REKLAMA

Przestępstwo

tytuł oryg.: Verbrechen
autor: Ferdinand von Schirach
przekład: Jakub Ekier
wydawnictwo: W.A.B
wydanie: I, Warszawa
data: 20 lipca 2011
forma: książka, okładka twarda z obwolutą
wymiary: 135 × 202 mm
ISBN: 978-83-7747531-7

Inne formy i wydania

książka, okładka twarda z obwolutą, I  2011.07.20

,,Rzeczy na ogół nie są proste, a wina to sprawa śliska". Te słowa wuja Ferdinanda von Schiracha, od których nie tylko zaczynał opowiadanie historii z sali sądowej, ale które również uczynił wstępem listu napisanego tuż przed samobójczą śmiercią, mogłyby stać się mottem Przestępstwa. Von Schirach bohaterami jedenastu krótkich, precyzyjnych opowiadań uczynił prostytutki, zabójców, dilerów i szaleńców, a samym historiom kryminalnym nadał formę przypowieści, traktujących o kondycji ludzkiej, o cienkiej granicy między wielkością a upadkiem, o względności takich pojęć jak wina, kara, przestępstwo. Autor pokazuje świat wymykający się jednoznacznym ocenom, zmuszający do weryfikacji niepodważalnych, wydawałoby się, przekonań i sądów.

Przestępstwo Ferdinanda von Schiracha to w Niemczech jedna z najgłośniejszych książek ostatnich lat i sensacyjny bestseller. Prawa do tego tytułu kupiło kilkudziesięciu wydawców z całego świata. Kolejny zbiór opowiadań kryminalnych von Schiracha, Wina, ukaże się nakładem W.A.B.

Kto usłyszy von Schiracha mówiącego, dyskutującego o przestępstwach i sprawcach, rozważającego argumenty za i przeciw, ten zauważy, jak głęboko zastanawia się nad otchłanią ludzkiej natury.

Jacques Schuster ,,Die Welt"

Jim Jarmusch powiedział kiedyś, że wolałby zrobić film o mężczyźnie, który wychodzi z psem, niż o cesarzu Chin. Ze mną jest tak samo. Piszę o postępowaniach karnych, prowadziłem obronę w ponad siedmiuset - naprawdę jednak piszę o człowieku, jego klęsce, winie i wielkości.

Ferdinand von Schirach, ze wstępu do Przestępstwa

Von Schirach pokazuje nam nieprzewidywalne następstwa zdarzeń, które mogą wpędzić zwykłych, niedoskonałych ludzi w sytuacje trudne do zniesienia, prowadzące do odrażających czynów. Przedstawia tylko te fakty, do których miał dostęp, zostawiając komentarz naszej wyobraźni. ,,Niemcy nie będą dłużej tolerować patosu", wyjaśnia w jednym z opowiadań. ,,Było go już zbyt dużo".

Olen Steinhauer, ,,The New York Times"

Fragment

Obrona konieczna

Lenzberger i Beck przechadzali się peronem. Łyse głowy, spodnie z demobilu, buty zwane glanami, luzackie ruchy. Beck na kurtce miał napis ,,Thor Steinar", Lenzberger na T-shircie - ,,Pitbull Germany".

Beck, trochę niższy niż Lenzberger, jedenaście razy dostawał wyroki za przestępstwa z użyciem przemocy. Pierwszego uszkodzenia ciała dopuścił się, gdy miał czternaście lat, poszedł ze starszymi skopać pewnego Wietnamczyka. Potem było gorzej. Mając lat piętnaście, trafił pierwszy raz do zakładu karnego dla nieletnich, mając szesnaście, kazał sobie zrobić tatuaż. Na czterech palcach jego prawej ręki widniały przy nasadzie litery tworzące razem słowo ,,H-A-S-S" - nienawiść. Na lewym kciuku nosił swastykę.

Lenzberger w rejestrze karnym miał tylko cztery pozycje, ale za to w ręku - nowy kij baseballowy z metalu. W Berlinie sprzedaje się piętnaście razy więcej kijów niż piłek.

Beck zbluzgał jakąś starszą panią, nastraszył ją. Roześmiał się i z uniesionymi rękami zrobił dwa duże kroki w jej stronę. Podreptała szybciej, ściskając torebkę, wreszcie znikła.

Lenzberger walnął kijem baseballowym w kosz na śmieci. Łomot rozniósł się echem po dworcu, tę blachę można było wgnieść bez trudu. Peron był prawie pusty, najbliższy pociąg, Intercity Express do Hamburga, odjeżdżał za czterdzieści osiem minut. Siedli na jednej z ławek. Beck rozwalił się z nogami do góry, Lenzberger usiadł na oparciu. Znudzeni, rzucili na tory ostatnią butelkę piwa. Szkło się stłukło, etykietka pomału wypuczyła.

Aż odkryli tamtego mężczyznę. Siedział dwie ławki dalej, czterdzieści kilka lat, łysiejący, okulary w czarnej oprawce na receptę, szary garnitur. Pomyśleli, że to jakiś tam ślamazarny księgowy albo urzędnik, na którego w domu czekają żona i dzieci. Wyszczerzyli się jeden do drugiego - idealna ofiara, taki, co się będzie bał. Na razie im nie szło tej nocy, żadnych kobiet, na nic naprawdę fajnego nie mieli pieniędzy. Dopiero co w piątek odeszła dziewczyna Becka, obrzydło jej picie i wrzaski. W taki poniedziałkowy ranek życie było do dupy - aż się nawinął ten tutaj. Podniecając się wizjami przemocy, walnęli jeden drugiego po ramieniu i razem podeszli do mężczyzny.

Beck siadł na ławce koło tamtego i czknął mu w ucho. Rozszedł się smród alkoholu i niestrawionego jedzenia.

- I co, koleś, pojebałeś sobie z rana?

Mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki jabłko i przecierał je rękawem.

- Chyba coś do ciebie mówię, ty pierdoło! - Beck wytrącił mu jabłko i rozdeptał, miąższ prysnął na glany.

Tamten na niego nie spojrzał. Siedział dalej, bez ruchu, wzrok spuszczony. Obaj odebrali to jako prowokację. Beck zaczął wskazującym palcem świdrować jego pierś.

- Aaa, ktoś tu nie chce odpowiedzieć? - Dał mu w twarz. Okulary zsunęły się, mężczyzna ich nie poprawił. Nadal nie ruszał się, więc Beck wyjął zza cholewki nóż. Długi, z dwustronnie zaostrzonym szpicem i ząbkowanym grzbietem. Machnął nim raz, drugi przed twarzą mężczyzny, a ten nic, tylko patrzył przed siebie. Lekko więc dźgnął go w dłoń, niegłęboko, jakby ukłuł szpilką. Z nadzieją spojrzał na mężczyznę, któremu z wierzchu dłoni wypłynęła kropla krwi. Przejęty Lenzberger, ciesząc się na to, co będzie, walnął kijem baseballowym w ławkę. Beck rozmazał palcem kroplę krwi.

- No co, lepiej ci, pierdoło?

Tamten wciąż nie reagował. Beck wpadł we wściekłość. Nóż dwa razy świsnął w powietrzu z prawej strony w lewą, na kilka centymetrów przed piersią mężczyzny. Za trzecim razem trafił. Rozpruł koszulę i naciął skórę; rana, prawie pozioma, miała dwadzieścia centymetrów długości, trochę krwi wsiąkło w materiał, tworząc falistą czerwoną kreskę.

Na peronie naprzeciwko stał pewien lekarz, który porannym pociągiem wybierał się na konferencję urologiczną do Hanoweru. Miał później zeznać, że mężczyzna prawie nie drgnął, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Peronowa kamera, która zarejestrowała to zdarzenie, pokazywała tylko pojedyncze czarno-białe klatki.

Beck znowu się zamachnął, Lenzberger zawył z radości. Mężczyzna złapał trzymającą nóż dłoń, uderzając napastnika w zgięcie prawego ramienia. Cios zmienił kierunek noża, który jednak nie stracił rozpędu. Ostrze zakreśliło łuk. Mężczyzna poprowadził czubek noża między trzecie a czwarte żebro Becka, a ten sam siebie dźgnął w pierś. Kiedy stal wniknęła w skórę, tamten mocno uderzył w pięść zaciśniętą na rękojeści. Wszystko to był jeden płynny ruch, niemal taniec. Całe ostrze znikło w ciele. Rozcięło serce. Beck pożył jeszcze czterdzieści sekund. Stał ze spuszczonym wzrokiem, jakby siebie oglądał. Ciągle dzierżył klingę noża i zdawało się, że odczytuje tatuaż na swoich palcach. Nie czuł bólu, synapsy jego nerwów nie przekazywały już sygnałów. Nie rozumiał, że zaraz umrze.

Mężczyzna obrócił się i spojrzał na tego drugiego. Nie przybrał specjalnej pozycji, tylko stał. Czekał. Nadal wyglądał jak księgowy, więc Lenzberger, który nie wiedział, czy uciekać, czy walczyć, podjął błędną decyzję. Gwałtownie uniósł kij baseballowy. A tamten uderzył go tylko raz, w szyję, ruchem tak szybkim, że nie utrwaliła tego dworcowa kamera. A potem usiadł i przestał zwracać uwagę na przeciwników.

Cios był precyzyjny. Ugodził tak zwaną karotis sinus, zatokę tętnicy szyjnej wewnętrznej. W tym trudno uchwytnym punkcie znajduje się cała wiązka zakończeń nerwowych. Te zrozumiały wstrząs jako skrajny skok ciśnienia i dały kresomózgowiu znak, żeby zdławiło bicie serca. Pracowało ono już coraz wolniej, krwiobieg doznał zapaści. Lenzberger osunął się na kolana, kij baseballowy upadł za jego plecami, odbił się jeszcze dwa razy od ziemi, potoczył po peronie i zleciał na torowisko. Cios okazał się tak mocny, że rozdarł kruchą ściankę zatoki. Wdarła się tam krew i podrażniła nerwy. Stale już wysyłały sygnał, by wstrzymać pracę serca. Lenzberger upadł twarzą na ziemię, na jasne rowkowanie peronu pociekło trochę krwi, która spiętrzyła się przy jakimś niedopałku. Umarł, serce zwyczajnie przestało mu bić.

Beck stał jeszcze dwie sekundy, po czym też się zwalił. Głową klasnął o ławkę, zostawiając na niej czerwoną strużkę. Odtąd leżał z otwartymi oczami, jakby wpatrywał się w buty mężczyzny. Ten poprawił okulary, założył nogę na nogę, zapalił papierosa i czekał na zatrzymanie.

Pierwsza na miejsce zbrodni przybyła policjantka w randze sierżanta. Wysłano ją tam razem z kolegą po tym, jak obaj łysogłowi weszli na peron. Zobaczyła trupy, nóż w piersi Becka, rozciętą koszulę mężczyzny, i skonstatowała, że on pali. W jej mózgu wszystkie informacje działały równie alarmująco. Wyjęła broń służbową, wymierzyła w tamtego i krzyknęła:

- Na terenie całego dworca palenie wzbronione!

_____

Prosił nas o pomoc pewien kluczowy klient. Zajmij się proszę tą sprawą, pokryjemy koszty - powiedział adwokat. Dzwonił niby z Nowego Jorku, ale głos brzmiał, jakby rozmówca siedział koło mnie. Nalegał. Był to starszy partner kancelarii z rodzaju tych, co mają choćby jedną filię w każdym uprzemysłowionym kraju. Key-client jest kimś, na kim kancelaria zarabia szczególnie duże pieniądze, klientem na specjalnych prawach. Zapytałem, o co tutaj chodzi, ale adwokat nic nie wiedział. Do jego sekretarki ktoś zadzwonił z policji, że było jakieś zatrzymanie na dworcu, ,,zabójstwo albo coś w tym rodzaju", żadnego nazwiska, więcej się nie dowiedziała. Ale to na pewno któryś z kluczowych klientów, tylko im się podaje ten numer telefonu.

Pojechałem na Keithstrasse, gdzie ma siedzibę wydział zabójstw. Nie ma znaczenia, czy dana jednostka policji mieści się w nowoczesnym wieżowcu ze szkła i stali, czy w dwustuletnim odwachu - wszystkie prezentują się tak samo. Pachnie środkami czystości, korytarze wykładane szarozielonym linoleum, w pokojach przesłuchań wiszą nadnaturalnych rozmiarów plakaty z kotami oraz wakacyjne widokówki od kolegów. Na drzwiach szaf i monitorach przyklejone wycinki z żartobliwymi sentencjami. Pije się filtrowaną lurę z pomarańczowo-żółtych ekspresów, które wszystkie mają przypaloną płytę grzejną. Na stołach stoją toporne kubki z napisem ,,I love Hertha", nabyte w hipermarkecie jasnozielone pojemniki na długopisy, a gdzieniegdzie na ścianie wisi w antyramie zrobione przez jakiegoś funkcjonariusza zdjęcie zachodu słońca. Umeblowanie jest praktyczne i jasnoszare, pokoje za ciasne, krzesła zbyt ergonomiczne, a na parapetach stoją rośliny w doniczkach z keramzytu.

Komisarz policji kryminalnej Dalger prowadził już setki przesłuchań. Kiedy szesnaście lat temu zaczynał pracę w wydziale zabójstw, była to śmietanka policji. Czuł wtedy dumę, że mu się tak udało, i wiedział, że awans zawdzięcza przede wszystkim jednej zalecie: cierpliwości. Potrafił w razie potrzeby słuchać godzinami, nigdy nie miał dosyć i po długich latach służby w policji wciąż go jeszcze wszystko ciekawiło. Unikał przesłuchiwania przy pierwszej okazji, kiedy sprawa była świeża i słabo ją znał. On wydobywał przyznanie się do winy. Nie uznawał żadnych sztuczek, szantażu ani upokarzania. Pierwsze przesłuchanie raczej zostawiał młodym, sam wolał wypytywać dopiero, kiedy we własnym poczuciu wiedział już o danej sprawie wszystko. Miał doskonałą pamięć do szczegółów. Nie polegał na swoich wrażeniach, mimo że nigdy go jeszcze nie zmyliły. Był świadom, że najbardziej niedorzeczne historie bywają prawdą, a najbardziej wiarygodne - łgarstwem. Mawiał do młodszych kolegów, że przesłuchania to ciężka robota. I zawsze pamiętał, by dodać: ,,Każde morderstwo się wyjaśni, byle iść tropem pieniędzy albo spermy".

Choć zazwyczaj między Dalgerem a mną zachodziła sprzeczność interesów, mieliśmy jeden do drugiego szacunek. I kiedy teraz, po długich poszukiwaniach, znalazłem go wreszcie w pokoju przesłuchań, wyglądał wręcz na ucieszonego moim widokiem.

- Utknęliśmy w miejscu - tak brzmiały jego pierwsze słowa. Ciekaw był, kto mnie najął. Podałem nazwę tamtej kancelarii gospodarczej, wzruszył ramionami. Chcąc porozmawiać swobodnie z moim klientem, poprosiłem wszystkich o wyjście z pokoju. Dalger odparł z uśmieszkiem:

- No to życzę powodzenia.

Dopiero kiedy zostaliśmy sami, mężczyzna podniósł oczy. Przedstawiłem się, uprzejmie skinął głową, ale nic nie powiedział. Próbowałem po niemiecku, po angielsku i dosyć kiepską francuszczyzną. Spojrzał na mnie, ale się nie odezwał ani słowem. Odsunął pisak, jaki przed nim położyłem. On nie chciał mówić. Podetknąłem mu druk pełnomocnictwa, dla zasugerowania, że mam go reprezentować. Chwilę się jakby zastanawiał, aż nagle zrobił coś dziwnego: odemknął wieczko stojącej na biurku gąbki pod stemple, zabarwił w niej na niebiesko prawy kciuk, a potem odcisnął go na pełnomocnictwie w polu ,,Podpis".

- Tak też można - powiedziałem, zabierając pełnomocnictwo, i poszedłem do biura Dalgera. Komisarz zapytał, kim ten człowiek jest. Tym razem ja wzruszyłem ramionami, na co on szczegółowo opowiedział, co się wydarzyło.

Dzień wcześniej przejął tamtego od policji federalnej odpowiedzialnej za dworzec. Mężczyzna w chwili zatrzymania, w drodze i przy pierwszym przesłuchaniu na Keithstrasse ani pisnął. Próbowano z różnymi tłumaczami, pokazano mu w szesnastu językach pouczenie dla przesłuchiwanych - i nic.

Dalger zarządził kontrolę osobistą, ale nic nie znaleziono. Mężczyzna nie miał portfela, kluczy, dowodu tożsamości. Z protokołu tej kontroli komisarz pokazał mi teraz tak zwaną część B, listę znalezionych przedmiotów. Znajdowało się na niej siedem pozycji:

1. chusteczki jednorazowe marki Tempo z metką cenową dworcowej apteki,

2. pudełko papierosów, w środku sześć sztuk, banderola akcyzy niemieckiej,

3. zapalniczka plastikowa, żółta,

4. bilet na przejazd drugą klasą do stacji Hamburg Hauptbahnhof, bez miejscówki,

5. 16 540 euro w banknotach,

6. 3,62 euro w bilonie,

7. bilet wizytowy kancelarii adwokackiej Lorguis, Metcalf & Partners w Berlinie, z dopisanym bezpośrednim numerem telefonu.

Co jednak najciekawsze, na jego ubraniu nie było ani jednej metki. Spodnie, marynarkę i koszulę mógł uszyć krawiec, ale mało kto zamawia sobie na miarę skarpetki i kalesony. Tylko buty miały jakiś rodowód - pochodziły od alzackiego szewca Henschunga, jednak jego wyroby nabyć można także w dobrych sklepach poza Francją.

Mężczyzną zajęła się służba śledcza. Zrobiono mu zdjęcia, pobrano odciski palców. Dalger kazał sprawdzić wszystkie bazy danych - żadnych znalezisk, organa dochodzeniowe nie znały tego człowieka. Nic też nie wniosło pochodzenie biletu, kupiony był w dworcowym automacie.

Tymczasem zbadano też nagranie wideo z dworca, przesłuchano lekarza z peronu naprzeciwko i wystraszoną starszą panią. Policja wykonała pracę równie wnikliwą, jak bezskuteczną.

Mężczyzna został tymczasowo zatrzymany i spędził noc na posterunku. Nazajutrz Dalger zadzwonił pod numer na wizytówce, co starał się jak najdłużej odwlec. Adwokaci, myślał, nigdy takich spraw nie ułatwiają.

Siedzieliśmy z komisarzem w jego pokoju, pijąc lurę. Po dwukrotnym obejrzeniu nagrania wideo powiedziałem mu, że to ewidentna, prawie podręcznikowa sytuacja obrony koniecznej. Nie chciał wypuścić tego mężczyzny.

- Coś z nim nie gra - powiedział.

- Jasne - odparłem. - To widać wyraźnie. Ale oprócz pańskiego wrażenia nie ma powodu, by go przetrzymywać, o tym pan wie.

- Nie znamy nawet jego tożsamości.

- Inaczej, panie komisarzu. Tylko tożsamości.

Dalger zadzwonił do prokuratora Kestinga. W prokuraturze tym rodzajem postępowań zajmował się wydział śledczy. Kesting znał już ten przypadek z pierwszego raportu Dalgera. Był bezradny, ale zdecydowany - cecha, która się nieraz prokuraturze przydaje. Dzięki temu postanowił o doprowadzeniu mężczyzny przed sędziego śledczego. Po kilku rozmowach telefonicznych wyznaczono nam u sędziego termin o piątej po południu.

Sędzia śledczy nazywał się Lambrecht. Mimo wiosny miał na sobie sweter z norweskiej wełny. Cierpiał na niedociśnienie, marzł przez całe życie i równie długo był w kiepskim humorze. Ten pięćdziesięciodwulatek chciał mieć jasność - w rzeczach powinien być ład, a on nie będzie zabierał do domu jakiegoś pandemonium.

Lambrecht wygłaszał na wyższej uczelni gościnne wykłady z prawa karnego procesowego, słynące z przypadków, jakimi je ilustrował. Mawiał do studentów, że błędem jest zakładać, jakoby sędziowie chętnie wydawali wyroki skazujące. ,,Skazują, kiedy to do nich należy, ale nie wtedy, kiedy mają wątpliwości". W istocie niezawisłość sędziów bierze się stąd, że i oni chcą spokojnie spać. Studenci zawsze śmieli się na takie słowa, a jednak były prawdziwe, Lambrecht raczej nie napotkał wyjątków od tej reguły.

Sędzia śledczy ma być może najciekawsze zajęcie, jakie oferuje wymiar sprawiedliwości karnej. Może się krótko przyjrzeć każdej sprawie, nie musi wysiadywać na nudnych rozprawach głównych ani być komukolwiek posłusznym. Jednak druga strona medalu to samotność. Sędzia śledczy rozstrzyga sam jeden. Wszystko zależy od niego, on osadza człowieka w więzieniu lub go wypuszcza. Bywają łatwiejsze profesje.

Lambrecht nie przepadał za obrońcami. Ale i za prokuratorami nie przepadał. Skupiał się na samym przypadku i podejmował decyzje trudne do przewidzenia. Większość na niego psioczyła, dziwne wrażenie sprawiały jego blade usta i o wiele za duże okulary, ale wszyscy sędziego szanowali. Na dwudziestolecie służby prezes sądu rejonowego odznaczył go dyplomem. Zapytał wtedy Lambrechta, czy po tylu latach jeszcze lubi swój zawód. Ten odparł, że na razie nie polubił. Cóż, był niezawisły.

Lambrecht przeczytał zeznania świadków, a kiedy i on nie zdołał skłonić mężczyzny do mówienia, zażądał wyświetlenia wideo. Przyszło nam bodaj sto razy z rzędu oglądać z nim te sceny, umiałbym je wtedy już narysować, trwało to całą wieczność.

- Proszę wyłączyć to ustrojstwo - powiedział wreszcie do szeregowego policjanta i odwrócił się w naszą stronę. - A teraz słucham panów.

Oczywiście Kesting przekazał wcześniej projekt postanowienia o tymczasowym aresztowaniu, bez którego nie dostalibyśmy terminu. Występował o areszt za podwójne zabójstwo, ze względu na uzasadnioną obawę ucieczki, ponieważ nie daje się ustalić tożsamość mężczyzny.

- Z pewnością można by uznać, że zachodzi sytuacja obrony koniecznej - powiedział teraz prokurator. - Ale wtedy przekroczono by jej granice.

Prokuratura zmierzała więc do zarzutu tak zwanego ekscesu. Atakowany ma prawo się bronić, dobór środków nie podlega ograniczeniom. Można użyć pałki przeciw pięści, pistoletu przeciw nożowi, nie trzeba wybierać środka najłagodniejszego. Jednak nie wolno przesadzić - przeciwnikowi, którego się już unieszkodliwiło strzałem, nie należy jeszcze ucinać głowy. Takich ekscesów prawo nie toleruje.

- Przekroczenie polegało na tym, że mężczyzna uderzył w nóż będący w piersi ofiary - stwierdził Kesting.

- Aha - odpowiedział Lambrecht ze zdziwieniem w głosie. - Pan obrońca proszę.

- Wiemy wszyscy, że to nonsens - zacząłem. - Nikt nie ma obowiązku tolerować ataku nożem i oczywiście miał on prawo się bronić w taki sposób. Prokuraturze nie chodzi też o te kwestie. Prokurator Kesting jest zbyt doświadczony, by liczyć na przeforsowanie takiego zarzutu przed sądem przysięgłych. Chodzi zwyczajnie o to, że chciałby ustalić tożsamość mężczyzny i potrzebuje na to czasu.

- Czy to prawda, panie prokuratorze? - spytał Lambrecht.

- Nie. Prokuratura nie stawia wniosków o nakaz aresztowania, jeśli nie traktuje ich poważnie.

- Aha - odparł znowu sędzia, tym razem z ironią, i zwrócił się do mnie. - Czy pan może nam powiedzieć, kim jest ten mężczyzna?

- Pan sędzia wie, że nie mógłbym, nawet gdybym potrafił. Ale mogę podać adres dla doręczeń. - Byłem bowiem po drugiej rozmowie z adwokatem, który mnie najął. - Można tego mężczyznę wezwać za pośrednictwem pewnej kancelarii, o zgodzie prowadzącego ją adwokata zapewniam ustnie. - Przekazałem Lambrechtowi adres.

- Widzi pan sędzia? - zawołał Kesting. - On nie chce powiedzieć. Wie znacznie więcej, a nie chce powiedzieć.

- To nie jest postępowanie przeciwko mnie - odpowiedziałem. - Jednak rzecz ma się następująco: nie wiemy, dlaczego podejrzany milczy. Możliwe, że nie zna naszego języka. Ale możliwe też, że milczy z innych powodów...

- Narusza w ten sposób paragraf 111 ustawy o wykroczeniach - przerwał mi Kesting. - Nie ma dwóch zdań, że narusza.

- Proszę panów, byłbym wdzięczny, gdybyście mówili po kolei - powiedział Lambrecht. - Paragraf 111 stanowi, że każdy ma obowiązek podania swoich danych osobowych. Co do tego przyznaję rację prokuraturze. - Sędzia co chwila zdejmował i wkładał okulary. - Ale nie jest to oczywiście przepis, który by usprawiedliwiał nakaz aresztowania. Dla stwierdzenia tych danych wolno kogoś przetrzymywać jedynie dwanaście godzin. A one, panie prokuratorze, dawno minęły.

- Poza tym - dodałem - podejrzany nie zawsze też musi podawać dane osobowe. Ma prawo milczeć, gdyby ujawnieniem danych zgodnych z prawdą naraził się na postępowanie karne. Więc jeżeli ten mężczyzna, mówiąc, kim jest, spowodowałby swoje aresztowanie, to ma on oczywiście prawo do milczenia.

- No i widzi pan, panie sędzio - wtrącił Kesting. - Tamten nie mówi, kim jest, a my nic nie możemy zrobić.

- Otóż to - powiedziałem. - Nie możecie.

Mężczyzna siedział niewzruszony na ławie. Miał na sobie koszulę z moimi inicjałami, którą mu na moją prośbę dostarczono. Leżała dobrze, a jednak dziwnie wyglądała.

- Panie prokuratorze - zapytał Lambrecht - czy sprawcę z ofiarami łączyły wcześniej jakiekolwiek relacje?

- Nie, nic nam o tym nie wiadomo.

- Czy ofiary były pod wpływem alkoholu? - Sędzia znów słusznie zapytał. W obronie koniecznej przed pijanym należy raczej robić uniki.

- 0,4 i 0,5 promila.

- To nie wystarczy - powiedział Lambrecht. - Czy znaleziono przy sprawcy cokolwiek, o czym by nie mówiły akta? Czy coś by wskazywało na inne przestępstwo lub inny nakaz aresztowania? - Sędzia jakby odhaczał pozycje z listy.

- Nie - odparł Kesting, świadomy, że każde kolejne ,,nie" oddala go od celu.

- Czy jakichś elementów śledztwa jeszcze brak?

- Owszem, nie rozporządzamy jeszcze dokładnym raportem z sekcji zwłok. - Kesting czuł satysfakcję, że jednak coś się znalazło.

- No ale, panie prokuratorze, ci dwaj raczej nie umarli na udar słoneczny. - Głos Lambrechta złagodniał, co nie wróżyło prokuraturze powodzenia. - Podejmę teraz decyzję, jeżeli prokuratura nie może przedstawić nic ponad to, co mam na biurku.

Kesting pokręcił głową.

- Panowie - mówił dalej sędzia. - Usłyszałem dostatecznie dużo. - Odchylił się w fotelu. - Sytuacja obrony koniecznej jest więcej niż ewidentna. Ktoś, komu wygrażają nożem i kijem baseballowym, kogo nawet szturchają i dźgają, ma prawo się bronić. Może się bronić w sposób, który ostatecznie zakończy ten atak, i nic innego nie zrobił podejrzany. - Po krótkiej przerwie Lambrecht ciągnął: - Zgadzam się z prokuraturą, że sprawa wygląda niezwyczajnie. Spokój, z jakim obwiniony odnosił się do ofiar, uważam za coś zatrważającego. Ale nie wiem, na czym by tutaj polegał domniemany eksces. Słuszność mojego rozumowania wynika także z faktu, że na pewno wydałbym nakaz aresztowania obu tych zabijaków, gdyby teraz siedzieli przede mną, a nie leżeli na stole w zakładzie medycyny sądowej.

Kesting zamknął swoje akta. Trzask był za głośny. Lambrecht podyktował do protokołu:

- Wniosek prokuratury o wydanie postanowienia o tymczasowym areszcie zostaje odrzucony. Podejrzanego należy niezwłocznie zwolnić. - Po czym zwrócił się do Kestinga i do mnie:

- To wszystko. Miłego wieczoru.

Protokolantka sporządzała zaświadczenie o zwolnieniu, a ja tymczasem wyszedłem na korytarz. Czekał tam Dalger, siedząc na ławce dla interesantów.

- Dobry wieczór, pan tutaj? - spytałem. Kiedy indziej policjantów aż tak nie ciekawi wynik doprowadzenia przed sędziego.

- Zwolniony?

- Tak, to była ewidentnie obrona konieczna.

Dalger pokręcił głową i powiedział:

- Wiedziałem. - Ten dobry policjant miał za sobą dwadzieścia sześć godzin bez snu. Najwyraźniej sprawa drażniła komisarza, co także było do niego niepodobne.

- A co się stało? - spytałem.

- No tak, pan nie zna tamtej historii.

- Jakiej?

- Tego samego ranka, kiedy zatrzymano pańskiego klienta, w dzielnicy Wilmersdorf znaleźliśmy zabitego człowieka. Cios nożem w serce. Nie ma odcisków palców, DNA, włókien, nic. Wszyscy z otoczenia ofiary mają alibi, a trzy doby lecą.

Zasada siedemdziesięciu dwóch godzin głosi, że po upływie tego czasu gwałtownie maleją szanse wykrycia sprawcy morderstwa lub zabójstwa.

- Do czego pan zmierza?

- To zrobił fachowiec.

- Przecież ciosy nożem w serce zdarzają się nieraz - odparłem.

- I tak, i nie. W każdym razie raczej nie tak precyzyjne. Większość musi dźgnąć kilka razy albo nóż utkwi w żebrach. Na ogół jest więcej niedoróbek.

- I co?

- Mam takie jakieś wrażenie... Pański klient...

Oczywiście, to było więcej niż wrażenie. Co roku w Niemczech wychodzi na jaw około dwóch tysięcy czterystu zabójstw, z czego mniej więcej sto czterdzieści przypada na Berlin. To wprawdzie więcej niż we Frankfurcie nad Menem, w Hamburgu i Kolonii razem wziętych, ale przy dziewięćdziesięciu pięciu procentach wykrywalności pozostaje jakichś siedem przypadków, kiedy się nie udaje schwytać sprawcy. A tu właśnie zwolniono człowieka pasującego jak ulał do teorii Dalgera.

- Panie komisarzu, pańskie wrażenie...

Nie dał mi skończyć:

- Tak, tak, wiem - odwrócił się. Zawołałem za nim, żeby zadzwonił, jak będą jakieś wieści. Poszedł do domu, niezrozumiale mamrocząc coś jakby:

- Nie powód... Ci adwokaci... Zawsze to samo...

_____

Mężczyznę zwolniono od razu w pokoju rozpraw, otrzymał z powrotem pieniądze i inne przedmioty, które w jego imieniu pokwitowałem. Poszliśmy do mojego samochodu. Odwiozłem go na dworzec, tam gdzie trzydzieści pięć godzin wcześniej zabił dwóch mężczyzn. Wysiadł bez słowa i zniknął w tłumie. Nigdy więcej go nie zobaczyłem.

Tydzień później spotkałem się na obiedzie z szefem kancelarii prawa gospodarczego.

- Kim jest ten wasz kluczowy klient, który chciał, żeby się zająć nieznajomym? - zapytałem.

- Nie wolno mi powiedzieć, znasz go. A kim jest nieznajomy, sam nie wiem. Ale mam coś dla ciebie - powiedział i wyciągnął papierową torbę. Była w niej koszula, którą dałem tamtemu mężczyźnie, wyprana i wyprasowana.

Idąc na parking, wyrzuciłem ją do śmieci.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA