Pod Zawianym Kaczorem
tytuł oryg.: | The Dirty Duck |
autor: | Martha Grimes |
przekład: | Anna Jarzębowska |
wydawnictwo: | W.A.B |
kolekcja: | Mroczna seria |
wydanie: | I, Warszawa |
data: | 5 maja 2010 |
forma: | książka, okładka miękka ze skrzydełkami |
wymiary: | 123 × 195 mm |
ISBN: | 978-83-7414762-0 |
W mieście Williama Szekspira - Stratfordzie - zostaje zasztyletowana uczestniczka ekskluzywnej amerykańskiej wycieczki. Śladem, który pozostawia morderca, jest program teatralny z zapisanym na nim urywkiem wiersza. W tym samym czasie zostaje porwany kolejny z turystów - czternastoletni Jimmy Farraday. Sprawę jego zaginięcia bada inspektor Richard Jury. W tym celu śledczy przesłuchuje osobliwych i zabawnych wycieczkowiczów oraz odwiedza rodzinę chłopca. Tymczasem w podobnych okolicznościach ginie kolejna kobieta. Podobne morderstwo ma także miejsce w Londynie - znowu zasztyletowana osoba i następne wersy tekstu. Gdy niebezpieczeństwo zaczyna grozić nie tylko wycieczce Amerykanów, na jaw wychodzi rodzinna tajemnica sprzed lat.
Pod Zawianym Kaczorem to czwarta część z serii powieści o inspektorze Richardzie Jurym. Książka Marthy Grimes to spójna, ciekawie skonstruowana historia kryminalna, ubarwiona przez drugoplanowe postaci, którym autorka poświęca wiele uwagi. Dużą rolę odgrywają odwołania do epoki elżbietańskiej, w tym do utworów Szekspira, oraz atmosfera słynnych angielskich pubów.
Czytelnicy przywiązali się do Juryego, jego arystokratycznego asystenta Melrose'a Planta i nieznośnej ciotki Agathy.
Dinitia Smith, ,,New York Times"
Martha Grimes, odpowiedź Ameryki na klasyczną brytyjską powieść detektywistyczną, zdobywa serca czytelników, którzy długo czekali na powrót złotej ery sztyletu przy czajniku i lokaja czającego się w drzwiach do salonu.
,,San Francisco Chronicle"
Powieść aż iskrzy od humoru, najczęściej czarnego i charakterystycznych, przerysowanych postaci. Martha Grimes u szczytu swojej pisarskiej formy świetnie prowadzi wszystkie wątki, przeplata kryminał fragmentami humorystycznymi oraz miłosnymi.
Stratfordzki kościół Świętej Trójcy, w którym znajdował się grób Szekspira, stał przy końcu lipowej alei. Melrose wszedł właśnie do środka z zamiarem obejrzenia prezbiterium, a ciężkie wrota zamknęły się za nim cicho - podkreślając tym obecność ducha genialnego poety i sugerując, że grupka pielgrzymów skupionych przy stoisku z pamiątkami wykupuje właśnie wszystko, co zostało opatrzone jego wizerunkiem: zakładki do książek, kółka do kluczy, notesiki. W samym kościele natomiast nie było nikogo oprócz starszego człowieka pilnującego puszki na datki stojącej przy końcu nawy. Melrose wydobył dziesięciopensówkę, dzięki której miał nabyć prawo spojrzenia na miejsce wiecznego spoczynku geniusza. Jak w wesołym miasteczku, gdzie trzeba płacić za wstęp na karuzelę, pomyślał i poczuł lekki powiew makabry. Jednak stróż grobu Szekspira miał najwyraźniej całkiem inne odczucia, bo uśmiechając się szeroko, uniósł czerwoną, obciągniętą aksamitem linę.
William Szekspir z pewnością był człowiekiem, którego cechował gust najdoskonalszy z doskonałych. Zasługiwał bez wątpienia na rzeźbę nagrobną z marmuru, z małym pieskiem u stóp, i na sarkofag umieszczony w oddzielnej, udekorowanej aksamitami kaplicy. Tymczasem oczom Melrose'a ukazała się jedynie niewielka tablica z brązu, na której wyryto jego nazwisko - pośród wielu innych nazwisk pogrzebanych obok członków rodziny. Widząc ten brak ostentacyjności, poczuł przypływ niezwykłego, niemal religijnego szacunku dla tak wielkiego, a równocześnie tak skromnego człowieka.
Zanim opuścił nawę kościoła, obejrzał jeszcze chór oraz niezwykłe, przypominające maszkarony twarze wyrzeźbione na poręczach krzeseł. Cofając się o krok, poczuł, że jego noga napotyka jakąś przeszkodę. Okazała się nią być tylna część ciała mężczyzny pochylającego się nisko między ławkami.
- Och, przepraszam - powiedział ów młody człowiek, prostując się i poprawiając przewieszony przez ramię pasek przytrzymujący sporej wielkości prostokątny neseser.
Melrose w pierwszej chwili pomyślał, że - choć metalowy - musi zawierać jakiś wyszukany sprzęt fotograficzny. A może to licznik Geigera? - zastanowił się następnie. Czy ten facet szuka tu jakichś materiałów radioaktywnych?
- Czy pan coś zgubił? - zapytał uprzejmie.
- O nie. Po prostu zaglądam pod siedzenia. - Drewniane ławki wyglądały na nieużywane, choć nie wszystkie ich siedziska zostały ustawione w pozycji pionowej. - Przyglądam się rzeźbom. Są nawet pod spodem - wyjaśnił.
- Ma pan na myśli misericordie?
- Tak się nazywają? Zabawne. Po co je w ogóle tam umieszczono?
- Nie mam pojęcia.
Melrose uznał, że mężczyzna dobiega czterdziestki, więc nie jest aż tak młody, jak mu się z początku wydawało. Złudzenie to wywołał fakt, że jego jakby wyszorowana szczotką o twardym włosiu twarz miała bardzo młodzieńczy wygląd. Mężczyzna był dość wysoki, ciemnowłosy i w swoim wymiętym płóciennym garniturze w paski oraz okropnej muszce w kropki robił wrażenie całkiem przeciętnego. Poprawił sobie kołnierzyk jak ktoś, kogo dusi krawat. Mówił z akcentem amerykańskim albo kanadyjskim - Melrose nigdy ich nie potrafił odróżnić, ale pomyślał, że jest to raczej akcent mieszkańca Stanów Zjednoczonych.
- Pan jest stąd? - zapytał nieznajomy, idąc za Melrose'em wzdłuż nawy i mijając człowieka strzegącego czerwonego aksamitnego sznura.
- Nie. Jestem przyjezdnym.
- Aha. To tak jak ja.
Jego ton sugerował, że na ogromnej połaci ziemi jałowej, jaką był gród Szekspira, znalazł sobie wreszcie towarzysza.
- Ten kościół jest kapitalny, nie uważa pan?
- No tak - przyznał Melrose. - Rzeczywiście, kapitalny.
Amerykanin przystanął wśród krzeseł oraz poduszek przeznaczonych na klęczniki i bezceremonialnie podał Melrose'owi łudząco podobną do szpachli prawicę.
- Jestem Harvey L. Schoenberg z Dystryktu.
- A ja jestem Melrose Plant.
Melrose uścisnął podaną sobie dłoń.
- Skąd?
- Z Northamptonshire. To hrabstwo położone o jakieś sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt mil stąd.
- Nigdy tam nie byłem.
- Jak większość odwiedzających Stratford. Nie ma tam nic specjalnie interesującego poza dość ładnymi wioskami rozsianymi w dość ładnej okolicy.
- Wie pan... - powiedział Harvey Schoenberg, pchając ramieniem ciężkie kościelne wrota - ...tylko proszę nie krytykować - dodał zaraz, tak jakby Melrose zamierzał zdyskredytować jego ojczyznę. - Bardzo bym chciał, żeby w Dystrykcie było w lipcu tak jak tutaj.
- A gdzie jest ten Dystrykt? - zapytał zaintrygowany Melrose.
Schoenberg roześmiał się.
- No przecież to Waszyngton, Dystrykt Kolumbii.
- A, wasza stolica.
- No właśnie. Stolica naszych dobrych starych Stanów. Ale klimat tam jest cholerny.
Melrose ruszył przed siebie z postanowieniem, że pójdzie nad rzekę, a Schoenberg poszedł w jego ślady.
- Kto to jest Lucy? - zagadnął, idąc obok niego.
- A o kogo panu chodzi?
- No o tę Lucy. - Schoenberg wskazał chodnik pod nogami. U ich stóp, wyryta w kamieniu, widniała inskrypcja. - Ta Lucy to była jakaś przyjaciółka Szekspira?
- Wydaje mi się, że Lucy to nazwisko. Nazwisko całej rodziny, której członkowie są gdzieś tutaj pochowani - odrzekł Melrose, wskazując końcem laski ze srebrną gałką ziemię pod lipami.
- Dziwne. Więc chodzimy po grobach?
- Yyy... Wie pan, chciałem się przejść nad rzekę. Miło było poznać...
- Nad rzekę? To świetnie.
Schoenberg poprawił na ramieniu pasek od metalowego nesesera i nadal szedł obok Melrose'a - teraz po trawie. Przypominał zagubionego psa, którego ktoś w parku pogłaskał po głowie i który nie ma zamiaru tak łatwo tego kogoś opuścić.
- Staram się zauważyć różne rzeczy - powiedział, wkładając do ust gumę do żucia - bo zbieram materiały do książki.
Byłoby rzeczą niegodną dżentelmena, pomyślał Melrose, nie zapytać o charakter tego dzieła. Zapytał więc.
- To ma być książka o Szekspirze - odpowiedział mu Schoenberg, żując i mlaskając.
Boże miłosierny, westchnął w duchu Melrose, dlaczego ten Amerykanin o młodzieńczej twarzy chce się zapuszczać na tak niebezpieczne wody?
- Na temat Szekspira, proszę pana, napisano całe morze książek. Nie boi się pan utonąć?
- Proszę mi mówić Harve. Utonąć w morzu książek? O nie, do diabła. Bo wie pan, ta moja to będzie coś całkiem nowego. Nie tyle o Szekspirze, ile o Kicie Marlowe.
- A jaki dokładnie będzie jej temat? - zapytał z duszą na ramieniu Melrose. - Mam nadzieję, że nie będzie miała nic wspólnego z ustalaniem autentyczności.
- Autentyczności? To znaczy kto napisał to wszystko? - Schoenberg pokręcił głową. - Ja piszę bardziej o życiu niż o literaturze. A poza tym w rzeczywistości interesuje mnie raczej Marlowe.
- Rozumiem. Jako uczonego? Jest pan związany z jakąś instytucją?
- Nie, nie. Ja nie zrobiłem nawet magisterium. Tego rodzaju bzdury zostawiam mojemu jajogłowemu bratu. Kieruje katedrą anglistyki na uniwersytecie w Wirginii i za parę dni zobaczę się z nim w Londynie. Co do mnie, to jestem programistą komputerowym.
Poklepał metalowy neseser i ponownie poprawił pasek na ramieniu.
- Naprawdę? A ja zawsze myślałem, że na świecie jest zdecydowanie zbyt wielu kierowników katedr i panuje niedostatek programistów komputerowych.
Harvey Schoenberg uśmiechnął się na to szeroko:
- No cóż, Mel, w przyszłości będzie ich zdecydowanie więcej. Komputery zmienią świat. O, takie jak to maleństwo - dodał, głaszcząc neseser tak, jakby był zawiniątkiem, w którym śpi niemowlę.
Melrose przystanął, a kilka głodnych, mających nadzieję na coś do jedzenia łabędzi natychmiast podpłynęło do brzegu.
- Nie chce mi pan chyba powiedzieć, panie Schoenberg...
- Proszę mi mówić Harve.
- ...że to jest komputer?
Ciemne oczy Harveya Schoenberga zabłysły wśród pajęczyny cieni, jakie wierzby rzucały na jego twarz.
- Możesz być tego pewien, Mel. Chcesz go obejrzeć? A zresztą, postawię ci piwo i opowiem o nim wszystko co do joty. Dobrze?
Po tych słowach Harvey, nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie.
- No...
Melrose nie miał pewności, czy chce wiedzieć o komputerze wszystko co do joty.
- Chodźmy - ponaglił go Harvey Schoenberg, tak jakby mieli za chwilę spóźnić się na autobus. - Pub ,,Pod Zawianym Kaczorem" jest po drugiej stronie ulicy. Czy ,,Pod Czarnym Łabędziem". Zresztą jak zwał, tak zwał.
- ,,Pod Czarnym Łabędziem" jest chyba część restauracyjna.
Schoenberg obejrzał się przez ramię na rzekę.
- Skąd oni biorą te łabędzie? A wiesz, ja tak dla zabawy sprawdziłem coś w komputerze. Uruchomiłem specjalny program, żeby zobaczyć, kiedy jest najmniej prawdopodobne, że stłoczą się przy brzegu w oczekiwaniu na okruchy chleba. Ishi wszystko to dla mnie wyliczył.
Melrose nie był do końca pewien, jak się ustosunkować do tej wypowiedzi.
- Sądzę, że łabędzie pochodzą z kolonii lęgowej - stwierdził.
- Żartujesz. Kolonia lęgowa to coś takiego jak kurza ferma?
Zbliżali się już do pubu. Melrose czuł, że potrzebuje drinka.
- Nie do końca - powiedział i spojrzał w błękitne niebo, zastanawiając się, czy od słonecznego żaru nie dostał przypadkiem pomieszania zmysłów.
- Kto to jest Ishi? - zapytał.
- Ishi czyli Ishikabi. To to maleństwo. Japoński komputer, przerobiony przez obecnego tu twego uniżonego sługę.
Harvey Schoenberg był najwyraźniej ,,po przezwisku" ze wszystkimi i wszystkim na świecie, nie wyłączając własnego komputera.
Kiedy kufel old peculiera zdołał już sprawić, że ustąpiły objawy odsłonecznego pomieszania zmysłów, Melrose - nie bez trwogi - zaczął czekać, aż Harvey Schoenberg udzieli mu wyjaśnień. Ishi tkwił tymczasem na krześle obok swego właściciela niczym ich trzeci kompan przy stole. Podniesione wieko nesesera odsłaniało niewielki ekran i klawiaturę. Melrose dostrzegł też kilka otworów na jakieś dyski, a na zielonym ekranie pulsujący malutki biały kwadracik. Tak bije pewnie serce Ishiego, pomyślał. Pulsowanie było tak intensywne, że nabrał pewności, że zarówno Ishi, jak i Harvey płoną z niecierpliwości, żeby zacząć.
- Kto zabił Marlowe'a? - odezwał się Harvey Schoenberg.
- No cóż - odrzekł Melrose - nikt nie ma pewności, co się...
Harvey pokręcił głową tak energicznie, że przekrzywiła mu się muszka, którą zaraz poprawił.
- Nie, nie - powiedział. - To nie było pytanie. To jest tytuł mojej książki. ,,Kto zabił Marlowe'a?"
Na sąsiedniej półce
-
[ książka ]SerceBartosz Szczygielski
-
[ książka ]Cicha falaGianrico Carofiglio
-
[ książka ]Świadek mimo woliGianrico Carofiglio
-
[ książka ]Ponad wszelką wątpliwośćGianrico Carofiglio
-
[ książka ]Zasada równowagiGianrico Carofiglio
-
[ książka ]Blady przestępcaPhillip Kerr
-
[ książka ]Możliwość przemocyDror A. Mishani
-
[ książka ]Fałszywy tropHenning Mankell
-
[ książka ]HaitiMarcin Wroński
-
[ książka ]Cicha przystańMarta Mizuro
-
[ książka ]Strach przed ciemną wodąCraig Russell
-
[ książka ]Ręka. Pożegnanie z Kurtem WallanderemHenning Mankell
LINKI SPONSOROWANE