REKLAMA

Najstarszy

tytuł oryg.: Inheritance: Eldest
autor: Christopher Paolini
przekład: Paulina Braiter
wydawnictwo: MAG
seria: Dziedzictwo
wydanie: I, Warszawa
data: listopad 2005
forma: książka
wymiary: 135 × 205 mm
liczba stron: 624
ISBN: 978-83-7480004-4

Inne formy i wydania

książka, I  2005.11

Drugi tom światowego bestselleru "Eragon". Zapada mrok... w sercach wzbiera rozpacz... zło triumfuje... Zaledwie kilka dni temu Eragon i jego smoczyca Saphira ocalili kryjówkę buntowników przed atakiem wojsk króla Galbatorixa, okrutnego władcy imperium. Teraz muszą udać się do Ellesmery, krainy elfów, gdzie Eragona czeka dalsze szkolenie. Musi nauczyć się jeszcze lepiej władać bronią Smoczych Jeźdźców: mieczem i magią. Wyrusza zatem w najważniejszą podróż swego życia, poznaje nowe cudowne miejsca i nowych kompanów, przeżywa nowe przygody. Lecz cały czas towarzyszy mu chaos i zdrada, i nic nie jest takie, jakim się wydaje. Wkrótce Eragon nie wie już, komu może zaufać.

Fragment

Rozdział 5

Myśliwi i ofiary

Żwir chrzęścił pod stopami Rorana, gdy ten podążał w głąb doliny, bladej i chłodnej o pierwszym brzasku. Na niebie wisiały chmury. Baldor podążał tuż za nim, obaj nieśli w dłoniach łuki. Bez słowa rozglądali się, szukając śladów saren.

- Tam - rzekł w końcu cicho Baldor, wskazując tropy wiodące w krzaki na brzegu Anory.

Roran przytaknął i ruszył w ich stronę. Wyglądały na zostawione co najmniej dzień wcześniej, toteż zaryzykował i podniósł głos:

- Czy mógłbym prosić cię o radę, Baldorze? Jak się zdaje, dobrze rozumiesz ludzi.

- Oczywiście. O co chodzi?

Przez długą chwilę słyszeli tylko własne kroki.

- Sloan chce wydać za mąż Katrinę i to nie za mnie. Każdy mijający dzień zwiększa niebezpieczeństwo, że zaaranżuje jej małżeństwo z innym.

- Co na to Katrina?

Roran wzruszył ramionami.

- To jej ojciec. Nie może mu się sprzeciwiać, skoro nie zjawił się nikt inny, kto by o nią prosił.

- To znaczy ty?

- Tak.

- Dlatego właśnie tak wcześnie wstałeś. - To nie było pytanie.

W istocie Roran zanadto się martwił, by w ogóle zasnąć. Całą noc rozmyślał o Katrinie, szukając rozwiązania ich problemu.

- Nie zniosę jej utraty, ale nie sądzę, by Sloan dał nam błogosławieństwo, zważywszy mizerny stan mojego majątku.

- Owszem, też w to wątpię - zgodził się Baldor, kątem oka zerkając na Rorana. - Po cóż ci zatem moja rada?

Roran zaśmiał się cicho.

- Jak mam przekonać Sloana, by zmienił zdanie? Jak rozwiązać ten dylemat nie rozpoczynając krwawej waśni? - Rozłożył bezradnie ręce. - Co powinienem zrobić?

- Nie masz żadnych pomysłów?

- Nawet kilka, ale żaden mi nie odpowiada. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy z Katriną po prostu ogłosić nasze zaręczyny - choć jeszcze nie jesteśmy zaręczeni - i stawić czoło konsekwencjom. To zmusiłoby Sloana do udzielenia zgody na nasz ślub.

Baldor zmarszczył czoło.

- Może - rzekł ostrożnie. - Ale też wywołałoby powszechne oburzenie w całym Carvahall. Niewielu zaakceptowałoby coś takiego. Zresztą niemądrze byłoby zmuszać Katrinę do wyboru pomiędzy tobą i jej rodziną. W przyszłości mogłaby cię o to winić.

- Wiem, ale jakie mam inne wyjście?

- Nim podejmiesz drastyczne środki, radzę abyś spróbował zyskać sobie przychylność Sloana. Istnieje spora szansa, że ci się uda, jeśli tylko Sloan zrozumie, że nikt inny nie zechce poślubić rozgniewanej Katriny, zwłaszcza gdy pozostaniesz pod ręką, by móc przyprawić mu rogi - Roran skrzywił się, wbijając wzrok w ziemię. Baldor wybuchnął śmiechem. - Jeżeli ci się nie uda, wówczas świadom, że wyczerpałeś wszelkie inne możliwości. zawsze możesz zrobić to co mówiłeś, a ludzie mniej chętnie spluną na ciebie za złamanie tradycji. Obwinią raczej Sloana o to, że swym uporem zmusił cię do tego.

- Żadne z tych wyjść nie jest łatwe.

- Wiedziałeś o tym od początku - Baldor znów spoważniał. - Bez wątpienia jeśli rzucisz wyzwanie Sloanowi, czeka cię wiele gorzkich słów, ale w końcu wszystko się uspokoi. Może nie do końca, ale zawsze. Oprócz Sloana urażeni poczują się tylko najwięksi świętoszkowie, tacy jak Quimby. Nie mam pojęcia, jak Quimby może warzyć tak świetny trunek, jest przecież suchy i zgorzkniały.

Roran przytaknął ze zrozumieniem. W Carvahall spory nie wygasały łatwo.

- Cieszę się, że mogliśmy porozmawiać. To było... - umilkł, wspominając niegdysiejsze dyskusje z Eragonem. Eragon powiedział kiedyś, że są braćmi we wszystkim poza krwią. Świadomość istnienia kogoś, kto zawsze go wysłucha, niezależnie od okoliczności, niezmiernie dodawała sił. Jak również pewność, iż ów człowiek zawsze mu pomoże, nie bacząc na koszty.

Brak podobnej więzi pozostawił w duszy Rorana nieznośną pustkę.

Baldor nie naciskał go, by dokończył zdanie. Zamiast tego przystanął i pociągnął łyk wody z bukłaka. Roran przeszedł jeszcze parę kroków i zamarł, uderzyła go bowiem dziwna woń.

Był to ciężki smród przypiekanego mięsa i zwęglonych sosnowych gałęzi.

- Kto tu jest oprócz nas? - Oddychając głęboko obrócił się wokoło, próbując odnaleźć źródło zapachu. Jego twarz musnął lekki powiew znad drogi, niosący z sobą gorący, ciężki dym. Towarzysząca mu woń jedzenia była dość silna, by do ust Rorana napłynęła ślinka.

Gestem wezwał Baldora, który pospieszył naprzód.

- Czujesz?

Baldor przytaknął. Razem wrócili na drogę i ruszyli na południe. Jakieś sto stóp dalej szlak skręcał wymijając gęstą kępę topoli i znikał im z oczu. Gdy się zbliżyli, dotarły do nich głosy, stłumione przez gęstą poranną mgłę zasnuwającą dolinę.

Na skraju zagajnika Roran przystanął. Niemądrze jest zaskakiwać innych ludzi, zwłaszcza jeśli również ruszyli na łowy. Poza tym coś nie dawało mu spokoju. Być może była to liczba głosów - zdawało się, że jest ich więcej, niż liczyła jakakolwiek rodzina w dolinie. Bez namysłu skręcił i wśliznął się pod gęste krzaki zagajnika.

- Co robisz? - szepnął Baldor.

Roran przycisnął palec do ust i zaczął skradać się naprzód równolegle do drogi, starając się stąpać jak najciszej. Gdy pokonali zakręt, zamarł.

Na trawie przy trakcie obozowali żołnierze. Trzydzieści hełmów lśniło w promieniach porannego słońca, podczas gdy ich właściciele pochłaniali ptactwo i mięso piekące się nad kilkoma ogniskami. Stroje żołnierzy pokrywało błoto i bród podróży, lecz na ich czerwonych tunikach wciąż widać było symbol Galbatorixa, skręcony płomień obszyty złotą nicią. Pod tunikami mieli brygantyny, kolczugi i skórzane, wyściełane kubraki. Większość uzbrojona była w ciężkie miecze, choć pół tuzina miało łuki, a kolejne pół groźne halabardy.

A pośrodku obozu przycupnęły dwie zdeformowane czarne postaci, które Roran rozpoznał natychmiast z licznych opisów mieszkańców wioski usłyszanych po powrocie z Therinsfordu: to byli obcy, którzy zniszczyli jego farmę. Ich widok zmroził mu krew w żyłach. To słudzy imperium! Ruszył naprzód, powoli sięgając po strzałę, Baldor jednak chwycił go mocno i pociągnął na ziemię.

- Stój! Przez ciebie zginiemy obydwaj.

Roran spojrzał na niego gniewnie.

- To... to ci dranie - warknął i nagle umilkł dostrzegając, że trzęsą mu się ręce. - Wrócili!

- Roranie - wyszeptał z napięciem Baldor - nic nie możesz zrobić. Posłuchaj, oni pracują dla króla. Nawet gdybyś zdołał uciec, byłbyś wszędzie banitą i sprowadziłbyś nieszczęście na Carvahall.

- Czego oni chcą? Czego mogą od nas chcieć? - Króla? Cczemu Galbatorix rozkazał im torturować mojego ojca?

- Jeśli nie wydobyli od Garrowa tego czego potrzebowali, a Eragon umknął z Bromem, musi im chodzić o ciebie - Baldor zawiesił głos pozwalając, by znaczenie jego słów w pełni dotarło do Rorana. - Musimy wrócić i ostrzec wszystkich. Potem się ukryjesz. Tylko ci dwaj obcy mają konie; jeżeli pobiegniemy, zdążymy pierwsi.

Roran wpatrywał się przez krzaki w nieświadomych niczego żołnierzy. Serce tłukło mu się w piersi. Łaknął zemsty, rozpaczliwie pragnął rzucić się do walki, zaatakować, ujrzeć dwóch zwiastunów nieszczęścia naszpikowanych strzałami, dopilnować by spotkała ich sprawiedliwość. Nieważne, że mógłby zginąć, byle tylko w jednej szaleńczej chwili uwolnić się od bólu i smutku. Wystarczy jedynie wyjść z ukrycia, dalej wydarzenia potoczą się same.

Tylko jeden maleńki krok.

Ze zdławionym szlochem zacisnął pięści i opuścił wzrok. Nie mogę zostawić Katriny. Na chwilę zesztywniał, mrugając oczami, w końcu boleśnie powoli cofnął się.

- Wracajmy zatem.

Nie czekając na reakcję Baldora zaczął jak najszybciej przemykać się między drzewami. Gdy stracił z oczu obóz, wybiegł na drogę i puścił się pędem, gnany frustracją, złością i strachem.

Baldor wygramolił się za nim, doganiając go na prostej. W końcu Roran zwolnił, biegnąc swobodnie, i zaczekał aż towarzysz zrówna się z nim.

- Powiadom wszystkich. Ja porozmawiam z Horstem.

Baldor przytaknął i znów przyspieszyli kroku.

Po dwóch milach zatrzymali się, by chwilę odpocząć i pociągnąć łyk wody. Gdy przestali dyszeć, znów ruszyli naprzód przez niskie wzgórza, otaczające Carvahall. Wzniesienia i spadki zmusiły ich do zwolnienia tempa, wkrótce jednak ujrzeli przed sobą wioskę.

Roran natychmiast skręcił do kuźni, pozostawiając Baldora na drodze. Mijając w pędzie dom, gorączkowo kreślił plany uniknięcia bądź zabicia obcych bez wzbudzenia gniewu imperium.

Gdy wpadł do kuźni Horst wbijał akurat kołek w ramę wozu Quimby'ego, śpiewając głośno.

- Hej, ho!

Brzęczy i dźwięczy na kowadle młot,

kapryśny metal i stali grzmot,

z hukiem i brzękiem trzymam w garści młot

i biję niesforne żelazo!

Na widok Rorana Horst zamarł z uniesioną ręką.

- Co się stało, chłopcze? Baldor jest ranny?

Roran pokręcił głową i pochylił się, głośno chwytając powietrze. Krótkimi zdaniami zrelacjonował wszystko co widzieli i powtórzył ich wnioski, w tym najważniejszy, że obcy to bez wątpienia agenci imperium.

Horst przeczesał palcami brodę.

- Musisz opuścić Carvahall. Weź z domu jedzenie na drogę, potem zabierz moją klacz - Ivor pożyczył ją do karczowania pniaków - i jedź na pogórze. Gdy zorientujemy się, czego chcą żołnierze, przyślę do ciebie Albriecha bądź Baldora.

- Co powiesz, jeśli o mnie spytają?

- Że ruszyłeś na łowy i nie wiemy kiedy wrócisz. Zresztą to prawda. Wątpię zaś, by zaryzykowali wyprawę do lasu. Będą się bali, że cię przeoczą. Zakładając oczywiście, że to właśnie o ciebie im chodzi.

Roran przytaknął, odwrócił się i pobiegł do domu Horsta. Wewnątrz zerwał ze ściany uprząż i juki klaczy, szybko przygotował zawiniątko z rzepą, burakami, suszonym mięsem i bochnem chleba, złapał kociołek i wypadł na zewnątrz. Zatrzymał się tylko na moment, by wyjaśnić Elaine jak wygląda sytuacja.

Dźwigając w objęciach niewygodne zawiniątko z zapasami pobiegł na wschód z Carvahall na farmę Ivora. Zastał farmera obok domu. Poganiał wierzbową witką klacz, która usiłowała wyrwać z ziemi rozgałęzione korzenie wiązu.

- No dalej - krzyczał farmer. - Przyłóż się, przyłóż! - Koń zadrżał z wysiłku, wokół wędzidła wystąpiła piana. W końcu z gwałtownym szarpnięciem pień uniósł się i runął na bok; korzenie sięgnęły ku niebu niczym pokrzywione palce. Ivor pociągnął lekko wodze klaczy i poklepał ją dobrodusznie. - Już dobrze, dobrze, skończone.

Roran pomachał mu z daleka, a gdy się zbliżył, wskazał dłonią klacz.

- Muszę ją pożyczyć. - Szybko wyjaśnił dlaczego.

Ivor zaklął i mamrocząc niechętnie pod nosem zaczął wyprzęgać klacz.

- Zawsze ktoś przeszkadza mi w chwili, gdy na dobre zabiorę się do roboty. Nigdy wcześniej.

Splótł ręce na piersiach i marszcząc brwi przyglądał się Roranowi, który w skupieniu siodłał konia.

Gdy skończył, wskoczył na grzbiet klaczy, trzymając w dłoni łuk.

- Przepraszam że ci przeszkodziłem, ale nic nie mogłem poradzić.

- Nie przejmuj się. Uważaj tylko i nie daj się złapać.

- Spróbuję.

Wbijając pięty w boki klaczy Roran usłyszał jeszcze krzyk Ivora.

- I nie ukrywaj się nad moim strumykiem!

Uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową, pochylony nisko nad końską szyją. Wkrótce dotarł do podnóża Kośćca i zagłębił się między góry, tworzące północną granicę doliny Palancar. Po jakimś czasie znalazł miejsce na zboczu, z którego mógł niepostrzeżenie obserwować Carvahall. Uwiązał wierzchowca i usiadł na ziemi czekając.

Powiódł wzrokiem po ciemnych koronach sosen i zadrżał. Nie lubił przebywać tak blisko Kośćca. Niemal nikt z Carvahall nie śmiał zapuszczać się w góry, a ci, którzy to robili często nie wracali.

Wkrótce Roran ujrzał żołnierzy, maszerujących parami drogą. Na przedzie jechały dwie złowieszcze czarne postaci. Naprędce zebrana grupka mężczyzn, niektórych z kilofami w dłoniach, zatrzymała ich na skraju wioski. Obie strony zaczęły rozmawiać, a potem po prostu stanęły naprzeciw siebie niczym warczące psy, czekające kto uderzy pierwszy. Po długiej chwili mężczyźni z Carvahall odstąpili na bok, przepuszczając intruzów.

Co teraz? - zastanawiał się Roran, huśtając się na piętach.

***

Do wieczora żołnierze rozbili obóz na polu obok wioski. Ich namioty tworzyły niski, szary czworobok, wewnątrz którego migały powykrzywiane cienie wartowników patrolujących obrzeża. Pośrodku czworoboku wielkie ognisko wysyłało w powietrze obłoki dymu.

Roran także rozbił obóz. Teraz mógł już tylko patrzeć i rozmyślać. Zawsze zakładał, że gdy obcy zniszczyli jego dom, dostali to po co przyszli, to znaczy kamień znaleziony przez Eragona w Kośćcu. Może jednak go nie znaleźli? Może Eragon zdołał z nim uciec, uznał, że powinien odejść, by go ochronić? Zmarszczył brwi. To w znacznej mierze tłumaczyło powód ucieczki kuzyna, Roranowi jednak nadal wydało się dość naciągane. Niezależnie od powodów, król musi uważać ów kamień za fantastyczny skarb, skoro przysłał po niego tak wielu ludzi. Nie pojmuję, czemu miałby być taki cenny? Może chodzi o magię?

Wciągnął głęboko w płuca haust chłodnego wieczornego powietrza, słuchając pohukiwania sowy. Nagle jego uwagę przyciągnął niespodziewany ruch. Jakiś człowiek przedzierał się przez las w dole. Roran ukrył się szybko za głazem, naciągając łuk. Odczekał, aż upewnił się, że to Albriech, po czym zagwizdał cicho.

Syn kowala wkrótce dotarł do głazu, na plecach dźwigał wypchany worek. Stęknął i rzucił go na ziemię.

- Myślałem już, że nigdy cię nie znajdę.

- Dziwię się, że znalazłeś.

- Nie mogę powiedzieć, że podobał mi się marsz po lesie po zachodzie słońca. Cały czas spodziewałem się, że wpadnę na niedźwiedzia albo coś jeszcze gorszego. Jeśli chcesz znać moje zdanie, Kościec to niedobre miejsce dla ludzi.

Roran znów spojrzał ku Carvahall.

- Po co właściwie przyszli?

- Żeby cię zabrać. Są gotowi czekać ile tylko trzeba na twój powrót z polowania.

Roran usiadł ciężko. Miał wrażenie jakby wokół jego żołądka zacisnęła się lodowata dłoń.

- Podali jakiś powód? Wspominali o kamieniu?

Albriech pokręcił głową.

- Mówili jedynie, że to sprawa króla. Cały dzień zadawali pytania o ciebie i Eragona, nic więcej ich nie interesowało. Zostałbym, ale rano zauważyliby moją nieobecność. Przyniosłem ci mnóstwo jedzenia i koce oraz maści Gertrudy na wypadek gdybyś się zranił. Dasz sobie radę.

Przywołując na pomoc wszystkie swe siły Roran uśmiechnął się.

- Dzięki.

- Każdy postąpiłby tak samo - Albriech zażenowany wzruszył ramionami. Zawrócił, przeszedł parę kroków, po czym obejrzał się przez ramię.

- A przy okazji, ci dwaj obcy... nazywają ich Ra'zacami.

Rozdział 6

Przyrzeczenie Saphiry

Rankiem po spotkaniu z Radą Starszych Eragon czyścił właśnie i natłuszczał siodło Saphiry, starając się nie nadwyrężać pleców, gdy złożył mu wizytę Orik. Krasnolud odczekał cierpliwie aż Eragon skończy oliwić pasek, po czym odezwał się.

- Czujesz się dziś lepiej?

- Odrobinę.

- To dobrze, potrzebna nam twoja siła. Częściowo przychodzę po to, by zobaczyć jak się miewasz, a częściowo dlatego, że jeśli nie masz innych zajęć, Hrodgar chciałby z tobą pomówić.

Eragon uśmiechnął się cierpko.

- Dla niego zawsze znajdę czas. Musi o tym wiedzieć.

Orik roześmiał się.

- Owszem, ale uprzejmiej jest spytać. - Gdy Eragon odłożył siodło, Saphira wyłoniła się z wyściełanego kąta i powitała Orika przyjacielskim warknięciem. - Tobie też życzę dobrego dnia - odparł składając głęboki ukłon.

Krasnolud poprowadził ich jednym z czterech głównych korytarzy Tronjheimu w stronę środkowej komnaty i dwóch bliźniaczych schodów wiodących pod ziemię do sali tronowej króla. Nim jednak dotarli do okrągłej komnaty, skręcił na inne schody. Dopiero po chwili Eragon zrozumiał, iż Orik zrobił to, by nie musieć oglądać strzaskanego Isidar Mithrimu.

Wkrótce zatrzymali się przed granitowymi drzwiami ozdobionymi koroną o siedmiu szczytach. Siedem zbrojnych krasnoludów stojących po obu stronach wejścia jednocześnie uderzyło o ziemię drzewcami swych kilofów. Do wtóru łomotu drewna o kamień odrzwia otwarły się do środka.

Eragon pozdrowił Orika skinieniem głowy, po czym wraz z Saphirą wszedł do mrocznej sali. Maszerowali razem w stronę odległego tronu, mijając po drodze nieruchome posągi, hírny, dawnych krasnoludzkich królów. Dotarłszy do stóp ciężkiego, czarnego tronu Eragon skłonił się. Krasnoludzki władca w odpowiedzi pochylił srebrzystą głowę, rubiny osadzone w złotym hełmie zalśniły krwawym blaskiem niczym odłamki rozżarzonej stali. Na okrytych kolczugą kolanach spoczywał Volund, młot bojowy.

- Cieniobójco - przemówił Hrothgar - witaj w moim dworze. Wiele uczyniłeś od czasu naszego ostatniego spotkania. Dowiodłeś też, że myliłem się co do Zar'roca. Ostrze Morzana będzie mile widziane w Tronjheimie, póki pozostanie u twego boku.

- Dziękuję - odparł Eragon wstając.

- Chcemy także - zagrzmiał krasnolud - byś zatrzymał zbroję, którą nosiłeś w bitwie o Farthen Dur. W czasie naszej rozmowy, naprawiają ją nasi najlepsi kowale. To samo czynią ze smoczą zbroją i gdy ją zreperują Saphira może używać jej jak długo zechce, bądź do chwili, gdy z niej wyrośnie. Chociaż w ten sposób możemy okazać naszą wdzięczność. Gdyby nie wojna z Galbatorixem, urządzilibyśmy uczty i święta na waszą cześć... Będą jednak musiały zaczekać do spokojniejszych czasów.

- Wasza hojność przekracza wszystko, o czym mogliśmy marzyć - odparł Eragon w imieniu swoim i Saphiry. - Dumni będziemy z tak szlachetnych darów.

Wyraźnie zadowolony Hrothgar mimo to skrzywił się, ściągając krzaczaste brwi.

- Nie możemy niestety dłużej wymieniać uprzejmości. Wszystkie klany nękają mnie, bym coś zrobił w sprawie następcy Ajihada. Gdy Rada Starszych ogłosiła wczoraj, że poprze Nasuadę, wśród mego ludu wybuchły dyskusje jakich nie oglądałem, odkąd wstąpiłem na tron. Przywódcy klanów musieli zadecydować, czy przyjmą Nasuadę, czy też poszukają innego kandydata. Większość uznała, że Nasuada winna poprowadzić Vardenów. Ja jednak nim skłonię się ku którejś ze stron, chcę poznać twoje zdanie Eragonie. Żaden król nie może pozwolić sobie, by wyjść na głupca.

Ile możemy mu powiedzieć? - spytał Saphirę Eragon, zastanawiając się szybko.

Zawsze traktował nas uczciwie, ale nie mamy pojęcia, co obiecał innym. Lepiej zachowajmy ostrożność do chwili, gdy Nasuada przejmie pełną władzę.

Zgoda.

- Saphira i ja zgodziliśmy się jej pomóc. Nie sprzeciwimy się jej powołaniu. I - Eragon zastanawiał się, czy nie posuwa się za daleko - proszę, byś uczynił to samo. Vardeni nie mogą sobie pozwolić na wewnętrzne spory. Potrzebują jedności.

- Oeí - Hrothgar odchylił się. - Przemawiasz z nowym autorytetem. Twoja sugestia brzmi dobrze, rodzi się jednak pytanie: czy sądzisz, że Nasuada będzie mądrym przywódcą, czy też twym wyborem kierują inne motywy?

To próba - ostrzegła Saphira. - Chce wiedzieć, czemu ją poparliśmy.

Eragon poczuł jak jego usta wyginają się w lekkim uśmiechu.

- Uważam, że jest mądra i przebiegła nad swój wiek. Będzie dobrym przywódcą Vardenów.

- I dlatego ją popierasz?

- Tak.

Hrothgar przytaknął, jego długa, śnieżnobiała broda zafalowała.

- Z ulgą przyjmuję twoje słowa. Ostatnio zbyt mało troszczono się o to co jest słuszne i dobre, a stanowczo za wiele o kwestie władzy dla poszczególnych osób. Trudno bez gniewu obserwować podobną głupotę.

W długiej sali tronowej zapadła niezręczna cisza. W końcu Eragon odezwał się, by ją przerwać.

- Co zamierzacie zrobić ze smoczą twierdzą? Czy założycie nową posadzkę?

Po raz pierwszy w oczach króla dostrzegł przejmujący smutek, który pogłębił jeszcze otaczające je niczym szprychy kół zmarszczki. Eragon nie widział dotąd krasnoluda równie bliskiego płaczu.

- Wielu trzeba rozmów, nim podejmiemy jakieś kroki. Saphira i Arya dokonały straszliwego czynu. Może koniecznego, ale i straszliwego. Być może lepiej byłoby, gdyby Urgale nas pokonały, nim we dwie strzaskały Isidar Mithrim. Serce Tronjheimu pękło, podobnie nasze serca - Hrothgar przyłożył pięść do piersi, powoli rozprostował dłoń i wyciągnął ją, chwytając owinięte w skórę drzewce Volunda.

Saphira dotknęła umysłu Eragona. Wyczuł w niej wiele emocji; najbardziej zaskoczyły go smutek i poczucie winy. Szczerze żałowała zniszczenia Gwiaździstej Róży, mimo iż musiało do tego dojść. Mój mały -rzekła - pomóż mi. Muszę pomówić z Hrothgarem. Spytaj go, czy krasnoludy potrafią odbudować Isidar Mithrim z odłamków?

Gdy powtórzył jej słowa, Hrothgar wymamrotał coś we własnym języku.

- Mamy niezbędne umiejętności - dodał - ale co nam po nich? Zadanie to zabrałoby nam miesiące, nawet lata i w końcu otrzymalibyśmy jeno żałosną parodię piękna, które niegdyś zdobiło Tronjheim! Nie pozwolę na podobną kpinę.

Saphira ani na moment nie spuszczała wzroku z króla.

Teraz powiedz mu, że jeśli złożą Isidar Mithrim tak,bye nie zabrakło nawet jednego kawałka, wierzę, że zdołam go scalić.

Eragon zachłysnął się. W swym zdumieniu zapomniał zupełnie o obecności Hrothgara.

Saphiro, to wymagałoby niewiarygodnej energii! Sama mi mówiłaś, że nie potrafisz swobodnie posługiwać się magią. Skąd pewność, że zdołasz to zrobić?

Zdołam, jeśli potrzeba będzie dość wielka. To będzie mój dar dla krasnoludów. Przypomnij sobie grobowiec Broma i niechaj to przegna twe wątpliwości. I zamknij usta - to nieprzystojne, zwłaszcza przed królem.

Gdy Eragon przekazał propozycję Saphiry, Hrothgar wyprostował się gwałtownie.

- Czy to możliwe? - wykrzyknął. - Nawet elfy nie podjęłyby się takiego dzieła.

- Jest pewna swoich zdolności.

- Zatem odbudujemy Isidar Mithrim, nieważne czy zajmie to dziesięć czy sto lat. Stworzymy szkielet klejnotu i osadzimy na pierwotnych miejscach wszystkie odłamki, nie zapomnimy nawet o najmniejszym. Choćbyśmy mieli rozbijać na części większe kawałki, dokonamy tego, dokładając wszelkich wysiłków, korzystając ze wszystkich zdolności do pracy w kamieniu, by nie uronić nawet pyłku. A kiedy skończymy, przybędziecie tu i uleczycie Gwiaździstą Różę.

- Przybędziemy - Eragon skłonił się.

Hrothgar uśmiechnął się - zupełnie jakby na ich oczach pękł granitowy mur.

- Ogromną radość sprawiłaś mi, Saphiro, znów mam powód, by żyć i władać. Jeśli to zrobisz, krasnoludy na całym świecie będą czcić twoje imię przez niezliczone pokolenia. Idźcie teraz z moim błogosławieństwem, a ja powiadomię klany o naszej rozmowie. Nie zachowujcie milczenia czekając na moje słowa, bo każdy krasnolud winien jak najprędzej usłyszeć tę wieść. Powtórzcie ją wszystkim, których spotkacie. Niechaj w podziemiu zabrzmią głosy radości naszej rasy.

Skłoniwszy się raz jeszcze Eragon i Saphira odeszli, pozostawiając uśmiechniętego władcę krasnoludów. Za drzwiami sali Eragon opowiedział o wszystkim Orikowi. Krasnolud natychmiast pokłonił się i ucałował posadzkę u stóp Saphiry. Potem podniósł się z szerokim uśmiechem i uścisnął dłoń Eragona.

- To doprawdy cud. Daliście nam dokładnie tę nadzieję, jakiej potrzebowaliśmy, by pogodzić się z tym co zaszło. Założę się, że dziś wieczór miód popłynie strumieniami.

- A jutro jest pogrzeb.

Orik spoważniał na moment.

- Jutro tak, lecz do tego czasu nie pozwolimy się dręczyć nieszczęśliwym myślom. Chodźcie.

Nie wypuszczając dłoni Eragona krasnolud pociągnął go w głąb Tronjheimu, do wielkiej sali biesiadnej, w której wokół kamiennych stołów zasiadało mnóstwo krasnoludów. Orik wskoczył na pierwszy z brzegu, zrzucając na podłogę naczynia, i gromkim głosem powtórzył wieści o Isidar Mithrimie. Odpowiedziały mu wiwaty i krzyki, które niemal ogłuszyły Eragona. Każdy z krasnoludów upierał się, by podejść do Saphiry i ucałować posadzkę, tak jak to uczynił Orik. Gdy skończyli, porzucili posiłki i napełnili kamienne kufle piwem i miodem.

Eragon dołączył do zabawy z zapałem, który zaskoczył nawet jego. Powszechna radość pomagała przegnać melancholię, jaka zagnieździła się w jego sercu. Próbował jednak nie poddawać się pijaństwu, świadom obowiązków oczekujących go następnego dnia. Zdecydowanie wolał zachować wówczas trzeźwy umysł.

Nawet Saphira skosztowała miodu, a gdy odkryła, że jej smakuje, krasnoludy wytoczyły dla niej całą beczkę. Wsuwając potężną szczękę do środka opróżniła ją trzema długimi łykami, po czym uniosła głowę do sufitu i beknęła, wyrzucając z paszczy olbrzymi jęzor ognia. Eragon przez kilkanaście minut przekonywał krasnoludy, że mogą bezpiecznie zbliżyć się do smoczycy, gdy mu się jednak udało, natychmiast - wbrew protestom kucharza - postawiły przed nią drugą beczkę i z podziwem patrzyły, jak i tę opróżniła.

W miarę jak Saphira upijała się coraz bardziej, jej uczucia i myśli z coraz większą siłą zalewały Eragona. Zaczynał mieć trudności z poleganiem na własnych myślach. Oglądał świat jednocześnie swoimi i jej oczami i wzrok smoczycy sprawiał, że otoczenie zamazywało się, nabierało innych kolorów. Nawet zapachy co chwila ulegały zmianie, stawały się ostrzejsze, mocniejsze.

Krasnoludy zaczęły śpiewać. Saphira wijąc się w miejscu nuciła im do wtóru, podkreślając każdy wers rykiem. Eragon otworzył usta, by dołączyć do chóru, i ze zdumieniem odkrył, że zamiast słów wydobyły się z nich ochrypłe warkoty smoczego głosu. To już za wiele, pomyślał kręcąc głową. A może po prostu jestem pijany? W końcu uznał, że nie ma to znaczenia i nie zważając na swój głos podjął radosną pieśń. W miarę rozchodzenia się wieści o Isidar Mithrimie coraz więcej krasnoludów przybywało do sali. Wkrótce setki stłoczyły się przy stołach, tworząc ciasny pierścień wokół Eragona i Saphiry. Orik wezwał muzyków, którzy ustawili się w kącie i ściągnęli z instrumentów futerały z zielonego aksamitu. Wkrótce w powietrzu rozeszły się dźwięki harf, lutni i srebrnych fletów.

Minęło wiele godzin, nim w końcu zgiełk zaczął cichnąć. Wówczas Orik ponownie wgramolił się na stół. Stanął tam w rozkroku, próbując zachować równowagę, z kuflem w ręku i przekrzywioną, okutą żelazem czapką na głowie.

- Słuchajcie! - wykrzyknął. - W końcu uczciliśmy wszystko tak jak należy. Urgale odeszły, Cień nie żyje, a my zwyciężyliśmy! - Krasnoludy zabębniły pięściami o blaty. To była świetna mowa, krótka i do rzeczy, lecz Orik jeszcze nie skończył. - Za Eragona i Saphirę! - huknął, unosząc kufel. Toast także spotkał się z ogólną aprobatą.

Eragon wstał i skłonił się do wtóru kolejnych okrzyków. Obok niego Saphira ryknęła i uniosła przednią nogę przyciskając ją do piersi i próbując go naśladować. Zachwiała się, krasnoludy dostrzegając niebezpieczeństwo umknęły na boki. Ledwie zdążyły. Z głośnym hukiem Saphira runęła w tył, lądując na jednym ze stołów.

Plecy Eragona przeszyła gwałtowna błyskawica bólu. Bez zmysłów runął na ogon smoczycy.

Rozdział 7

Requiem

- Obudź się, Knurlhiem, nie możesz teraz spać. Potrzebują nas przy bramie, bez nas nie zaczną.

Eragon z wysiłkiem uniósł ciężkie powieki, świadom bólu głowy i całego ciała. Leżał na zimnym, kamiennym stole.

- Co? - skrzywił się, czując niesmak na języku.

Orik szarpnął swą brązową brodę.

- Kondukt Ajihada. Musimy do niego dołączyć.

- Nie, nie, jak mnie nazwałeś?

Wciąż przebywali w sali bankietowej, lecz prócz niego, Orika i Saphiry była pusta. Smoczyca leżała na boku między dwoma stołami. Teraz poruszyła się i uniosła głowę, rozglądając się przekrwionymi oczami.

- Kamiennogłowy! Nazwałem cię kamiennogłowym, bo od prawie godziny usiłuję cię obudzić.

Eragon usiadł z trudem i zsunął się ze stołu. W jego umyśle pojawiły się przebłyski wspomnień z poprzedniego wieczoru. Saphiro, jak się czujesz? - spytał podchodząc do niej chwiejnie.

Smoczyca obróciła głowę, raz po raz przesuwając szkarłatnym językiem po zębach niczym kot, który zjadł coś bardzo niesmacznego.

Jestem cała... tak myślę. Coś dziwnego stało się z mym lewym skrzydłem; chyba na nim właśnie wylądowałam, a głowę wypełniają mi setki rozpalonych strzał.

- Czy zraniła kogoś, gdy upadła? - spytał zatroskany Eragon.

Potężna pierś krasnoluda uniosła się w serdecznym śmiechu.

- Tylko tych, którzy z radości pospadali z krzeseł. Smok, który pije i pada bez zmysłów! Z pewnością przez wiele lat będą o tym śpiewać pieśni - Saphira rozprostowała skrzydła i z nadąsaną miną odwróciła głowę. - Uznaliśmy, że najlepiej będzie was tu zostawić, a zresztą i tak nie mogliśmy cię poruszyć, Saphiro. Kucharz strasznie protestował; lękał się, że wypijesz więcej niż cztery beczki jego najlepszego miodu.

I ty miałaś do mnie pretensje o picie? Gdybym opróżnił cztery beczki, padłbym trupem.

Dlatego właśnie nie jesteś smokiem.

Orik wepchnął mu w ręce naręcze ubrań.

- Masz, załóż to. Bardziej nadaje się na pogrzeb niż twój strój. Ale szybko, mamy niewiele czasu.

Eragon pośpiesznie naciągnął nowe ubranie - zwiewną białą koszulę z wiązaniami przy mankietach, czerwoną kamizelę ozdobioną złotymi szamerunkami i haftami, ciemne spodnie, lśniące, wysokie, czarne buty, uderzające głośno o posadzkę i zamaszystą pelerynę spinaną pod szyją wysadzaną klejnotami broszą. Zamiast na zwykłym pasku Zar'roc zawisł na ozdobnym pasie.

Eragon ochlapał twarz zimną wodą i spróbował przeczesać potargane włosy. Potem Orik wyprowadził go wraz z Saphirą z sali i poganiając powiódł korytarzami w stronę południowej bramy Tronjheimu.

- Musimy zacząć stamtąd - wyjaśnił poruszając się ze zdumiewającą prędkością na swych krótkich nogach - bo tam właśnie zatrzymała się trzy dni temu procesja z ciałem Ajihada. Jego podróż do grobu musi odbyć się nieprzerwanie, inaczej duch nie zazna spokoju.

Osobliwy zwyczaj - zauważyła Saphira.

Eragon zgodził się, dostrzegając lekką chwiejność smoczycy. W Carvahall ludzi zwykle grzebano na ich farmach albo, jeśli mieszkali w wiosce, na niewielkim cmentarzu. Towarzyszyła temu jedynie garstka prostych rytuałów: recytacje fragmentów pewnych ballad i stypa urządzana później dla krewnych i przyjaciół.

Czy wytrzymasz cały pogrzeb? - spytał widząc kolejne potknięcie Saphiry.

Smoczyca skrzywiła się przelotnie.

Pogrzeb i mianowanie Nasuady. Ale potem muszę się przespać. Zaraza na ten miód!

Eragon powrócił do rozmowy z Orikiem.

- Gdzie zostanie pochowany Ajihad?

Krasnolud zwolnił i ostrożnie spojrzał na swego towarzysza.

- To kwestia sporna wśród klanów. Gdy krasnolud umiera, uważamy, że należy zamknąć go w kamieniu, w przeciwnym razie nigdy nie dołączy do swych przodków. To skomplikowane, nie mogę powiedzieć więcej komuś z zewnątrz, ale dokładamy wszelkich starań, by zapewnić podobny pogrzeb. To hańba dla rodziny bądź klanu, jeśli pozwolą jednemu ze swych członków spocząć w gorszym żywiole.

- Pod Farthen Durrm istnieje komora stanowiąca dom wszystkich knurlan, krasnoludów, którzy tu umarli. Tam właśnie trafi Ajihad. Nie może zostać pogrzebany z nami, jest bowiem człowiekiem. Przygotowano mu jednak wydrążoną niszę. Vardeni będą mogli go odwiedzać, nie naruszając naszych uświęconych grot, a Ajihad otrzyma godny pochówek, na jaki zasłużył.

- Wasz król wiele zrobił dla Vardenów - zauważył Eragon.

- Niektórzy twierdzą, że zbyt wiele.

***

Przed potężną bramą - podniesioną na ukrytych łańcuchach i ukazującą słabe światło dnia sączące się do Farthen Duru - zastali już starannie uszykowaną kolumnę. Na przedzie leżał Ajihad, zimny i blady na płycie z białego marmuru, dźwiganej przez sześciu mężów w czarnych zbrojach. Na głowie miał hełm wysadzany drogocennymi kamieniami, dłonie splecione tuż pod obojczykami spoczywały na kościanej rękojeści nagiego miecza wystającego spod tarczy zakrywającej pierś i nogi. Srebrna kolczuga, jakby utkana z pierścieni księżycowego światła, spływała z rąk i nóg na marmur.

Tuż za ciałem stała Nasuada, poważna, odziana w żałobną czerń, silna i gibka. Twarz miała mokrą od łez. U jej boku czekał Hrothgar w ciemnych szatach, dalej Arya, Rada Starszych ze stosownie żałobnymi minami i wreszcie szereg żałobników, ciągnący się na milę poza Tronjheimem.

Wszystkie drzwi i przejścia w czteropiętrowym korytarzu wiodącym do środkowej komnaty Tronjheimu leżącej pół mili dalej, stały otworem. Tłoczyli się w nich ludzie i krasnoludy. Pomiędzy szarymi plamami twarzy długie gobeliny kołysały się unoszone setkami westchnień i szeptów, gdy pojawili się Saphira i Eragon.

Jörmundur wezwał ich gestem. Starając się nie naruszyć kolumny, Eragon i Saphira przesunęli się naprzód w ślad za nim, ścigani nieprzychylnym spojrzeniem Sabrae. Orik stanął obok swego króla.

Czekali, Eragon nie wiedział na co.

Wszystkie latarnie były na wpół przesłonięte, toteż wokół panował chłodny półmrok, nadając otoczeniu niezwykłej nierzeczywistą aurę. Nikt się nie poruszał, nawet nie oddychał. Przez krótką chwilę Eragon wyobraził sobie, iż otaczają go posągi zastygłe na całą wieczność. Z noszy wznosiła się samotna smużka dymu z kadzidła i leniwie wspinała się ku pogrążonym w mgiełce sufitom, niosąc ze sobą woń cedru i janowca. W całej sali poruszała się tylko ona: cienka linia wijąca się niczym wąż i kołysząca się z boku na bok.

Głęboko w Tronjheimie odezwał się bęben. Bum. Donośny basowy łoskot odbił się echem w samych ich kościach, wstrząsając miastem-górą i sprawiając, że zadźwięczało całe niczym wielki kamienny dzwon.

Postąpili krok naprzód.

Bum. Przy drugim uderzeniu do pierwszego bębna dołączył kolejny, jeszcze niższy. Ich zgodne głosy wstrząsnęły korytarzem. Siła dźwięku popychała procesję w majestatycznym tempie, nadawała każdemu krokowi znaczenie, cel, powagę stosowną do okoliczności. Żadna myśl nie mogła przetrwać wibrujących wokół dźwięków, jedynie wezbranie emocji, które bębny podsycały, zręcznie przywołując jednocześnie łzy i gorzko-słodką radość.

Bum.

Gdy tunel dobiegł końca, niosący Ajihada mężczyźni zatrzymali się pomiędzy onyksowymi kolumnami. W końcu ruszyli w głąb środkowej sali. Eragon ujrzał jak krasnoludy poważnieją jeszcze bardziej na widok Isidar Mithrimu.

Bum.

Wędrowali przez kryształowy cmentarz. Krąg potężnych odłamków leżał pośrodku olbrzymiej komnaty, otaczając połyskliwy wzór w posadzce: młot i gwiazdy. Wiele kawałków rozmiarami przewyższało Saphirę. W ich głębi wciąż połyskiwały promienie gwiaździstego szafiru, na niektórych widać było płatki rzeźbionej róży.

Bum.

Niosący nosze wędrowali naprzód pomiędzy niezliczonymi ostrymi jak brzytwa krawędziami. Potem procesja skręciła i zeszła po szerokich stopniach, zagłębiając się w tunele poniżej. Maszerowali przez wiele grot, mijając kamienne chaty, w których krasnoludzkie dzieci tuliły się do swych matek odprowadzających kondukt spojrzeniami wielkich zdumionych oczu.

Bum.

Do wtóru końcowego crescendo zatrzymali się pod karbowanymi stalaktytami zwieszającymi się ze sklepienia olbrzymich katakumb, pełnych niewielkich nisz. W każdej z nich krył się grobowiec, ozdobiony imieniem i herbem klanu. Spoczywały tu tysiące - setki tysięcy. Jedyne światło rzucały rozmieszczone z rzadka czerwone latarnie, blade pośród cieni.

Po chwili niosący ciało przeszli do niewielkiego pomieszczenia, sąsiadującego z główną komorą. Pośrodku, na wzniesionej platformie czekała wielka krypta, wypełniona ciemnością.

Na jej szczycie widniał runiczny napis:

Niechaj wszyscy Knurlan, Ludzie i Elfy

Pamiętają

Tego człowieka.

Był bowiem szlachetny, silny i mądry

Guntera Aruna

Na oczach zgromadzonych wokół żałobników ciało Ajihada opuszczono w głąb krypty. Ci, którzy znali go osobiście, mogli podejść bliżej. Eragon i Saphira byli piąci, za Aryą. Wspinając się po marmurowych schodach, by po raz ostatni spojrzeć na ciało, Eragon poczuł obezwładniający smutek. Jego rozpacz wzmacniał jeszcze fakt, że miał wrażenie, iż obok Ajihada chowa też symbolicznie Murtagha.

Zatrzymując się obok grobu spojrzał na Ajihada. Przywódca Vardenów po śmierci wydawał się znacznie spokojniejszy i bardziej pogodny niż za życia, jakby dopiero śmierć dostrzegła jego wielkość i uczciła, zmazując wszystkie ślady codziennych trosk. Eragon znał go bardzo krótko, lecz w tym czasie Ajihad zyskał sobie jego szacunek, zarówno jako człowiek, jaki i wszystko co sobą reprezentował: wolność od tyranii. Poza tym, przywódca Vardenów jako pierwszy po ucieczce z dolinę Palancar ofiarował mu i Saphirze bezpieczne schronienie.

Pogrążony w smutku Eragon szukał w myślach największej możliwej pochwały. W końcu, poprzez ściśnięte gardło wyszeptał:

- Będą o tobie pamiętać, Ajihadzie, przysięgam. Spoczywaj w pokoju, wiedząc, że Nasuada podejmie twoje dzieło, a Imperium zostanie obalone dzięki temu, co osiągnąłeś.

Świadom dotyku Saphiry na ramieniu, Eragon zszedł z platformy wraz ze smoczycą i podążył za Jörmundurem na swoje miejsce.

Gdy w końcu wszyscy się pożegnali, Nasuada skłoniła się nad Ajihadem i dotknęła dłoni ojca, trzymając ją z łagodnym napięciem. W końcu jęknęła boleśnie i zaczęła śpiewać w dziwnym zawodzącym języku, napełniając kryptę żałobną muzyką.

A potem zjawiło się dwanaście krasnoludów, które zakryły marmurową płytą uniesioną twarz Ajihada. I tak odszedł.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy