Minerva Clark schodzi na psy
tytuł oryg.: | Minerva Clark Goes to the Dogs |
autor: | Karen Karbo |
przekład: | Katarzyna Rudzka |
wydawnictwo: | W.A.B |
kolekcja: | Z kotem |
wydanie: | I, Warszawa |
data: | 27 maja 2009 |
forma: | książka, okładka miękka |
wymiary: | 125 × 202 mm |
liczba stron: | 240 |
ISBN: | 978-83-7414589-3 |
Druga, po Minervie Clark na tropie, część przygód trzynastoletniej, nietuzinkowej dziewczyny, która uwielbia rozwiązywać rebusy, mieszka z dwoma braćmi w ogromnym domu przypominającym meksykańską restaurację i ma talent detektywistyczny.
Obiekt westchnień Minervy wyjechał łowić ryby, starszy brat zapisał ją na nudny jak flaki z olejem kurs podstaw elektroniki, a najlepszy kumpel stracił głowę dla Amandy Pandy. Wakacje zapowiadają się nudno... Na szczęście Minerva odbiera telefon ze zleceniem! Rozkapryszona, bogata Chelsea de Guzman prosi ją o pomoc w odnalezieniu cennego przedmiotu. Chelsea sprzedała nieznajomej kobiecie swój pierścionek, nieświadoma tego, że jej tata zamienił czerwone szkiełko na bardzo cenny czerwony diament. Aby odnaleźć tajemniczą kobietę, która musiała wiedzieć o wartości pierścionka, Minerva zanurzy ręce w lotniskowym śmietniku, pokona niechęć przed gołębiami, a przy tym otrze się o niebezpieczeństwo i uwikła w komiczne sytuacje.
Wspaniałe postaci. Humorystyczna narracja Minervy. Fantastyczne książki o relacjach między nastolatkami, dopełnione tajemnicą i przygodą.
Jestem ciekawa, czy komuś z was udałoby się wymyślić bardziej obrzydliwe zajęcie niż sprzątanie lodówki w moim domu. Czekam na propozycje. Moi trzej starsi bracia uważali, że należy odkładać resztki, ale niekoniecznie je potem zjadać.
Sprzątanie lodówki należało do mnie, mimo że ja wcale nie wierzyłam w słuszność odkładania resztek jedzenia na później. Wyjęłam pojemnik Tupperware zawierający tajemnicze grudki pokryte meszkiem, białe pudełka z firmy dostawczej w połowie wypełnione gnijącym Trudno Stwierdzić Czym oraz foliowe torebki z przejrzałymi owocami - i ułożyłam to wszystko na kuchennym blacie.
Marzyłam, żeby na trzy minuty stać się superbohaterem, podnieść wysoko całą lodówkę, polecieć z nią nad najbliższy śmietnik i wywalić wszystko za jednym zamachem. Mark Clark, mój najstarszy starszy brat, który odkąd rodzice się rozwiedli, w zasadzie zarządzał całym domem, musiał zajrzeć do każdego naczynia, zanim zdecydował, co można zostawić, a co należy wyrzucić, nawet jeśli ostatecznie wszystko należało wyrzucić. Niezły system.
Westchęłam. Wyjęłam komórkę z kieszeni, żeby sprawdzić, czy przypadkiem ktoś do mnie nie dzwonił. Myślałam, że będę miała boskie wakacje, bo rodzice się mną nie zajmowali - mama przeniosła się do Santa Fe, gdzie uczyła jogi ze swoim zwariowanym chłopakiem, Rolandem, a tata, Charlie, był stale w jakiejś podróży służbowej - ale Mark Clark okazał się gorszy niż najbardziej opiekuńczy rodzic. Miewał wyrzuty sumienia, że sytuacja rodzinna na zawsze zrujnuje moją psychikę, więc wymyślał dla mnie dodatkowe obowiązki i nowe zasady, zapisywał mnie na specjalne kursy, po których miałabym dostać się na dobry uniwersytet, co z kolei dowiodłoby niezbicie, że moja psychika wcale nie została zrujnowana.
Na dnie jednej z plastikowych szuflad na warzywa, przy samej tylnej ściance, znalazłam foliową torebkę z rzodkiewkami, które w lodówce Clarków leżały tak długo, że postrzępione zielone łodygi zamieniły się w lepką bladobrązową maź. Dotknęłam torebki dwoma palcami, wyciągnęłam ją na zewnątrz i cisnęłam do kosza. Na rękach została mi odrobina zgniłej rozmiękniętej łodygi.
- Ohyda! - wrzasnęłam do pustej kuchni.
Dochodziła pierwsza po południu. Żadnego z braci nie było w domu. Może to przez słodko-kwaśny zaduch, który stał się bardziej intensywny, gdy podeszłam do lodówki, a może byłam przed okresem - w każdym razie łzy stanęły mi w oczach. Rozpłakałam się pierwszy raz od porażenia prądem, które zmieniło moje życie, bo z przyczyn niepojętych nawet dla lekarzy wybiło mi z głowy całą niepewność siebie i nadmierną samokrytykę. Możemy przyjąć, że prąd poprzestawiał wszystko w moim mózgu i teraz, nawet jeśli wiem, że nie jestem doskonała, podobam się sobie taka, jaka jestem. Wszyscy mi mówili, że działanie mózgu to wielka zagadka. Moja przyjaciółka Hannah stwierdziła, że od porażenia prądem stałam się Królową Pewności Siebie. Cóż.
Morał z tej historii jest następujący: nawet jeśli jesteś Królową Pewności Siebie, życie i tak jest do kitu. Wiem, wiem, wiem. Los nie musi być sprawiedliwy. Bracia ciągle mi to powtarzają. Ale niecały miesiąc wcześniej rozwiązałam prawdziwą zagadkę kryminalną z morderstwem w tle i pomogłam rozbić sporą szajkę złodziei tożsamości, a teraz utknęłam w domu, żeby wykonywać nudne wakacyjne zadania jak każdy głupi dzieciak. Na własnej skórze przekonałam się, że rozwiązanie jednej zagadki nie wystarczy, by gliniarze i reporterzy, i kto tam jeszcze, od razu dzwonili po pomoc przy następnych sprawach.
Mój średni starszy brat, Quills, powtarza, że ludzie boją się wychodzić przed szereg. Najlepszym przykładem takiej postawy dorosłych jest brak zrozumienia dla pomysłu włączenia trzynastolatki do zespołu dochodzeniowego albo zatrudnienia jej w agencji detektywistycznej, co mogłoby znakomicie przysłużyć się śledztwu. Wystarczy, żeby osoba obserwowana spojrzała na mój aparat na zębach, fryzurę á la dziecko dżungli czy przykrótką bluzkę - od razu pomyśli, że jestem po prostu dziwacznym dzieciakiem, który nic nie kuma. Mogłabym poruszać się ulicami jako roztrzepana nastolatka i cały czas prowadzić śledztwo. Mogłabym zadawać pytania, które w ustach dorosłego brzmiałyby głupio czy niegrzecznie, a mnie nikt by nie podejrzewał.
Ale nikt nie był zainteresowany moimi usługami.
Nie żebym nie próbowała.
Dzwoniłam pod 911, by poinformować, że w sąsiedztwie pojawił się podejrzany typ ubrany w trzydziestostopniowym upale w wełnianą czapkę narciarską i kurtkę, chodzący po ulicy w dniu wywozu śmieci i zaglądający do pojemników na szkło w poszukiwaniu butelek. Dzwoniłam też w sprawie domu obrzuconego papierem toaletowym przez chłopców, których znałam ze szkoły Holy Family. Byłam prawie pewna, że papier pochodził ze szkolnego magazynu, ponieważ chłopcy nie pierwszy raz wpadli na taki pomysł. Dzwoniłam, by powiadomić o trójkołowym rowerku, który zauważyłam na drzewie na końcu ulicy. Jak się tam znalazł? Czy jakiś brzdąc nie wypłakiwał sobie oczu z powodu zguby?
Zawsze kiedy telefonowałam, odbierała ta sama kobieta. Miała głęboki, melodyjny głos, jak te staromodne śpiewaczki bluesa, których czasami słucha mój tata. Ostatnim razem (chciałam poinformować o trójkołowym rowerku) powiedziała:
- Minervo Clark, dajesz nam wszystkim kopa na rozpęd, dziewczyno, ale musisz zacząć korzystać z normalnego numeru, zamiast dzwonić pod 911.
- Co ma pani na myśli mówiąc: kopa na rozpęd? - zapytałam.
- Uspokój się trochę - powiedziała kobieta.
Potem usłyszałam trzask odkładanej słuchawki.
*
Zastanawiałam się właśnie, jak bardzo będę miała przechlapane, jeśli do zebrania cieczy z trupa rzodkiewki oblepiającej boki plastikowej szuflady użyję ściereczki do wycierania naczyń, kiedy zadzwoniła moja komórka. Wstrzymałam oddech, pomodliłam się szybko do wszystkich świętych, którzy mogą mieć wpływ na układy damsko-męskie, i podniosłam klapkę telefonu, nie sprawdzając numeru. Miałam nadzieję, że dzwoni Kevin, którego poznałam podczas rozpracowywania poprzedniej zagadki. Kevin. Był ode mnie wyższy. Miał sztywne błyszczące włosy pływaka, błękitne oczy i ciemne brwi. Ciacho extraordinaire. Extraordinaire to po francusku wyjątkowe.
Zaprosiłam Kevina na ostatnią dyskotekę w roku szkolnym. Tańczyliśmy wolno każdego wolnego, powiedział nawet, że podoba mu się moja niepokorna fryzura i że surferki na wyspie Maui mają dokładnie takie włosy jak ja. A potem, dzień po zakończeniu szkoły, wyjechał z rodzicami na wakacje, i jak na razie nie wrócił. Na dyskotece kupił mi w sklepiku z przekąskami dr. peppera za swoje własne pieniądze. Zabroniłam sobie zbyt dużo o tym myśleć - bo myślałam o tym cały czas! Nie mogłam myśleć o niczym innym! - ale zastanawiałam się czasami, czy Kevin byłby teraz moim chłopakiem, gdyby nie wyjechał do Montany łowić ryb.
To nie był telefon od Kevina. Dzwoniła osoba, która w normalnych okolicznościach nigdy nie wybierała mojego numeru, poza jednym wyjątkiem w szóstej klasie, kiedy organizowała pidżama party i chciała się upewnić, czy dotarło do mnie, że nie jestem zaproszona.
- Minerva, nie wiedziałam, do kogo zadzwonić. Potrzebuję pomocy, w trybie natychmiastowym. Pomyślałam, że skoro jesteś taka dobra w rozwiązywaniu zagadek i tak dalej, to mogłabyś mi pomóc. Przepadł pierścionek i muszę go szybko znaleźć. Koniec ze mną. Mój tata ma ochotę mnie zamordować. Nie cierpię, kiedy mój tata ma ochotę mnie zamordować.
Głos brzmiał znajomo, ale trudno było stwierdzić, do kogo należał, ponieważ jego właścicielka cały czas pociągała nosem, czkała i dyszała, jakby spodziewała się, że wkrótce zabraknie jej powietrza.
- KTO mówi? - spytałam.
- Chelsea. De Guzman. Z twojej klasy. - Słychać było, że konieczność przedstawienia się wytrąciła ją z równowagi, tak jak bogatych ludzi denerwuje, kiedy zadaje im się normalne pytania. - Muszę odzyskać pierścionek do wieczora albo jeszcze szybciej. Jak najszybciej. Ale mam przerąbane. Totalnie przechlapane. - Próbowała złapać oddech.
- Okej - powiedziałam.
Zasunęłam plastikową szufladę. Ktoś niebawem pójdzie na zakupy do warzywniaka, wrzuci do pojemnika nową torbę z marchewkami i nikt już nie zauważy lepkiej plamy z trupa rzodkiewki na tylnej ściance. Chwyciłam puszkę napoju Mountain Dew, zamknęłam lodówkę, usiadłam na podłodze i wysłuchałam opowieści Chelsea.
Dzień po zakończeniu roku szkolnego Chelsea wyjechała z mamą i tatą do Londynu. Chelsea jest jedynaczką; jej mama to jedna z tych kobiet, które zawsze mają perfekcyjnie ułożone włosy, pomalowane paznokcie i pomagają w szkole, a jej tata to Louis de Guzman. Jubiler Doskonały. Jego nazwisko zna każdy mieszkaniec Portland, ale wydaje mi się, że ma on też swoje sklepy w innych, modniejszych miejscach, jak na przykład Beverly Hills. Guzmanowie mieszkają w jednej z tych gigantycznych willi na Knott Avenue, ciągnących się od przecznicy do przecznicy, z kolumnami, tarasami i japońskim ogrodnikiem, który usuwa z krzaków azalii zasadzonych przed domem malutkie zwiędłe kwiatki - po jednym.
Chelsea, jej rodzice i ich świetnie dopasowane bagaże podręczne stali na lotnisku skołowani po locie z Londynu, który trwał osiemset godzin. Było parę minut po dziesiątej rano. W samolocie spędzili całą noc. Chelsea miała ochotę na cappuccino. Chelsea to dziewczyna, która pije cappuccino, robił sobie manicure i nosi łańcuszek na kostce. Ja jeszcze nie przepadam za kawą, chociaż z czasem dzieciaki zaczynają ją pić. Moim zdaniem to, a nie wynoszenie śmieci bez wcześniejszczego upomnienia, jest pierwszą oznaką dorosłości.
Chelsea powiedziała, że padnie, jeśli nie wypije cappuccino, ale jej rodzice chcieli po prostu wracać do domu. Ponieważ Chelsea bardzo błagała, rodzice się zgodzili, zagrozili jej jednak, że jeśli nie stawi się dokładnie o wpół do jedenastej w punkcie odbioru bagażu, pojadą do domu bez niej. Chelsea była znana ze swojego spóźnialstwa.
Znalazła w głównej hali małą kawiarenkę o nazwie Coffee People i ustawiła się w kolejce. Podobno rządek czekających kończył się dopiero za drzwiami. Chelsea mówiła, że stała chyba z godzinę, gapiąc się na usmarowaną paluchami szybę, za którą wystawione były muffiny i babeczki. Ale oczywiście nie mogła czekać godzinę, ponieważ rodzice dali jej najwyżej dwadzieścia minut.
Kobieta, która stała przed Chelsea, była bardzo zirytowana: wzdychała, splatała i rozkładała ręce, przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Miała włosy do pasa, gęste i sztywne jak końska szczecina, i ciągle nimi potrząsała.
- To jakiś absurd - odezwała się właściwie do nikogo.
Mówiła z obcym akcentem, ale nie takim samym jak Agata, gospodyni de Guzmanów. Może była Latynoską? Potem odwróciła się do Chelsea i zapytała, która godzina. Chelsea spojrzała na telefon. Był kwadrans po dziesiątej.
- Chciała obejrzeć mój pierścionek, wiesz, ten z oczkiem w kształcie kwiatka, który kupiłam w Claire's. Wszystkie fajne dziewczyny marzyły o takim pierścionku, pamiętasz? Takim totalnie uroczym srebrnym pierścionku z małymi kryształkami, które przypominały płatki, wokół większego różowego szkiełka. Pamiętasz? Miałam go na dyskotece.
- Niezbyt - mruknęłam. Chciałam wypalić: ,,Na wypadek gdybyś nie zauważyła, całą dyskotekę interesował mnie tylko totalnie uroczy chłopak, z którym tańczyłam wolnego".
Ale tego nie zrobiłam.
- Czyli pokazałaś jej pierścionek. - stwierdziłam.
- Jak na sześć dolarów to całkiem ładny pierścionek. Bardzo dziewczęcy, ale na kimś takim jak ty też by dobrze wyglądał. Czekaj. To źle zabrzmiało. Nie chciałam, żeby tak zabrzmiało.
- Czyli pokazałaś jej pierścionek - powtórzyłam ze śmiechem.
- Pewnie mnie teraz skrycie nienawidzisz?
- Tak, Chelsea, skrycie cię nienawidzę. Ale to żaden sekret. - Wywróciłam oczami, mimo że w domu nie było nikogo, kto mógłby to docenić.
- Nie dręcz mnie. Miałam okropny dzień - pociągnęła nosem.
- Czyli kobieta, która stała przed tobą w kolejce, chciała obejrzeć twój pierścionek.
- W zasadzie nie nazwałabym jej kobietą. Miała może ze dwadzieścia lat albo coś koło tego. Ani staruszka, ani nastolatka. Ubrana była w taką okropną, okropną tunikowatą bluzkę do dżinsów, z ozdobnym paskiem założonym na wierzch. W każdym razie zapytała, czy może przymierzyć pierścionek, a ja powiedziałam, że jasne, więc ona go przymierzyła i wtedy zaproponowała, że da mi za niego pięćdziesiąt dolarów.
- Za twój pierścionek z Claire's?
Mój ton zdradzał wszystko: tylko kompletna wariatka mogłaby zaproponować pięćdziesiąt dolarów za jeden z tanich, szklanych pierścionków sprzedawanych w Claire's, światowym centrum produkcji obciachowej biżuterii i ozdób na włosy, którym dziewczyny w moim wieku po prostu nie mogą się oprzeć.
- No właśnie, wiem. O co jej chodziło?
Na sąsiedniej półce
-
[ książka ]Minerva Clark traci duchaKaren Karbo
-
[ książka ]Tajna agentka DawnAnna Dale
-
[ książka ]Minerva Clark na tropieKaren Karbo
-
[ książka ]100 okienek. Poznaję liczbyKit Elliot
-
[ książka ]100 okienek. Poznaję zwierzętaKit Elliot
-
[ książka ]Magiczne okulary kretaLuca de Leone, Paolo Mancini
-
[ książka ]Otwórz prezent! Zwierzęta, pojazdy, cuda świata i więcej!Luca de Leone, Paolo Mancini
-
[ książka, e-book ]Magiczne Drzewo. InwazjaAndrzej Maleszka
-
[ książka, audiobook, e-book ]Bohaterowie Magicznego Drzewa. StwórAndrzej Maleszka
-
[ książka, e-book ]Magiczne Drzewo. Czas robotówAndrzej Maleszka
-
[ książka ]Miasto Umarłych. Miejscy Szpiedzy, tom 4James Ponti
-
[ książka ]Auroria. Cienie, tom 2Timo Parvela
LINKI SPONSOROWANE