REKLAMA

Miód na serce

autor: Edyta Świętek
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 4 października 2016
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 320
ISBN: 978-83-7674548-0

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2016.10.04

Kiedy zdesperowana singielka postanawia zmienić swój stan cywilny, znajdujący się w zasięgu jej wzroku samotny mężczyzna ma nikłe szanse na pozostanie kawalerem. Nie inaczej jest w przypadku Ciaputka, na którego zarzuca sieci Agnieszka. Kobieta skutecznie realizuje zamierzenia, doprowadzając swego wybranka przed stopnie ołtarza. Na skutek niefortunnego splotu zdarzeń fajtłapowaty mężczyzna zostaje sam z półroczną córką Iwonką. Nadchodzi czas na to, aby w końcu dorosnąć i zatroszczyć się o maleństwo.

Sześć lat później Ciaputek nadal jest samotnym ojcem, ale z pomocą: mamusi, niani i wujaszka Google świetnie sobie radzi z opieką nad dziewczynką. Sęk w tym, że obydwoje odczuwają samotność i brakuje im w domu kobiety: matki dla dziecka, żony dla mężczyzny. Rezolutna Iwonka postanawia ożenić swojego ,,tatutka-ciaputka". Ma już nawet upatrzoną kandydatkę na ,,panią Ciaputkową".

,,Miód na serce" to niezwykle ciepła i zabawna opowieść o tym co w życiu najważniejsze.

Miód na serce Edyty Świętek, podobnie jak jego pszczeli odpowiednik, ma szereg cudownych właściwości. Leczy smutki, daje nadzieję i przede wszystkim smakuje. Uśmiech, ale też parę łez wzruszenia - jak najbardziej gwarantowane.

Joanna Sykat, autorka m.in. Czwarech stronn miłości i Jutro zaświeci słońce

----------------------

Tytuł nie kłamie. Ta książka to rzeczywiście miód na serce. Również i moje. Bawiłam się doskonale. Edyta Świętek tak zgrabnie pakuje Ciaputka w coraz to nową kabałę, że nie można się oderwać. W czasie lektury lepiej nic nie gotować, by tak jak ja, nie spalić sobie garnków. Polecam. Polecam. Polecam!

Izabella Frączyk, autorka m.in. Końca świata

-------------------

Miłość - w powieści Edyty Świętek - mocno wyposażona życiowo: baby bluesem, staropanieństwem, małomiasteczkowością, syndromem wiecznego chłopca. W zderzeniu z naturalną potrzebą kochania i poczuciem humoru tworzy romans realny, jaki się trafia nam i znajomym dookoła. Zgrabnie nakreślona narracja powoduje, że oddychamy synchronicznie z emocjami bohaterów, stajemy się nimi, nie mogąc oderwać się od ich życia... aż do ostatniej kartki.

Iza Kowalewska, piosenkarka

Fragment

Prolog

Gdyby ktoś wpadł na pomysł zorganizowania konkursu na najlepszą przyjaciółkę świata, to Elwira Marecka z całą pewnością zdobyłaby w nim czołowe miejsce. Podobnie byłoby, gdyby wzięła udział w plebiscycie na najbardziej nietrafione lokowanie uczuć.

- Taa... Lokować to można produkt - burknęła pod nosem na wspomnienie swojego permanentnie złamanego serca. - Że też zawsze muszę durzyć się w niewłaściwych facetach - westchnęła.

Co prawda to prawda. Ostatni obiekt jej uczuć, Klau­diusz Drawicz, był żonaty dokładnie od ośmiu godzin. Elwira natomiast, ubrana w sukienkę pierwszej druhny, ściskała w dłoni ślubny bukiet, który wprost w jej ręce wrzuciła najlepsza przyjaciółka, Patrycja Janas. Uściślając: od ośmiu godzin Patrycja Drawicz.

To, że Patrycja i Klaudiusz zmienili kilka godzin wcze­śniej stan cywilny, w dużej mierze stanowiło zasługę El­wiry. Taka już z niej była masochistka, że najpierw zadu­rzyła się w sympatycznym stomatologu, a gdy usłyszała,

że ten jest zakochany bez pamięci w Pati, nie tylko ich ze sobą wyswatała, ale jeszcze uratowała związek przed nie­chybną katastrofą. Jakby tego było mało, kilkanaście lat wcześniej zapałała równie niefortunnym uczuciem do... pierwszego męża Patrycji. Cóż, widać, taka już jej dola, że musiała zakochiwać się nie dość że głupio, to jeszcze w cu­dzych mężczyznach.

Z wiązanką ślubną było tak, że Pati, przewidując ma­newr druhny (która zamierzała zrobić unik), cisnęła nim ze wszystkich sił w Elwirę. Dosłownie! Wykonała zamach, jakby miała rzucać, nie przymierzając, co najmniej oszcze­pem. No i trafiła, ku zgrozie nie-do-końca-szczęśliwej no­wej posiadaczki bukietu. Zamążpójście było bowiem ostat­nią rzeczą, o której w chwili obecnej marzyła.

Ciaputek

Naturalną konsekwencją życia w niewielkiej miejscowo­ści jest to, że mieszkający tam od pokoleń ludzie odarci są z jakiejkolwiek intymności. Jeżeli do kogoś w młodym wieku przylgnie jakaś etykietka, to jest rzeczą pewną, że pozostanie ona na zawsze i wyprze z pamięci zbiorowej imię lub nazwisko delikwenta. Tak jak to się stało w przy­padku Ciaputka. Bo skoro rodzona matka tak go nazywała, to Ciaputkiem musiał być - koniec i kropka.

Jako nastolatek Ciaputek niczym szczególnym się nie wyróżniał. Czasami bywał ciamajdą i zdarzało mu się coś wylać, stłuc albo upuścić, lecz nie przydarzało mu się to częściej niż przeciętnemu chłopakowi w jego wieku. Nie był najprzystojniejszy w całej wsi, nie był też brzydki. Uczył się przeciętnie, na tyle dobrze jednak, by później skończyć nie najgorsze studia, które zapewniły mu całkiem przyzwoity etat. Miał grupkę przyjaciół i zawsze mógł na nich liczyć, a oni niezmiennie pamiętali o tym, aby nie na­zywać go inaczej niż Ciaputek. On nigdy się o to nie gnie­wał, bo i tak nie było o co.

Ciaputek nie planował zakładania rodziny. Nie czuł się powołany do tego w żaden sposób. Małe dzieci wzbudzały w nim grozę. Kobiety bywały miłym dodatkiem wyłącznie do tych nielicznych wieczorów, gdy miał odrobinę wolnego czasu oraz chęci, aby się zabawić. Instytucja teściowej była dla niego wystarczająco przerażająca, aby powstrzymać go przed próbą zawarcia małżeństwa. Zresztą co innego impreza w miłym towarzystwie, a co innego prawdziwe, obarczone konsekwencjami życie.

Zdecydowanie przyjemniejsza była rola niebieskiego ptaka, chociaż Ciaputek aż tak bardzo niebieski nie był - miał głęboko zakorzenione poczucie obowiązku i kroczył przez życie, twardo stąpając po ziemi. Poważnie podszedł do ukończenia studiów oraz samodzielności. Szybko za­mieszkał sam i świetnie sobie radził z prowadzeniem domu. Spełniał się w pracy zawodowej. Unikał sytuacji, które mogłyby zwiększyć w jego mikrokosmosie zakres spraw ważnych. Asekurował się przed wszelkimi czynnikami mo­gącymi naruszyć jego bezpieczny świat oraz suwerenność.

Cóż jednak, nawet największa przezorność nie pomoże, gdy zdesperowana singielka zechce usidlić dobrze ustawio­nego dżentelmena z godziwym etatem. Jedna z pań na­leżących do grona umilającego mu czas wolny postawiła sobie za punkt honoru, że zaobrączkuje Ciaputka - czy mu się to podoba, czy nie. Ponieważ mężczyzna pozosta­wał wyjątkowo nieodporny na kobiece wdzięki (i sztuczki), Agnieszka bez trudu zaprosiła go w miękką otchłań po­ścieli, gdzie raz, drugi i trzeci oddali się czynom nierząd­nym. Jakiś czas później młoda kobieta zaczepiła go na mieście i oświadczyła dobitnie:

- Ciaputku, kochanie ty moje najpiękniejsze, jesteśmy w ciąży.

- My? - wyraził zdumienie, bowiem jak świat światem, jeszcze żaden mężczyzna w ciążę nie zaszedł.

- No tak: my - odparła Agnieszka, pomna tego, co jej przyjaciółki mawiały na temat stanu błogosławionego i za­angażowania sprawcy zajścia w wychowanie potomstwa, począwszy od życia prenatalnego, aż po chwilę, gdy dzie­cina rozłoży skrzydła i odfrunie z rodzinnego gniazdka. Liczba mnoga miała na celu dobitne podkreślenie, że ciąża nie jest li tylko i wyłącznie jej sprawą. - Będziesz ojcem, mój skarbusiu najsłodszy.

Hm... Swoją drogą ciekawe, skąd jej przyszło do głowy, że mężczyźni lubią takie słodkie, wręcz ulepkowate spieszczenia?

Oczywiście Ciaputek dobrze wiedział, czym może im­plikować zażyła relacja z kobietą w wieku rozrodczym. W bociany i kapustę przestał wierzyć dawno temu. Nie próbował robić uników, że to nie on jest sprawcą tego zaj­ścia. Zresztą, co tu dużo mówić, pochlebiało mu uwielbie­nie ze strony Agnieszki, bowiem jak każdy człowiek czuł potrzebę dowartościowania się choćby czyjąś miłością. Istotę, która miała zostać matką jego dziecka, wręcz prze­pełniały uczucia i niestrudzenie dawała temu wyraz. W jej oczach Ciaputek był niemalże półbogiem, co podkreślała na każdym kroku.

Po gruntownym omówieniu tematu i przemyśleniu sprawy mężczyzna uznał, że trzeba ulec przed siłą wyższą (czyli zdeterminowaną kobietą). Nawet się nie obejrzał, gdy stał przed ołtarzem i ślubował Agnieszce oraz jej pęcz­

niejącemu brzuchowi (który ponoć w równym stopniu na­leżał do niego), że bierze odpowiedzialność za przyszłość zakładanej właśnie rodziny.

Mijały tygodnie.

Uwielbienie Agnieszki nie malało. Ciaputek wracał z pracy do domu w błogim przeświadczeniu, że jarzmo małżeńskie i związana z nim odpowiedzialność wcale nie są takie straszne. Na razie, wbrew usilnym zachodom żony, postrzegał ją jako jeden nierozerwalny organizm. Myśl o dziecku błąkała się w jego głowie mimochodem, głównie wtedy, gdy przywoływała ją Agnieszka. Póki co wizja powiększenia rodziny wciąż wydawała się czymś abstrakcyjnym.

Na przekór wszystkiemu brzuch Agnieszki zaczynał pęcznieć w oczach skonsternowanego mężczyzny. W jego wnętrzu wzrastało posiane przez Ciaputka ziarno, dając się we znaki: kobiecie - niestrudzonym kopaniem, mdłościami czy puchnięciem nóg, a mężczyźnie nieposkromionymi zachciankami (głównie spożywczymi) połowicy, które na­leżało jak najszybciej zaspokoić, w przeciwnym razie nie dane było zaznać nawet chwili spokoju.

Zdawać się mogło, że nabrzmiała część ciała żony nie może już bardziej urosnąć, gdy Agnieszka wydała z siebie głośne stęknięcie i oznajmiła:

- Ciaputku, będziemy rodzić.

Oczywiście rzecz miała miejsce w późnych godzinach nocnych, czyli w porze, kiedy normalni ludzie śpią przed czekającym ich dniem ciężkiej pracy. Nic więc dziwnego, że słowa Agnieszki nie dotarły do jego zmęczonej jaźni; mężczyzna odwrócił się na drugi bok i zachrapał. Na­

tarczywe trącanie przywróciło mu minimalną cząstkę świadomości.

- Ciaputku, obudź się, kochanie moje najpiękniejsze. Będziemy rodzić! Ro-dzić!

Przyszły ojciec już miał na końcu języka stwierdzenie, że on nie zamierza wydawać na świat żadnego potomka, gdy dotarło do niego, że użyta przez żonę liczba mnoga nie dotyczy go w sposób bezpośredni. Oprzytomniał w końcu na tyle, aby pojąć znaczenie słów Agnieszki.

- Omójbożetojuż? - wykrzyczał jednym tchem, nie za­dając sobie trudu, aby porozdzielać poszczególne wyrazy.

Zerwał się z łóżka i jak szaleniec zaczął gonić po domu, usiłując przygotować się na wyjazd do szpitala. Podziwiał przy tym stoicki spokój żony, która poza stwierdzeniem, że odeszły jej wody i ma skurcze, niewiele miała do powiedzenia.

Dwie godziny później znaleźli się na oddziale położni­czym w jednym z krakowskich szpitali. Wokół nich krążył personel medyczny, wymieniając pomiędzy sobą stosowne do okoliczności uwagi. Kandydat na tatusia wciąż nie mógł wyrwać się ze stanu oszołomienia. Oto w jego życiu zacho­dziły właśnie prawdziwie radykalne zmiany. Stoicki spokój żony prysł jak bańka mydlana. Agnieszka krzyczała, gdyż skurcze bardzo szybko zaczęły się nasilać. Rozpaczliwe jęki rodzącej kobiety przywróciły funkcjonowanie mó­zgowi mężczyzny. Bodajże po raz pierwszy w życiu Cia­putek wskoczył w rolę, którą do tej pory odgrywała jego połowica.

- Agusia, Agnieszka, kochanie ty moje najcudowniej­sze - powtarzał żarliwie, ściskając mocno jej dłoń. - Dasz radę. Wytrzymasz. Jesteś bardzo dzielna!

- Boooli! - łkała przeciągle, wbijając mu paznokcie w skórę.

Ciaputek mężnie przecierpiał ten dyskomfort, bowiem dobrze wiedział, że ból znoszony przez żonę jest niepo­równywalnie większy niż ten, którego przysparzało mu parę półokrągłych ranek. Mężnie trwał na posterunku, aż do momentu, gdy z ust położnej padło hasło:

- Pełne rozwarcie. Rodzimy! Pani Agnieszko, teraz pro­szę przeć!

Na porodówce zapanowało zamieszanie. Ciaputek z po­dziwem spoglądał na wycieńczoną żonę, która mobilizowała ostatnie zasoby sił, aby wydać na świat owoc ich cielesnej miłości.

- To już finisz, kochanie. Jesteś bardzo dzielna! - zapewnił.

Nagle w panującym wokół zgiełku dało się słyszeć jesz­cze jeden cichutki głosik.

- Dziewczynka! - oznajmiła położna. - Poprosimy ta­tusia o przecięcie pępowiny.

Podekscytowany świeżo upieczony rodzic złapał za no­życzki i... Następna rzecz, którą zapamiętał, to sinoniebie­ski kolor posadzki.

Zanim urodziła się Iwonka, Agnieszka stroiła sobie żarty, że najukochańszy i najpiękniejszy w świecie mężuś jest w rzeczywistości jej dzieckiem - należało mu poświę­cać sporo uwagi - tak bardzo pochłaniała go praca. Gdyby nie żona, biedaczek na pewno by nie dojadał, nie byłby w stanie skompletować rano garderoby, nie wspominając już o takich detalach jak znalezienie kluczyków do samo­chodu oraz portfela.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA