REKLAMA

Tajna agentka Dawn

tytuł oryg.: Dawn Undercover
autor: Anna Dale
przekład: Ewa Świrżewska
wydawnictwo: W.A.B
kolekcja: Z kotem
wydanie: I, Warszawa
data: 7 stycznia 2009
forma: książka, okładka miękka
wymiary: 125 × 200 mm
liczba stron: 344
ISBN: 978-83-7414543-5

Co może zrobić jedenastoletnia dziewczynka, której głównym problemem jest to, że niczym się nie wyróżnia? Może... zostać szpiegiem. Nieprawdopodobne? Trochę. Niemożliwe? Wcale nie.

Kiedy znika nauczycielka matematyki, a jej zastępczyni okazuje się pracownikiem organizacji Ściśle Tajne, należącej do departamentu PPSZ (Poszukiwanie Podstępnych Szpiegów i Zdrajców) - w życiu Dawn Buckle zmienia się wszystko. Dostaje propozycję zostania szpiegiem. Poznaje odważnych agentów i współpracowników organizacji - . fałszerza potrafiącego podrobić każdy podpis, krawcową odpowiedzialną za przygotowywanie niezwracających uwagi strojów i specjalistę od wynalazków i technik szpiegowskich.

Szef PPSZ powierza Dawn ściśle tajne zadanie. Operacja nosi kryptonim Znak Zapytania. Przyjąwszy nową tożsamość, dziewczynka przybywa do sennej wioski Cherry Bentley, by rozwiązać zagadkę kryminalną. Czy uda jej się wytropić podłego szpiega, Murdo Meeka? Czy zdoła przechytrzyć tak doświadczonego przestępcę? Czy dowie się, dlaczego agent Bob stracił głos? I w końcu: czy dane jej będzie zostać najlepszym agentem w organizacji?

Dziewczynka spojrzała na ekran i zobaczyła, jak prowadząca teleturniej wyszczekuje pytanie w stronę uczestnika, na którego twarzy maluje się przerażenie.

- Nie wie - stwierdził Ivor, pochylając się w fotelu. Gdy jego niesforne brwi dotknęły ekranu, nastąpiło drobne wyładowanie elektryczne. - Nie ma pojęcia - powiedział, waląc w poduszkę na kolanach, a jego twarz spurpurowiała. - Widziałaś kiedyś takiego głupka? Odpowiedź jest oczywista!

Dawn przecisnęła się obok fotela dziadka. Wpatrując się uważnie w ciemność, zdołała ominąć puszkę po herbatnikach i dwie puste butelki po piwie imbirowym, walające się po dywanie.

- Chcesz filiżankę herbaty, dziadziu? - spytała, otwierając drzwi do kuchni. Żaluzje przecinały popołudniowy blask słońca na paseczki, tworząc przyjemny wzór na gołych białych ścianach. Dawn rzuciła torbę na podłogę i nalała wody do czajnika.

- Kakao, dziadziu? - spytała.

- WIEDZIAŁEM! - ryknął dziadek z sąsiedniego pokoju. - ZDECYDOWAŁ SIĘ NA NIEPRAWIDŁOWĄ ODPOWIEDŹ. Głupi wszarz! Mógł zgarnąć kilka tysiaków, a wygrał tylko roczny zapas pasty do butów.

- Chcesz coś przekąsić? - spytała Dawn, wsuwając dwie kromki chleba do tostera. - Dziadziu?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Dawn wróciła do salonu. Pomyślała przez chwilę i powiedziała bardzo powoli:

- Dziadziu, gdybyś odczuwał chęć skorzystania z poczęstunku, co byś wybrał: a) filiżankę herbaty b) kubek kakao c) gotowane jajko z grzankami d) ciasto z kremem budyniowym?

- ,,D" - odparł natychmiast Ivor, odwracając się twarzą do Dawn. Poprawił sobie czarny beret, tak że opadał mu zawadiacko na jedno ucho. - Kusi mnie ,,c", ale sądzę, że zostanę przy pierwszej odpowiedzi. Tak, ,,d", wybieram ,,d". - Odchrząknął i uśmiechnął się. - Dziękuję, Dawnie.

fragment

Tajna agentka Dawn to zabawa, tajemnica i przygoda. Ma wszystko, co powinna mieć dobra powieść szpiegowska. A Dawn jest niezwykle sympatyczną bohaterką.

Doskonała zabawa!

Daily Mail

Fragment

Znak

Dawn Buckle czekała całe wieki. Przesunęła się do przodu, aż czubki jej tenisówek zeszły ze skraju krawężnika. Wpatrywała się rozpaczliwie w kobietę ze znakiem STOP w dłoni, stojącą po przeciwnej stronie drogi. Kobieta, widoczna co kilka sekund pomiędzy strumieniami pojazdów, oparła znak o latarnię i wepchnęła do ust kolejnego toffi.

- Trzynaście - mruknęła Dawn, nie tracąc rachuby. Kobieta żuła cukierek, nieświadoma, że jedenastoletnia uczennica już prawie kwadrans czeka, żeby przejść przez jezdnię.

Minęło kolejnych pięć minut (nie wspominając o sześciu ciężarówkach, jednym autobusie i trzydziestu dwóch samochodach osobowych), a Dawn wciąż stała w tym samym miejscu, zaciskając nerwowo palce na pasku torby. Od początku letniego semestru spóźniła się do szkoły już wiele razy i choć nauczycielka najwyraźniej nigdy tego nie dostrzegła, istniało zagrożenie, że pewnego dnia Dawn zostanie zauważona, jak wślizguje się do klasy kilka minut po wszystkich. Dziewczynka wiedziała, że jeśli wpadnie, za karę przy jej imieniu na tablicy wyników pojawią się jakieś bazgroły. Jak dotąd zdołała zdobyć tylko jeden punkt i bardzo jej zależało, żeby go utrzymać.

Dawn pomachała rękami, by zwrócić uwagę kobiety ze znakiem, ale młócące powietrze ramiona pozostały niezauważone. Zagwizdała najlepiej jak potrafiła (produkując nie za dużo dźwięku, ale za to bardzo dużo śliny) i krzyknęła najgłośniej jak mogła (nierozsądnie wybierając moment, w którym obok przetaczał się piętrowy autobus). Obydwie próby poszły na marne. Nie udało jej się nawet spłoszyć gołębia siedzącego na drucie telefonicznym nad głową. Dawn poczuła nutkę rozczarowania, ale właściwie nie była zaskoczona. Przez lata przyzwyczaiła się, że jest traktowana tak, jakby w ogóle nie istniała. Bycie lekceważonym od świtu do zmierzchu było ogromnie zagadkowe, czasami irytujące, ale Dawn miała dość radosne usposobienie i starała się nad tym nie zastanawiać.

Wybuch skrzekliwego śmiechu sprawił, że Dawn się odwróciła. Poczuła się podniesiona na duchu na widok dwóch chłopców, ubranych w karmazynowe mundurki szkoły podstawowej Rustygate Primary School, którzy zmierzali w jej stronę.

- Cześć, Paul. Cześć, Gavin - rzuciła Dawn.

Paul walnął ją plecakiem w ramię, co, jak podejrzewała, było rodzajem powitania. Dawn nieszczególnie lubiła bliźniaków Evans, ale wiedziała, że ich pojawienie się może oznaczać, iż uda się jej dotrzeć do szkoły na czas. Spojrzała z nadzieją na drugą stronę Semolina Road. Zobaczyła, jak kobieta ze znakiem wpycha torebkę słodyczy do kieszeni jaskrawożółtej kamizeli i sięga po drąg.

Serce Dawn przyspieszyło.

Nie zwracając najmniejszej uwagi na własne bezpieczeństwo, kobieta wmaszerowała na jezdnię tak, że kilku kierowców musiało dać ostro po hamulcach. Zatrzymała się teatralnie na środku arterii, odwróciła na pięcie i wyciągnęła dłoń z palcami skierowanymi ku górze tuż przed szybą dwuosobowego sportowego samochodu.

- Stop - zawołała pewnym głosem, a czapka z daszkiem zsunęła się jej na jedno oko. - Proszę stać. - Ciemnozielony mg midget zatrzymał się z wdziękiem. - Możecie bezpiecznie przechodzić, moje aniołki - powiedziała kobieta, wymachując znakiem.

Uśmiechała się błogo do czekających kierowców, podczas gdy Paul i Gavin kroczyli niczym ważniacy przez jezdnię. Dawn zamykała pochód, z przyjemnością powłócząc po asfalcie nogami w znoszonych tenisówkach. Była już niemal przy krawężniku po drugiej stronie ulicy, gdy nagłe poruszenie w zielonym sportowym samochodzie sprawiło, że odwróciła głowę. Promienie słoneczne odbijały się od przedniej szyby, utrudniając Dawn dojrzenie twarzy kierowcy. Zmrużyła oczy i zachłysnęła się ze zdziwienia. Kierowca gapił się na nią.

I nie było to zwykłe spojrzenie. Jego wzrok był tak przenikliwy, że Dawn poczuła, jak czerwieni się ze złości. Popędziła za bliźniakami Evans i w tym pośpiechu omal nie potknęła się o krawężnik. ,,Ale to dziwne" - pomyślała, przystając na chodniku. Była zdumiona, że ktoś rzeczywiście się nią zainteresował. Nie wiedząc, czy powinna się niepokoić, czy ekscytować, obserwowała kobietę ze znakiem, kroczącą pewnie przez jezdnię. Samochody znów ruszyły. Lśniący, zielony mg midget najbliżej Dawn zaczął pełznąć naprzód. Przypominał krokodyla, który sunąc spokojnie przez wodę, nie spuszcza paciorkowatych oczu z ofiary. Zadrżała i pospiesznie ruszyła w stronę cienia rzucanego przez markizę kiosku.

Obserwowała w witrynie odbicie sportowego wozu, jak toczył się powoli, a promienie słońca odbijały się w jego srebrnych kołpakach. Miał zasunięty dach i zamknięte okna, ale Dawn dostrzegła kogoś, czyja twarz skierowana była wprost na nią. ,,Wciąż obserwuje" - pomyślała i poczuła nieprzyjemne ukłucie w szyi. Wstrzymała oddech. Wypuściła powietrze dopiero wtedy, gdy zielone mg odjechało.

Tego dnia Dawn po raz pierwszy w życiu zjadła na śniadanie czekoladę. Siedząc na ławce na boisku Rustygate Primary School, odłamała kilka kawałków na raz, wetknęła je do ust i czekała, aż zamienią się w aksamitne grudki na języku. Przez trzy minuty ani razu nie mrugnęła. Była w szoku.

Typowy dzień Dawn składał się z czekania, słuchania, wykonywania poleceń i samotnego włóczenia się po okolicy. Była nawet dość rozmowna, ale problem w tym, że nikt nigdy nie interesował się tym, co ma do powiedzenia. Przez większość czasu Dawn usiłowała zwrócić na siebie uwagę innych. Zazwyczaj kończyło się to fatalną porażką, ale ten ranek był inny. Przyciągnęła czyjąś uwagę, i to bez najmniejszych starań. Na początku odczuwała pewne zażenowanie, potem lekkie zadowolenie. Teraz była raczej zaniepokojona. Wepchnęła sobie do ust kolejny kawałek czekolady.

,,Nikt nigdy na mnie nie patrzy - pomyślała. - Zazwyczaj nikt mnie nie zauważa. Nauczycielka nawet nie pamięta mojego imienia".

To prawda.

Dawn nie była otwartym dzieckiem; raczej nieśmiałym, nijakim, bez wyrazu. Nieco przysadzista, z okrągłą bladą buzią, włosami w kolorze bawarki i odrobiną włosków na brwiach, nie należała do tych, na których patrzy się z przyjemnością. Nosiła wymięte, workowate ubrania, nigdy nie pokazywała się bez podkolanówek w kolorze musztardowym i znoszonych tenisówek. Ludzie mieli zwyczaj patrzyć przez nią lub ponad jej głową, nigdy prosto na nią.

W niezwykle rzadkich przypadkach, kiedy nauczycielka Dawn, pani Kitchen, odzywała się do najmniej wartej zapamiętania uczennicy, zwracała się do niej ,,Deborah", a niekiedy ,,Denise". Protesty dziewczynki trafiały w próżnię. Mimo to, nie traciła nadziei, że pewnego dnia pani Kitchen użyje właściwego imienia.

Dawn dryfowała przez życie, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Nie narzekała na ten stan rzeczy, choć czasem czuła się osamotniona. Pozbawiona przyjaciół, o których można by wspomnieć, z wyjątkiem Clopa - wszelako ten był z wełny, więc się nie liczył - czuła się raczej na marginesie.

Będąc jednak życiową optymistką, Dawn nie potrafiła zbyt długo tkwić w przygnębieniu. Kurczowo uczepiła się myśli, że pewnego dnia przytrafi się jej coś ekscytującego - lecz jak dotąd nic się nie przytrafiło. Nigdy nie wygrała żadnego konkursu, nigdy nie znalazła ani pensa leżącego na chodniku. Ominęła ją nawet epidemia wszy.

Z miejsca na drewnianej ławce Dawn obserwowała uczniów Rustygate Primary, którzy wbiegali pędem lub ciągnęli się noga za nogą na szkolne boisko. Oblizała umazane czekoladą palce i zgniotła pusty papierek. Zazwyczaj nie wstępowała do kiosku po drodze do szkoły, ale po zajściu z zielonym mg potrzebowała czegoś słodkiego i pokrzepiającego, co ukoiłoby nerwy. Wybrała wielką tabliczkę czekolady z orzechami, poczekała kilka minut przy ladzie, aż sprzedawca zdał sobie sprawę, że ona tam jest, i położyła mu na dłoni jeden funt i jedenaście pensów. Ruszyła szybkim krokiem do szkoły, chcąc zjeść czekoladę, nim rozlegnie się dzwonek. Biegnąc kłusem Semolina Road, wypatrywała zielonego sportowego samochodu, który jednak, na szczęście, już się nie pojawił.

Dawn od dawna chciała, by ktoś ją zauważył, ale kiedy to się wydarzyło, czuła się zaniepokojona. (Miała też lekkie mdłości, ale tego można się było spodziewać po połknięciu gigantycznej tabliczki czekolady.) Zmrużyła oczy, patrząc na jasne, błękitne niebo, gdzie lśniło słońce - ostra biała plama. Choć było jeszcze bardzo wcześnie, upał dawał o sobie znać.

,,Jestem śliczna i cieplutka, jak tak sobie tutaj siedzę" - pomyślała Dawn i spojrzała na swoje ramiona, by sprawdzić, czy już złapała opaleniznę.

- Ach! - mruknęła, drżąc z ekscytacji na widok niecodziennego widowiska, przygotowanego przez trzy biedronki ustawione w rządku obok pieprzyka na jej nadgarstku. - Tylko spójrz! To musi być znak.

Dawn była obeznana ze znakami, gdyż pani Kitchen regularnie przerywała lekcje, żeby zwrócić na nie uwagę. Zabłąkany pies na boisku oznaczał, że wydarzy się coś potwornego, klej rozlany w kształcie skorka wróżył nadejście złej pogody, a widok wizytatora z segregatorem zwiastował bardzo silny ból głowy u pani Kitchen. I choć znaki nauczycielki zawsze źle wróżyły, Dawn nie miała wątpliwości, że jej malutkie trio biedronek to dobry omen. ,,Może - pomyślała - może..."

Na dźwięk dzwonka wstała z ławki, chwyciła torbę i przyłączyła się do pozostałych uczniów, stojących klasami w rzędach przed budynkiem szkoły. ,,Zawsze miałam nadzieję, że to się stanie, i teraz się stało" - powiedziała sobie w myślach. Zlekceważyła ból palca, wywołany przez jeden z trampek numer pięć, należący do Paula Evansa. Ze szczęścia niemal kręciło się jej w głowie - pomyślała. - ,,Coś... przez wielkie C (naszkicowane całkiem nowym czarnym pisakiem, pokolorowane na fioletowo i posypane brokatem...) Niedługo przytrafi mi się!"

Podczas gdy koledzy z klasy Dawn rozpychali się i wiercili, ona stała nieruchomo jak skała, jakby jej tenisówki zostały przytwierdzone do asfaltu. Co kilka sekund, dziewczynka zerkała przez morze podskakujących głów, na dwuskrzydłowe drzwi, w których pięć minut wcześniej zniknęli pozostali uczniowie. Na boisku została jedynie klasa pani Kitchen.

Dawn była wyćwiczona w sztuce czekania. W kolejce zazwyczaj zajmowała miejsce na szarym końcu i wcale jej to nie przeszkadzało. Cierpliwość była dla niej równie naturalna, co wdychanie i wydychanie powietrza.

Dzieciaki przed nią trzymały torby jak broń, zrywały strupy i ciągnęły się za warkocze, ale Dawn tkwiła jak posąg, jedynie z nietypowym dla niej, lekkim drżeniem w okolicach kolan, które wywoływało oczekiwanie, że Coś się wydarzy. Klasa czekała, aż pani Kitchen pojawi się w dwuskrzydłowych drzwiach.

Tylko że ona się nie pojawiła.

Kiedy nieznajoma z długim końskim ogonem w kolorze blond wypadła przez drzwi i stanęła na początku kolejki, momentalnie zapanowała cisza.

- Nazywam się Cambridge - powiedziała pogodnie młoda kobieta. - Obawiam się, że wasza stała nauczycielka, pani Kitchen, jest niedysponowana.

- Hę? - odezwał się Paul Evans. - A co to znaczy?

- Czy przytrafiło się jej coś potwornego? - spytał z nadzieją jego bliźniak Gavin.

,,Uhm - pomyślała Dawn (dysponująca nieco bogatszym słownictwem). - Nasza nauczycielka jest chora. Tylko tyle".

Panna Cambridge uśmiechnęła się pobłażliwie do bliźniaków, a jej lazurowobłękitne oczy rozbłysły.

- Więc dzisiaj ja poprowadzę z wami lekcje.

- A to dopiero! - zawołali jednocześnie Paul i Gavin.

- Proszę za mną. - Panna Cambridge odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem w stronę dwuskrzydłowych drzwi, a klasa posłusznie podążyła za nią.

Jedynie Dawn zauważyła w oddali znajomą sylwetkę pani Kitchen w cytrynowym, robionym na drutach, rozpinanym swetrze, zmierzającą całkiem dziarsko w stronę parkingu dla nauczycieli. Zapamiętale podrzucała klucze.

,,Dziwne" - pomyślała Dawn, a jej kolana zadrżały tak mocno, że musztardowe podkolanówki zsunęły się z łydek i zwisały teraz wokół kostek.

Sprawdzanie listy odbyło się bez niespodzianek i ku wielkiemu rozczarowaniu Dawn reszta poranka niczym nie różniła się od innych. Przez jedną króciutką chwilę miała nadzieję, że udało jej się dostać dziesięć punktów na dziesięć z dyktanda, ale opuszczenie drugiej litery ,,a" w słowie ,,parlament" okazało się kosztowne. Gdyby zdobyła najwyższą ocenę, zostałaby nagrodzona drugim punktem na tablicy w tym roku. Pomyślała sobie, że mogłoby to być całkiem ekscytujące.

Popołudnie też było całkiem zwyczajne. Nie zbliżyła się nawet do okazji zdobycia punktu w koszykówce - ale nic w tym zaskakującego, jako że większość czasu spędziła na ławce rezerwowych obok Butterfingers Burton. Pomijając, że ktoś chciał pożyczyć od niej temperówkę na matematyce, co każdego innego dnia podekscytowałoby ją ponad miarę, kompletnie nic się nie wydarzyło.

Nie, żeby dzień był specjalnie nudny. Panna Cambridge zachowywała się sympatycznie i nie traciła pewności siebie, a jej sposób nauczania był miłą odmianą w porównaniu z metodami pani Kitchen, która często wyglądała na znudzoną i potrafiła być bardzo drażliwa w poniedziałki. Jak na nauczycielkę na zastępstwie, panna Cambridge wykazywała wyjątkowe zainteresowanie uczniami. Zadawała im wiele pytań i od czasu do czasu zapisywała coś w małym notesie. Naturalnie ignorowała rękę Dawn za każdym razem, gdy ona ją podnosiła.

Do czasu, gdy popołudniowy dzwonek ogłosił zakończenie lekcji tego dnia, wiara Dawn w znak nieco stopniała. Mimo to przekonanie, że coś doniosłego się wydarzy, było wciąż na tyle silne, że dodawało jej krokom sprężystości w drodze do domu, przez co dotarła do furtki cztery minuty wcześniej niż zwykle.

Na Windmill View numer osiem stał nieciekawy bliźniak z odłażącą żółtą farbą, a w malutkim ogródku na froncie, centralne miejsce zajmował poobijany kubeł na śmieci. Otwierając z zasuwki furtkę ogródka, Dawn poczuła nagły przypływ sympatii do obłożonych kamyczkowym tynkiem ścian. Mieszkała w tym domu tak długo, jak sięgała pamięcią, znała każdą cegłę, każde pęknięcie czy zaciek.

- Cze-eść! - zawołała Dawn, otworzywszy drzwi wejściowe.

Jak zwykle, weszła do środka, nim ktokolwiek jej odpowiedział. Wciąż ściskając w dłoni klucz, podreptała cicho do holu i zajrzała do salonu spowitego charakterystycznym dla tego miejsca mrokiem, który mącił jedynie upiorny, zielonkawy blask pochodzący od stojącego w rogu telewizora.

- Hej, dziadziu - powiedziała Dawn, niechcący zahaczając torbą o zasłony i wpuszczając do pomieszczenia promyk światła.

- Co? Ocochodzi? Ach, to ty - mruknął Ivor Buckle, przykuty w miejscu przez program, który oglądał w telewizji. Wyciągnął chusteczkę i wydmuchał nos, nie wypuszczając przy tym pilota z dłoni. - Dzisiaj jest potężna sumka do zgarnięcia, Dawnie.

Dziewczynka spojrzała na ekran i zobaczyła, jak prowadząca teleturniej wyszczekuje pytanie w stronę uczestnika, na którego twarzy maluje się przerażenie.

- Nie wie - stwierdził Ivor, pochylając się w fotelu. Gdy jego niesforne brwi dotknęły ekranu, nastąpiło drobne wyładowanie elektryczne. - Nie ma pojęcia - powiedział, waląc w poduszkę na kolanach, a jego twarz spurpurowiała. - Widziałaś kiedyś taką zakutą pałę? Odpowiedź jest cholernie oczywista!

Dawn przecisnęła się obok fotela dziadka. Wpatrując się uważnie w ciemność, zdołała ominąć puszkę po herbatnikach i dwie puste butelki po piwie imbirowym, walające się po dywanie.

- Chcesz filiżankę herbaty, dziadziu? - spytała, otwierając drzwi do kuchni. Żaluzje przecinały popołudniowy blask słońca na paseczki, tworząc przyjemny wzór na gołych białych ścianach. Dawn rzuciła torbę na podłogę i nalała wody do czajnika.

- Kakao, dziadziu? - spytała.

- WIEDZIAŁEM! - ryknął dziadek z sąsiedniego pokoju. - ZDECYDOWAŁ SIĘ NA NIEPRAWIDŁOWĄ ODPOWIEDŹ. Głupi wszarz! Mógł zgarnąć kilka tysiaków, a wygrał tylko roczny zapas pasty do butów.

- Chcesz coś przekąsić? - spytała Dawn, wsuwając dwie kromki chleba do tostera. - Dziadziu?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Dawn wróciła do salonu. Pomyślała przez chwilę i powiedziała bardzo powoli:

- Dziadziu, gdybyś odczuwał chęć skorzystania z poczęstunku, co byś wybrał: a) filiżankę herbaty b) kubek kakao c) gotowane jajko z grzankami d) ciasto z kremem budyniowym?

- ,,D" - odparł natychmiast Ivor, odwracając się twarzą do Dawn. Poprawił sobie czarny beret, tak że opadał mu zawadiacko na jedno ucho. - Kusi mnie ,,c", ale sądzę, że zostanę przy pierwszej odpowiedzi. Tak, ,,d", wybieram ,,d". - Odchrząknął i uśmiechnął się. - Dziękuję, Dawnie.

Kiedy w powietrzu rozbrzmiały stłumione odgłosy dzwonów, dziadek podkręcił dźwięk w telewizorze. Później rozległo się melodyjne dźwięczenie, któremu po chwili towarzyszył huczący brzęk. Podłoga zaczęła wibrować, gdy orkiestra dźwięków wypełniła dom.

- A niech mnie! Już wpół do piątej? Czy to już ta godzina? - powiedział dziadek Dawn, pospiesznie przełączając kanały. - Uff! - westchnął, rozsiadając się wygodnie w fotelu, żeby obejrzeć kolejny teleturniej. - Omal nie przegapiłem czołówki. Mało brakowało.

Położywszy kawałek ciasta z kremem budyniowym na lewej dłoni dziadka (zjadł go w dwóch kęsach), Dawn przystąpiła do akcji w kuchni. Usmażyła jajecznicę z odrobiną musztardy i szczyptą cheddara, rozprowadziła mieszaninę na dwóch grzankach i dodała pietruszkę. Później nalała do szklanki mleko bananowe, nałożyła łyżką sporą porcję czekoladowego kremu do miseczki i umieściła to wszystko na tacy. Zmywanie naczyń trwało zaledwie dwie minuty, bo Dawn była w tej dziedzinie prawdziwym ekspertem. Jajecznica wciąż parowała, gdy dziewczynka zarzuciła sobie torbę na ramię, wzięła tacę i ruszyła po wyłożonej linoleum podłodze. Przystanęła przy drzwiach kuchennych, sprawdzając, czy nie zostawiła po sobie bałaganu, ale jedynie niewielki okruszek na blacie świadczył o tym, że w ogóle tam była. Mrużąc oczy w przyćmionym, migającym świetle telewizora, zdołała przejść przez salon i weszła do holu.

Zamierzała właśnie udać się po schodach do swojego pokoju, gdy usłyszała stłumiony brzęk. Cofnęła się o kilka kroków i postawiła tacę na małym, owalnym stoliku pod wieszakiem na płaszcze w przedpokoju. Później otworzyła drzwi po lewej stronie i ruszyła w dół, zatrzymując się w połowie drogi.

Piwnica była przestronnym, chłodnym pomieszczeniem o ścianach z gołej cegły, z betonową podłogą pokrytą kilkoma wytartymi dywanami - w całości wypełnionym zegarami. Gdziekolwiek Dawn spojrzała, półki uginały się pod zegarami kominkowymi, ściany zawieszone były zegarami z kukułką, na stolikach stały zegary podróżne, rzędy majestatycznych zegarów stojących i gabloty kipiące zegarkami kieszonkowymi. Ojciec Dawn, Jefferson Buckle, siedział przy warsztacie i uderzał w metalowy krążek malutkim młoteczkiem. To właśnie stąd pochodził brzęczący dźwięk, który usłyszała z korytarza.

- Jestem w domu, tato! - zawołała Dawn, ale najwyraźniej jej nie słyszał.

Podejrzewała, że jej głos gubi się w hałaśliwym tykaniu gigantycznej kolekcji zegarów. Pokonała kilka ostatnich stopni i ruszyła przez piwnicę, mijając kredens kuchenny, którego otwarte szuflady wypełnione były posortowanymi częściami do zegarków. Trzymała się z dala od ściany z zegarami z kukułką, gdyż ich drzwiczki w każdej chwili mogły się otworzyć, jako że zbliżała się piąta.

- Cześć, tato - powiedziała Dawn, przystając obok stołu. - Nie przypuszczałam, że będziesz już w domu. Myślałam, że badasz dziś sklepy z antykami.

- Co? - odezwał się Jefferson. Podniósł wzrok w nieodpowiednim momencie i przez pomyłkę trzasnął młotkiem w kciuk. - Au! Niech to szlag! Ach, to ty, Dawn. Chciałaś coś?

- Nic szczególnego.

- Jestem dość zajęty - powiedział jej tata, przeczesując brudnymi dłońmi srebrnoszare włosy, aż zaczęły wyglądać na ulizane i tłuste. - Przepraszam, to o co chodzi?

- O nic - odparła Dawn. - To nowy? - Wskazała na mały zegar podróżny stojący na stole.

- Jest piękny, prawda? - Ojciec podniósł zegar i z miłością pogłaskał jego skrzynkę z drzewa różanego. - Wyjątkowa piękność, co? Znalazłem to w zabawnym sklepiku ze szpargałami w Bow. Kosztował mnie tylko pięćdziesiąt funciaków. Ma bliźniaczy bęben wyrównujący z łańcuszkiem. Jeszcze nie udało mi się nakłonić go do działania, ale wkrótce się dowiem, o co tyka. - Zaśmiał się serdecznie z własnego żartu. Dawn też się zaśmiała, choć słyszała ten żart setki razy wcześniej.

Inny zegar stojący na sąsiednim stoliku zaczął wydawać z siebie złowrogi warkot. Dawn zakryła dłońmi uszy. Zegary szykowały się do wybicia godziny.

Przez lekko rozczapierzone palce usłyszała nowy dźwięk, ciężkie uderzenie pochodzące z góry. Po chwili wahania powiedziała:

- Zobaczymy się później, tato. - Pokonała schody prowadzące na górę jak najszybciej potrafiła. Stawiając stopę na górnym stopniu, usłyszała głośny huk, gdy pierwszy ze stojących zegarów oznajmiał czas.

Nim pozostałe zegary zdołały przyłączyć się do orkiestry, mama Dawn, Beverley, jedną ręką ciągnęła córkę do przedpokoju, drugą zaś zatrzaskiwała drzwi piwnicy.

- TA piekielna wrzawa jest OSTATNIĄ rzeczą, jaką chcę słyszeć, gdy przekraczam próg domu, szczególnie po PIEKIELNYM dniu w pracy, jaki DZIŚ miałam. - Wydała z siebie zduszony okrzyk, po czym uśmiechnęła się przepraszająco do Dawn. - Miałaś dobry dzień w szkole, kochanie?

Dziewczynka otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale matka nie dała jej czasu.

- NIGDY nie dorośnij, Dawn. Słyszysz mnie? Chodzenie do szkoły to RAJ w porównaniu z okropną mordęgą pracy zarobkowej. - Beverley westchnęła i spojrzała na siebie krytycznie w lustrze wiszącym w holu. - Wyglądam katastrofalnie - stwierdziła, poprawiając rudawobrązowe loki. - Wydałam majątek na tę trwałą, a moje włosy są tak samo kudłate i bez życia jak wcześniej. - Matka Dawn mrugnięciem powstrzymała łzy. - A moja twarz! Wygląda jak sflaczały balon. W tym tempie, będę musiała sobie zrobić lifting przed czterdziestką.

- Wcale nie - powiedziała Dawn. - To wszystko bzdury. Dobry nocny sen zdejmie ci te worki spod oczu, a delikatny makijaż wystarczy, żebyś wyglądała czarująco, jak prezenterki wiadomości w telewizji.

- Och, kochanie, to bardzo miłe z twojej strony!

- Mówię tylko prawdę...

- Przygotowałaś dla mamusi cudowny poczęstunek! Chyba mogę przekąsić coś, kończąc papierkową robotę. Tak się o mnie troszczysz. Dziękuję, kochanie!

Dawn stała w osłupieniu, podczas gdy mama ustawiła sobie tacę z jajecznicą i budyniem czekoladowym na dłoni i znikła w gabinecie.

- Ale! - wykrztusiła Dawn. - Ee... nie ma za co.

Dawn zrobiła obrus z patchworkowej kołdry. Owinęła ją wokół szczytu starej drewnianej skrzyni, skrywającej skromną kolekcję zabawek, i na wierzchu ustawiła tacę. Później wyciągnęła wielką puszystą poduszkę i sięgnęła po nóż i widelec. Omlet, który sobie przygotowała, miał idealnie złoty spód i pełno w nim było pokrojonych w trójkąty ziemniaków, papryki w kostkę i drobno posiekanej cebuli. Smakował wspaniale, a jego przyrządzenie zajęło zaledwie dwadzieścia minut.

- Pycha. Znacznie smaczniejsze od jajecznicy - mruknęła Dawn z pełnymi ustami.

Po skończonym posiłku (zostały już tylko marne resztki budyniu czekoladowego, otworzyła więc puszkę deseru mleczno-ryżowego), Dawn rozsznurowała tenisówki i usiadła na małym, skrzypiącym łóżku. Zazwyczaj po szkole czytała książkę albo uczyła się do dyktanda, albo marzyła o długim, eleganckim imieniu, jak na przykład Cassandra, Jocasta lub Persephone - ale w tym szczególnym dniu nie robiła nic z tego. Zastanawiała się za to, kto obserwował ją rano, gdy przechodziła przez jezdnię, a, co ważniejsze, dlaczego.

Dawn przywykła, że nieznajomi ją lekceważą. Ludzie, których znała, też prawie się do niej nie odzywali, nawet jej rodzice nie zwracali na nią większej uwagi. To dziadek był człowiekiem, z którym łączył ją najbliższy związek. Odbyli kiedyś raz długą, zawiłą dyskusję (w czasie awarii w dostawie prądu) dzięki której, wytworzyła się między nimi więź. Jednak w ostatnich tygodniach, wskutek nowej obsesji związanej z teleturniejami, dziadek odzywał się do niej tylko wtedy, gdy chciał podzielić się swoją dziwaczną wiedzą.

Dziewczynka objęła rękami kolana i pogrążona w myślach wpatrywała się w niezapominajki na wyblakłej tapecie. Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu zwróciła na siebie uwagę kompletnie nieznajomego człowieka i uważała to zajście za bardzo intrygujące. Było niemal tak cudowne jak jej wróżba.

Tak jakby coś wskoczyło na swoje miejsce w mózgu Dawn i gwałtownie wciągnęła powietrze. Czy te dwa wydarzenia mogły być ze sobą powiązane?

Przez otwarte okno sypialni uszu Dawn dobiegł delikatny warkot samochodowego silnika. Ześlizgnęła się z łóżka, leniwie podciągnęła musztardowe podkolanówki, oparła się o parapet i wyjrzała przez okno na ulicę, po czym wydała z siebie najgłośniejsze sapnięcie w całym dotychczasowym życiu. Na zewnątrz parkował ciemnozielony samochód. Dwie sekundy później rozległ się dzwonek do drzwi.

- Wiedziałam! - mruknęła Dawn. - Moja wróżba się spełni. Coś się wydarzy!

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Znajdź swoje wakacje

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

City Break
City Break

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe