócił się na fotelu w stronę okna. Dzień ustąpił miejsca nocy, a strugi deszczu wciąż waliły w szyby. Tyle zostało z jego nadziei, że ulewa zelżeje. W sumie było to do przewidzenia o tej porze roku w St. Louis.

Znów zaburczało mu w brzuchu, więc zaczął działać. Jedną ręką zgarnął stos odrzuconych podań, a drugą chwycił te wyjątkowe dwa, które zasługiwały na dalsze rozpatrzenie. Złożył je na biurku Robin, wraz z notatką, by przekazała obie kartki Davidowi, a sama zajęła się tradycyjnymi odpowiedziami odmownymi, po czym złapał laptop oraz aktówkę i udał się do wyjścia.

Zatrzymał się przy głównych drzwiach, żeby popatrzeć na ścianę deszczu, który grzmocił w asfalt. Kto by pomyślał, że poranny błękit nieba przejdzie w taką szarość? Aż dziw bierze, jak zmienna pogoda potrafi zaskoczyć człowieka. Cóż, należało wskoczyć w ulewę i być dobrej myśli. Co innego pozostało mu w samym środku burzy?

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Kup bilet

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy