Sekrety służącej
autor: | Bożena Gałczyńska-Szurek |
wydawnictwo: | Replika |
wydanie: | Poznań |
data: | 3 czerwca 2025 |
forma: | książka, okładka miękka |
wymiary: | 145 × 205 mm |
liczba stron: | 336 |
ISBN: | 978-83-6836446-0 |
Jest rok 1955. Panuje terror i okrucieństwo. Po śmierci Stalina władza ludowa wprowadza w kraju porządek zgodny z wytycznymi totalitarnej polityki ZSRR. Trwa obsesyjny pościg za wrogami umacniającego się ustroju komunistycznego. Barwne klimaty przełomu lat 50. i 60. XX w. przenikają się z mrokami życia w państwie pozostawionym przez aliantów na pastwę sowietów. Czy w takich warunkach jest miejsce na sprawiedliwość?
Do Zamościa z Warszawy przybywa młoda, tajemnicza kobieta - Celina Szczerbicka. Podejmuje pracę w charakterze służącej w domu wpływowego oficera UB. Przez willę przewija się mnóstwo podejrzanych ludzi - w tym pracowników bezpieki.
W jakim celu Celina naprawdę przybyła do Zamościa i jakie sekrety skrywa?
Niebieski Star[1] o dziewiątej wieczorem zatrzymał się w Zamościu przed kinem o wdzięcznej nazwie Stylowy. Wypluł na chodnik stłoczonych w środku pasażerów, spoconych i ogłuszonych hałasem. Wątpliwej urody autobus, zbudowany na podwoziu ciężarówki, spełniał w wyzwolonym kraju ważne zadanie. Umożliwiał obywatelom i obywatelkom powojennej Polski Ludowej podróżowanie. Rejs z Warszawy na wschód odbywał się raz w tygodniu i właśnie z tej możliwości skorzystała Celina, by dotrzeć do Zamościa.
W drodze mozolnie pokonywanej przez pojazd kluczący poza miastami wśród furmanek towarzyszyły jej widoki miasteczek i wsi odradzających się po zniszczeniach wojennych. Odremontowane domostwa mimo upływu czasu sąsiadowały nadal z ruinami i lejami po bombach. To oczywiście nie było w stanie zaszokować warszawianki. Niedawno otwarty w stolicy Pałac Kultury i Nauki[2] sąsiadował przecież wciąż z gruzami odbudowującej się Marszałkowskiej. Górował architekturą kojarzącą się z sowietami nad kikutami kamienic o oczodołach pozbawionych okien. W kawiarniach i na targowiskach żartowano z jego pochodzenia, a ,,ulica" z miejsca ochrzciła dar wujka Stalina żartobliwą ksywką ,,Pekin". Budowla inspirowała mieszkańców miasta stołecznego do kpin, i nic w tym dziwnego. W miejscu, które jak żadne inne przypominało okrucieństwa niemieckiego faszyzmu, niełatwo było żyć. Otoczenie nadal kojarzyło się z minionymi walkami.
Tymczasem cel podróży młodej kobiety uosabiał senny prowincjonalny spokój. Zabudowy Zamościa wojna nie dotknęła przecież w takim stopniu, jak Warszawy. Pasażerka, dosłownie wypchnięta przez współtowarzyszy na chodnik, była pod wrażeniem. Perła renesansu prezentowała się całkiem nieźle. Przypominała widoczki ze świątecznych, przedwojennych kartek pocztowych, które przechowywała w kredensie jej babcia.
Cela, będąc już na zewnątrz, odetchnęła głęboko po kilku godzinach nużącej jazdy.
- Ech, co za powietrze! Co za widok! - szepnęła pod nosem.
Niemal natychmiast dobiegł ją zrzędliwy głos bileterki:
- A paniusia co tak wzdycha? Walizkę trzeba z drogi zabrać. Z autobusu wyjść nie można.
Korpulentna pracownica przewoźnika wychyliła głowę z pojazdu. Spod przyklejonej do czoła przetłuszczonej grzywki przypatrywała się warszawiance z wyraźną niechęcią. Na jej pospolitej urody obliczu malowała się złość.
- A, tak, tak. Już zabieram.
Niesforna pasażerka skoczyła w kierunku bagażu porzuconego przed wejściem do Stara. Szarpnęła za rączkę i z trudem odsunęła go na bok. Następnie udało się jej pokonać krawężnik i odniosła sukces. Waliza, zwracająca uwagę ciemnobrązową barwą tektury i metalowymi okuciami na rogach, znalazła się na chodniku. Postawiona wśród tobołków i skromnych zawiniątek przyciągała teraz uwagę przypadkowych przechodniów. Kłopot polegał na tym, że była ciężka i duża, a jej właścicielka słusznie podejrzewała problemy z przemieszczaniem się z nią po mieście.
Pamiętała Zamość, owszem, z czasów poprzedzających wojnę. Orientowała się mniej więcej, w jakiej odległości znajduje się cel jej wyprawy. Nie był zbyt daleko. Nie miała jednak pomysłu, jak do niego dotrzeć. W efekcie, po długim i męczącym dniu, na samą myśl o dźwiganiu ciężaru wszystkiego się jej odechciewało. Dodatkowo przeprowadzona w drodze analiza sytuacji i szans powodzenia misji, z którą przybyła na Roztocze, wypadła kiepsko. To też nie nastrajało optymistycznie.
Celina realizowała pomysł szalony i ryzykowny. Z tego powodu w drodze ogarniały ją różne wątpliwości. Miotały nią skrajne emocje. Dodatkowo każde spojrzenie za okno podczas trwającej kilka godzin podróży przywoływało przykre wspomnienia. Przed oczyma młodej kobiety przesuwały się burzliwe obrazy minionych zdarzeń i bliskich jej ludzi, którzy stracili na tych terenach życie nie tylko w wojennej zawierusze. Pod powiekami piekły z trudem powstrzymywane łzy. Na szczęście praktyka wyniesiona z działalności konspiracyjnej zrobiła swoje. Kilka głębszych oddechów dla opanowania emocji, skupienie uwagi na doraźnych działaniach i znowu była sobą.
Najbardziej kłopotliwy w momencie osiągnięcia celu podróży był rozmiar bagażu przywiezionego do Zamościa i jego waga. O dziwo, ten problem rozwiązał się sam.
- Oj! Widzę, że ciężkie te klamoty szanownej pani. Może mógłbym w czymś pomóc? - Raptem usłyszała dobiegający zza pleców męski głos i obiekt utrapienia, uniesiony z chodnika, w jednej chwili przestał być problemem i przechodniów, i współpasażerów podróży.
Po tym fakcie zaskoczona młoda kobieta wykonała półobrót na pięcie i jej wzrok napotkał roześmiane oczy warszawskiego bikiniarza[3]. Wysoki barczysty młodzieniec, nietypowo ubrany, byłby zapewne ozdobą każdej stołecznej ulicy. Tutaj wyglądał jak cudak.
Niewiarygodne! A ten skąd się tu wziął? - zastanawiała się. Prawdopodobnie przybyli do Zamościa tym samym hałaśliwym Starem, ale pochłonięta swoimi myślami, nie zwróciła na niego uwagi. Teraz uśmiechnęła się szeroko. Miała powód, by nie zniechęcać uprzejmego przystojniaka. Zerkała zestresowana na swoją pokaźną walizę.
- Jest pan zamościaninem? - zapytała grzecznie. Upewniła się przezornie, czy wybór pomocnika jest trafiony.
- Tak, choć wyglądam jak rasowy warszawiak. Co nie? Dobrze mówię? - Mrugnął do niej zawadiacko.
- O, tak, tak! - przytaknęła skwapliwie i szczerze, bo facet zupełnie nie pasował do otaczającego ich prowincjonalnego tła. Jego barwny image reprezentował wszystko to, co nie podobało się władzy ludowej. Prawdę mówiąc, szczególnie w takim miejscu jak Zamość, aż strach było się przechadzać w jego towarzystwie. Celina jednak nie miała wyboru.
O Jezu jedyny! Jezu jedyny! - ubolewała w myślach, uśmiechając się mimo wszystko przymilnie do chłopaka. Jeśli zależało jej na nierzucaniu się w oczy, a zależało, to oczywiście nie był najlepszym wyborem na kompana spaceru po niewielkim mieście. Jego wygląd bowiem zwracał powszechną uwagę. Uosabiał fascynację kulturą zgniłego zachodu, czego rządzący Polską komuniści nie tolerowali. Irytujące dla przedstawicieli tyrańskiej władzy było w nim wszystko. Pofarbowane na czarno włosy zaczesane na czubku głowy w charakterystyczny kaczy kuper, elegancka marynara w kratkę, zapewne dar ciotki z Ameryki, i jaskrawy krawat w kolorowe egzotyczne wzory. Wąskie, przykrótkie spodnie, buty na grubej podeszwie i płaski kapelusik zwany naleśnikiem, który chłopak dzierżył chwilowo pod pachą, też nie były elementami stroju preferowanymi przez sympatyków Stalina. Było oczywiste, że u gościa odzianego tak prowokacyjnie ideologia Marksa, Engelsa i doktryny Lenina nie mają szans.
Przebywanie z tym cudakiem mogło ściągnąć kłopoty na każdego, kto się z nim przechadza. Choćby tylko kontrolę dokumentów, a przy tym, jeśli zacznie się wygłupiać, to, nie daj Boże, i kontrolę bagażu. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby zajrzeć do walizki, Celina z nerwów cała się spociła. Nie przestawała jednak szukać w myślach sposobu rozwiązania swoich problemów. W końcu samodzielne użeranie się z pokaźnym ciężarem też się jej nie uśmiechało.
- Wybieram się w okolice Orlicz-Dreszera. - Ostatecznie z ust kobiety, mimo różnych wątpliwości, padła nie tyle informacja, co propozycja wspólnej wyprawy.
Przystanął. Przez chwilę patrzył na nią uważnie, potem ruszył przed siebie, ale nadal się nad czymś zastanawiał.
Co jest? Co go tak zaskoczyło? Zaniesie mi tę cholerną walizkę na miejsce czy nie? - zaniepokoiła się w myślach.
- Dobrze się składa, że taki jest cel podróży pięknej pani, bo akurat idę w tym samym kierunku - rozwiał jej obawy.
- Ładnie z twojej strony, że mi pomożesz. Celina jestem - przedstawiła się. - A tak ogólnie, to trochę znam Zamość.
- Stefan - zrewanżował się natychmiast za skrócenie dystansu. - A tak ogólnie, to może i znasz Zamość, dziewczyno - uśmiechał się pod nosem - ale raczej niedokładnie.
Posłała mu pytające spojrzenie. Czuła, że zaraz wyjaśnią się wątpliwości widoczne na jego obliczu.
- Widzę, że dawno nie odwiedzałaś miasta.
- To prawda, dość długo mnie tu nie było - przyznała. - I co z tego?
- A to, że banalnie brzmiące nazwy ulic takie jak Grodzka czy Orlicz-Dreszera są już przeżytkiem. Na zabytkowej, renesansowej starówce mamy teraz ulicę imienia Lenina, wielkiego wodza komunistów radzieckich. Tak, tak, właśnie tak - podkreślił, obserwując z ukosa jej zaskoczoną minę. - A zamiast Orlicz-Dreszera jest pięknie brzmiąca ulica Dzierżyńskiego. I tam właśnie zmierzamy - dodał. - Tylko ci wyjaśniłem, żebyś nie popełniła przypadkowo faux pas przy funkcjonariuszu Milicji Obywatelskiej[4] albo, nie daj Boże, przy jakimś tajniaku - kpił. - Za mniejsze pomyłki przesłuchiwali już ludzi w miejscowym Urzędzie Bezpieczeństwa. Trwa przecież ustawiczna pogoń za zdrajcami ojczyzny i wrogami komunizmu.
- O, Jezu! - wyrwało się Celinie. - Dziękuję za pouczenie. Jest aż tak źle? - Zaniepokojona odruchowo rozejrzała się wokoło.
Mężczyzna wybuchnął głośnym śmiechem.
- Nie, nie jest. Trochę cię tylko nastraszyłem. - Mrugnął zawadiacko.
Był nie tylko prowokacyjnie ubrany, ale i niepoprawny światopoglądowo. Nie wykazywał się też ostrożnością, skoro podzielił się z nią po kilku minutach znajomości swoimi wywrotowymi poglądami. Potrafił zaimponować, jednak gorzej niż na niego trafić nie mogła. W sytuacji Celiny podobna znajomość na dłuższą metę była wykluczona, co nie znaczyło wcale, że się z dziwacznie ubranym gościem w głębi duszy nie zgadzała.
- A można wiedzieć, co taka urocza światowa dama zamierza robić na prowincji? - nagle zmienił temat. - Niech zgadnę. Odwiedziny dalekiej rodziny?
- Dalekiej? Dlaczego dalekiej? - Zaciekawił ją.
- Bo jak z Warszawy, to dalekiej. Zresztą, stąd wszędzie daleko - podsumował filozoficznie przemyślenia.
Parsknęła śmiechem.
- Przyjechałam do pracy.
- Fju, fju - gwizdnął. - Niełatwo teraz znaleźć na wschodzie Polski dobrą pracę dla kobiety. - Pokiwał głową z ubolewaniem.
Ciekawe, kim jest? - zastanawiał się, zerkając co chwilę z ukosa na towarzyszkę spaceru. Taksował ją wzrokiem od góry do dołu, ale ciężko mu było coś wywnioskować. W przeciwieństwie do niego wyglądała bowiem całkiem zwyczajnie. Jej ubranie, choć dobre gatunkowo, nie przyciągało uwagi. Szeroka spódnica za kolana, płaszcz wyglądający z pozoru na męski, z mocno watowanymi ramionami, i granatowy beret z antenką nie wyróżniały jej wśród mijających ich przechodniów.
Prezentowała się zupełnie inaczej niż większość młodych kobiet epatujących seksapilem, które znał Stefan. Nieznajoma nie ukrywała pod obszernym prochowcem pulchnej, apetycznej sylwetki. Choć nie nosiła szpilek i nie miała włosów pofarbowanych na blond, jej strój mimo wszystko reprezentował aktualne trendy. Całym swoim wizerunkiem wpisywała się we wzorce kobiecej urody zaczerpnięte od gwiazd wielkiego ekranu, z tym że ostrzyżona jak chłopiec, wysoka, szczupła i ciemnowłosa była przeciwieństwem blondynek zachwycających kobiecością, zrobionych na Marilyn Monroe.
- Taka delikatna dziewczyna przyjechała do Zamościa ze stolicy do pracy? Ciekawe. Przy Dzierżyńskiego stoją same eleganckie wille. Byle kto tam nie mieszka - prowokował towarzyszkę spaceru do zwierzeń.
- Nie przyjechałam, by tu zamieszkać - rzuciła oschle. - To znaczy, nie tylko po to. Nie jestem też warszawianką. Urodziłam się na Roztoczu. - Postanowiła uwolnić go od domysłów, ale chyba popełniła błąd. Otworzyła istną puszkę Pandory. Zaczęło się przepytywanie.
Zaciekawiony znowu przystanął.
- Rozumiem. W takim razie kilka kwestii mamy już wyjaśnionych. Teraz nurtuje mnie pytanie, kim jest osoba, która zamieszka w dzielnicy willowej? Opiekunką do dzieci? Może sekretarką? - kombinował ze zmarszczonym czołem. Powoli ruszył przed siebie.
Celina uśmiechała się enigmatycznie, ale milczała.
Właśnie minęli tory kolejowe i skręcili w ulicę ocienioną wysokimi drzewami o pięknie ukształtowanych koronach. Znaleźli się wśród budynków poukrywanych za wysokimi ogrodzeniami.
- Więc? - bezskutecznie domagał się odpowiedzi na zadane pytania.
Wciąż nie reagowała, co sprowokowało kolejne naciski:
- Czyżby moje poświęcenie nie zostało docenione? - Potrząsał ciężką walizą, użalając się nad sobą żartobliwie. - Jestem z natury bardzo ciekawski, ale w tej chwili oczekuję tylko kilku informacji za bezinteresowną pomoc - marudził.
- Moja przyszła praca to nic szczególnego. Żadne prestiżowe zajęcie jak te wymienione przez ciebie. Nic takiego - skapitulowała zniecierpliwiona.
- Nie?
- Ano nie. Będę gosposią. Pranie, gotowanie, sprzątanie i takie tam - westchnęła.
- Aha! A daleko jeszcze do końca naszej wędrówki?
Nie było sensu ukrywać przed sympatycznym, przypadkowo poznanym mężczyzną tak oczywistych faktów jak cel podróży, skoro już do niego dotarli.
- Wydaje się, że to właśnie tutaj - stwierdziła, rozglądając się po numeracji domów. - Posesja numer trzynaście.
- No, nieee! Niemożliwe! - zaprzeczył odruchowo i uśmiechnął się szeroko.
Był pewien, że smukła, sympatyczna warszawianka myli się co do adresu. Nie mogła przecież zmierzać tutaj. Jakiekolwiek inne miejsce w Zamościu mogło być prawdopodobnym celem jej podróży - to nie.
- Ależ tak. Nie mam pojęcia, dlaczego podano mi nieaktualną nazwę ulicy, ale na pewno chodzi o dom Tadeusza Kotarskiego. Mieszka pod trzynastką - upierała się przy swoim. - Mam zapisany na kartce numer posesji i nazwisko jej właściciela. Nauczyłam się tych danych na pamięć.
Nie spodziewała się, że przygodnie poznany mężczyzna będzie wiedział coś na temat jej przyszłego pracodawcy, ale skoro zasugerował, że jest inaczej, czekała na jego kolejną reakcję. Ta okazała się gwałtowna.
Postawił bagaż na chodniku, podszedł do Celiny i stanął z nią twarzą w twarz. Dosłownie zesztywniał, taksując towarzyszkę spaceru przenikliwym spojrzeniem. Jego beztroski ton ulotnił się momentalnie. Lustrując teren za plecami kobiety, jakby się spodziewał, że ktoś może być w pobliżu, co było kompletnym absurdem, ściszył głos:
- Czy ty masz pojęcie, dziewczyno, o kim mowa? Wiesz, co tam jest? Kto mieszka pod adresem, który podałaś? - Pokazał głową na pobliską posesję.
- Tadeusz Kotarski.
- Taak! A zdajesz sobie sprawę z tego, co to za jeden? - wysyczał.
Milczała.
- Tak czy nie?
Wykrzywiła twarz w porozumiewawczym uśmiechu.
- Na miłość Boską, więc wiesz, i co? Nie możesz sobie znaleźć innej pracy? To jest bardzo niebezpieczny typ. Bardzo! - wyszeptał.
Szybko zrozumiała, jak bezcenna jest rutyna nabyta w konspiracji. Poczuła dreszcz emocji na plecach, ale zareagowała spokojnie.
- Dziękuję za pomoc. Za rady też. Dotarliśmy na miejsce, dalej pójdę sama. Już sobie poradzę - zapewniła, widząc w jego oczach wahanie. - Porządny facet z ciebie, ale wątpię, byśmy się jeszcze kiedykolwiek spotkali - oznajmiła koniec wspólnego spaceru, z trudem podnosząc z jezdni ciężką walizę. - Dziękuję za pomoc - powtórzyła jeszcze raz dobitnie. - A teraz już idź. Idź już - nalegała, taszcząc swój bagaż w kierunku metalowej furty posesji z numerem trzynaście.
Nie oczekiwała ani odpowiedzi, ani tym bardziej pożegnania ze strony towarzysza. Jednak naciskając dzwonek zainstalowany na ogrodzeniu, wiedziona przeczuciem, że wciąż za nią stoi, odwróciła głowę, by raz jeszcze na niego spojrzeć. Czuła, że jest z tyłu i nie myliła się. Stał w miejscu, w którym go zostawiła. Wciąż się do niej uśmiechał. Krzyknął niezbyt głośno:
- Uważaj na siebie!
- O, tak, tak! - zapewniła, czekając na odzew z posesji. Jednak mimo niemiłosiernego hałasu, który powodował dzwonek, na podwórku panowała cisza. Po kilku próbach przywołania kogoś do wejścia, ostatecznie odruchowo nacisnęła na klamkę furty, która natychmiast ustąpiła pod naporem jej ramienia.
- Kurczę! - mruknęła pod nosem, gdy okazało się, że brama wcale nie była zamknięta. Nieco zdezorientowana, uznała okoliczności swojej wizyty za dziwne, po czym pchnęła metalowe wrota. Bez przeszkód wkroczyła na podjazd przed sporym domem.
Gdy zniknęła za ogrodzeniem, Stefan zawrócił na starówkę, rozmyślając o ich spotkaniu. Była bardzo intrygującą osobą. Zachwycił go jej lekko schrypnięty, niski głos i zgrabna, wysoka sylwetka. Była inna od wszystkich kobiet, które znał. Z wyglądu subtelna jak mimoza - uśmiechnął się do swoich myśli. Jednak były to tylko pozory - jej uważne spojrzenia posyłane od czasu do czasu w jego kierunku i chłodne błyski w pięknych brązowych oczach przeczyły pierwszemu wrażeniu. To, i było jeszcze coś. Wbrew wygłoszonym zapewnieniom, do kreowanego przez nieznajomą wizerunku gosposi na dorobku nie pasowały jej ręce. Wypielęgnowane zadbane dłonie o długich palcach, ze starannie opiłowanymi paznokciami, nie wyglądały jak ręce pracownicy fizycznej. Właśnie zadbana dłoń spoczywająca na pasku niewielkiej torebki zwisającej z ramienia Celiny zwróciła uwagę Stefana.
A może to o niczym nie świadczy? - rozmyślał. Czasy są ciężkie. Inteligenci z konieczności imają się nietypowych dla siebie zajęć. Być może okoliczności życia zmuszają ją do podjęcia pracy fizycznej? Tak, tak, to jest możliwe, ale coś innego jest pewne. Niezwykła z niej kobieta. Znowu się uśmiechnął. Rozpamiętywał każdy szczegół krótkiego spaceru. Wiele ciekawych spostrzeżeń zrodziło się w jego głowie. Był tak zajęty analizowaniem spotkania z poznaną warszawianką, że nawet nie zauważył, kiedy dotarł do swojego mieszkania. Zanim otworzył drzwi, przystanął i oparł się o nie obiema rękami. Na chwilę zastygł w tej dziwacznej pozycji. W głowie wciąż tłukły mu się słowa Celiny: ,,Porządny facet z ciebie, ale wątpię, byśmy się jeszcze kiedykolwiek spotkali...".
- Ech! - westchnął, szczerze rozbawiony wspomnieniem takich zapewnień. - Porządny facet to może ze mnie i jest, a spotkamy się prędzej, niż sądzisz - zaśmiał się w głos. Zrobiła na nim duże wrażenie.
[1] Star N50 był pierwszym powojennym autobusem polskiej konstrukcji.
[2] Władysław Broniewski nazwał budowlę w sercu Warszawy ,,koszmarnym snem pijanego cukiernika".
[3] Bikiniarze stanowili subkulturę młodzieżową funkcjonującą w Polsce do końca lat pięćdziesiątych. Cechowała ją fascynacja jazzem i kulturą amerykańską.
[4] Formacja policyjna powołana w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (PRL) do walki z przestępczością i zapewnienia bezpieczeństwa publicznego. Aktywnie wykorzystywana również do utrzymania systemu państwowego. Milicja Obywatelska funkcjonowała w Polsce Ludowej oraz krótko (w trakcie transformacji ustrojowej) w III Rzeczypospolitej, po czym została zastąpiona przez Policję.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka, e-book ]Utracone światłoBożena Gałczyńska-Szurek
-
[ e-book ]Sekret rodziny von GraffówBożena Gałczyńska-Szurek
-
[ e-book ]Kręta droga do niebaBożena Gałczyńska-Szurek
-
[ książka ]After. Płomień pod moją skórą (barwione brzegi)Anna Todd
-
[ książka ]Wszędzie, tylko nie tuWeronika Wierzchowska
-
[ książka ]Między końcem a początkiemJojo Moyes
-
[ książka ]MatczyznaMałgorzata Żebrowska
-
[ książka ]Skończyły mi się oczyGrażyna Jeromin-Gałuszka
-
[ książka ]Co nam zostawiłMorgan Dick
-
[ książka ]Zakazana arabska miłośćMarcin Margielewski
-
[ książka ]Po drugiej stronie muru. Krakowska kołysanka, tom 2Joanna Nowak
-
[ książka ]Czartoryska. Opowieść o matceMonika Raspen
Najnowsze informacje na Tu Stolica
Misz@masz
Artykuły sponsorowane
REKLAMA
Kup bilet
Znajdź swoje wakacje
Polecamy w naszym pasażu
REKLAMA