REKLAMA

Martwa godzina

tytuł oryg.: The Dead Hour
autor: Denise Mina
przekład: Maciej Świerkocki
wydawnictwo: W.A.B
kolekcja: Mroczna seria
wydanie: I, Warszawa
data: 21 stycznia 2009
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
liczba stron: 448
ISBN: 978-83-7414542-8

Paddy Meehan, reporterka ,,Scottish Daily News", od dłuższego czasu poszukuje tematu, który przyniósłby jej sławę. Mimo że rodzinna awantura w bogatej części Glasgow nie wróży medialnego sukcesu, Paddy przybywa na miejsce, by zbadać sprawę. Wysoki, przystojny mężczyzna obiecuje, że sytuacja więcej się nie powtórzy. Jednak w głębi mieszkania dziennikarka zauważa zakrwawioną postać - Vhari Burnett, znaną prawniczkę i działaczkę społeczną. Kobieta sygnalizuje, że nie chce żadnej pomocy, a mężczyzna zatrzaskuje przed Paddy drzwi, wciskając jej do ręki pięćdziesiąt funtów i nakazując milczenie. Następnego dnia telewizja podaje informację o śmierci Vhari. Odkrycie prawdziwego oblicza tej historii może otworzyć Paddy drogę do kariery albo narazić ją na śmiertelne niebezpieczeństwo...

W swej poprzedniej książce Pole krwi Denise Mina udowodniła, że potrafi połączyć pasjonującą historię kryminalną z przenikliwymi obserwacjami socjologicznymi i rozważaniami o naturze ludzkiej. Ten talent potwierdza w Martwej godzinie - kolejnej powieści z cyklu o Paddy Meehan.

Denise Mina bardzo ciekawie splata wątki, nie pozostawia luźnych końców. Pisze z pazurem, ma ucho do dialogów, zwraca uwagę na szczegóły.

Rzeczpospolita

Jedna z najjaśniejszych gwiazd gatunku.

George Pelecanos

Niekoronowana królowa kryminałów.

Val McDermid

Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy w kryminałach szukają nie tylko rozrywki.

Mark Billingham

Fragment

Publiczność poszła do domu. Artyści i barmani siedzieli w pustej piwnicy przy stoliku w kącie, popijając swoje ,,służbowe" drinki. Było to jedyne honorarium, jakie otrzymywali próbujący swoich sił amatorzy za wysiłki przy mikrofonie: dostawali jednego zasranego drinka, czyli pintę najtańszego piwa albo kieliszek słodkiego wina. Ale Paddy uważała, że ich wynagrodzenie i tak jest wygórowane.

Jeszcze dwa wybuchy chichotliwego śmiechu, kolejny lok owinięty wokół palca, i Lorraine gotowa byłaby oddać się George'owi Burnsowi na oczach wszystkich. Paddy przyglądała mu się, zauważając, że wprawdzie cieszą go awanse dziewczyny, ale z drugiej strony jest jakby zdystansowany - bo obserwował Lorraine i jednocześnie zastanawiał się nad jej zachowaniem. Lorraine słuchała jego opowieści uważnie, podobnie jak reszta towarzystwa przy stoliku, śmiejąc się szczególnie głośno z puent, pochylając się do przodu, aby pozostać w zasięgu jego wzroku, przeczesując włosy i dotykając swoich ust i dekoltu, żeby tylko przyciągnąć jego wzrok.

Burns oczarował wszystkich. Nigdy nie występował publicznie na scenie, ale słuchał go niemal każdy komik, siedzący przy stoliku. Paddy wiedziała z doświadczenia, że zwykle kiedy jeden kabareciarz opowiada jakiś dowcip, drugi natychmiast popisuje się lepszym albo przerywa mu, aby zmodyfikować puentę - Burnsa wszyscy traktowali jednak z szacunkiem, śmiali się z jego anegdot i świetnie się bawili. Jego wiek nie grał tu roli - po prostu George był świetnym gawędziarzem, a służba w policji dostarczała mu doskonałego materiału do żartów. Nawet Dub wydawał się zasłuchany - uśmiechał się i od czasu do czasu kiwał głową, odnotowując w myślach rozmaite chwyty narracyjne, które Burns stosował instynktownie.

Paddy dopiła resztkę odgazowanej już coli, którą kupiła przed godziną, owinęła szyję szalikiem i wstała, oświadczając, że musi iść, żeby zdążyć na ostatnią kolejkę. Zazwyczaj Dub odprowadzał ją na stację, ale zanim sięgnęła po płaszcz, Burns zerwał się na nogi, potrącając przy tym przypadkiem Lorraine.

- Odwiozę cię.

- Nie trzeba - odpowiedziała. - Nie, a poza tym mam kartę komunikacyjną. Nie muszę płacić za przejazd.

- Chciałem pogadać z tobą o tym facecie, o którego mnie wczoraj wypytywałaś. - Burns rozejrzał się po adorujących go błaznach, siedzących wokół stołu, i postanowił zaryzykować niedyskrecję. - Muszę pogadać z tobą o Laffertym.

Dub opuścił rękę, oparł ją na kolanie i ustąpił. On mógł najwyżej zaproponować, że odprowadzi Paddy na stację. Nie miał samochodu.

- Aha - powiedziała. - No, skoro tak, to dobrze.

Burns rozejrzał się po twarzach siedzących przy stoliku osób.

- Do zobaczenia za tydzień.

- Wybornie - odparł Muggo Wspaniały.

Burns i Paddy zabrali swoje rzeczy i pożegnali się. Była dumna, że opuszcza klub pod jego eskortą. George nie podobał się jej i wcale nie miała ochoty na jego towarzystwo, ale była zachwycona myślą, że Lorraine i inni widzą, jak z nim wychodzi. Lorraine sprawiała wrażenie przygnębionej, że Burns nie ją odwozi. Nawet Dub, który został właśnie samozwańczym przywódcą stolikowców, podniósł rękę w pożegnalnym geście.

- Do zobaczenia, Paddy.

Paddy poprowadziła Burnsa na górę, zdając sobie sprawę, że ten wpatruje się w jej tłuste dupsko. Złapała się na tym, że stara się kołysać biodrami nieco mocniej niż zwykle i niemal się zatacza, nie wstydząc się swego ciała, jak zwykle kiedy wiedziała, że ktoś ją obserwuje.

Na górze obsługa już sprzątała pub, myjąc popielniczki i znosząc wszystkie brudne szklanki na bar, a jakiś facet ciągnął za sobą plastikowy worek, do którego wrzucał śmieci ze stołów. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na Paddy i Burnsa, którzy nie niepokojeni przez nikogo przemierzyli całą salę, pchnęli masywne drzwi i wyszli na oszronioną ulicę.

Burns wyprostował się z dumą, kiedy dotarli do jego samochodu, czyli sportowego triumpha TR7, beżowego, z czarnym, ozdobnym paskiem na karoserii i skośnie opadającym ku tyłowi dachem, wyglądającym trochę tak, jak gdyby został wgnieciony pod naporem powietrza wskutek niewiarygodnie wysokiej prędkości, którą bez trudu rozwijało to auto. Przez szybę Paddy zobaczyła zwieńczone soczyście czarnymi zagłówkami, obite czarną skórą sportowe fotele, wymodelowane tak, że niemal otulały kierowcę i pasażera, i obciągniętą skórzanym pokrowcem kierownicę. Wóz zrobił na niej wrażenie, ale postanowiła powstrzymać się od komentarzy.

- Mieszkam w Eastfield. Wiesz, gdzie to jest?

- Tak. - Burns wyglądał na nieco zaskoczonego. - Chociaż szczerze mówiąc, miałem cię za dziewczynę z Pollockshaws. To chyba trochę sympatyczniejsza dzielnica.

- W Eastfield jest sympatycznie, tylko dotknąła je bieda.

Burns otworzył dla niej drzwi i obrzucił ją uważnym spojrzeniem, zbyt powłóczystym, by mogło być niewinne. Okrążył auto i sięgnął do klamki u drzwi od strony kierowcy, a Paddy tymczasem mościła się w nisko zamontowanym fotelu. Samochód w środku był sterylnie czysty i dziewczyna wyobraziła sobie, jak Burns w dni wolne od pracy z lubością naciera skórę oliwą.

Otworzył swoje drzwi i opadł na siedzenie obok niej, uśmiechając się do siebie na myśl o powrocie do klubu kabaretowego w przyszłym tygodniu.

- Oglądasz dużo takich występów, więc powiedz mi, kogo ludzie lepiej przyjmują: artystów, którzy pokazują w krzywym zwierciadle świat, czy raczej tych, którzy wcielają się w określone postaci albo typy ludzkie?

Paddy zastanowiła się nad tym pytaniem.

- Wiesz, na początek postać zwykle wypada nieco lepiej, ale monologi o charakterze ogólnym żyją dłużej. Można je powtarzać całymi latami, chociaż z drugiej strony łatwiej zostać gwiazdą, stwarzając jakąś oryginalną postać.

Uśmiechnął się, patrząc na drogę i uruchamiając silnik.

- A na kogo bardziej lecą dziewczyny?

Zakłopotana Paddy zasłoniła swoje grube nogi brzegiem wąskiej czarnej spódnicy.

- Od dawna jesteś żonaty?

Burns cmoknął ponuro i obrzucił ją spojrzeniem.

- Nie obcyndalasz się, co?

Wzruszyła ramionami.

- Po prostu pytam.

Policjant włączył kierunkowskaz i zerknął na pustą ulicę, oglądając się przez ramię i unikając jednoznacznej odpowiedzi.

- A co? Ty jesteś mężatką?

- Gdybym była mężatką, Burns, to nosiłabym obrączkę na palcu przez cały czas i wszyscy by wiedzieli, że mam męża.

Przez kilka minut jechali w ciężkiej, dręczącej ciszy, klucząc, żeby wydostać się wreszcie z pustych, wąskich uliczek między budynkami. Wiszący na lusterku wstecznym odświeżacz powietrza o zapachu sosnowym kołysał się rytmicznie. Zwieszała się z niego celofanowa koszulka, przywodząca Paddy na myśl opuszczone do kolan spodnie. Powinna była wrócić do domu pociągiem.

Wjechali na główną arterię miasta i włączyli się w wieczorny piątkowy ruch. Zamykano już puby, więc po ulicach krążyli pijaczkowie, którzy na chwiejnych nogach wchodzili nagle na jezdnię albo rozrabiali na przystankach autobusowych. Jakaś przepasana złotym paskiem kobieta w jednoczęściowym kombinezonie i szpilkach z paseczkami, z rozbawieniem zamachnęła się torebką na swojego chłopaka. Paddy widziała wszędzie króciutkie spódniczki, obcisłe spodnie i obnażone brzuchy. To nie był dobry sezon dla grubych dziewczyn. Pomyślała nagle o Vhari Burnett i przypomniała sobie, że musi skłonić Burnsa do mówienia, jeżeli chce się dowiedzieć, kim jest Lafferty.

- W mieście jest spokojniej niż jeszcze przed miesiącem. - Zwróciła się do okna. - Albo tylko tak mi się wydaje.

- Nie, faktycznie jest spokojniej. A chcesz wiedzieć, dlaczego?

- No, powiedz mi. Dlaczego?

- Pokażę ci.

Burns ostro zawrócił i ruszył z powrotem przez Trongate, poważnie naruszając przepisy ruchu drogowego, tym bardziej, że śmignął przez skrzyżowanie na czerwonym świetle. Potem pojechał do Gorbals przez Rutherglen Road i zjechał z głównej ulicy pod St Theresa's Chapel, w pobliżu dzielnicy wysokościowców. Paddy przyszło do głowy, że nie powinna zostawać sam na sam z tym facetem, którego zdawała się napędzać jakaś przemożna energia. Jeżeli wyrządzi jej krzywdę, nie będzie mogła nawet pójść na policję - bo przecież Burns sam był policjantem.

2

Policjant zatrzymał samochód i wyłączył silnik, osuwając się niżej na fotelu.

- Patrz uważnie - powiedział.

Stali naprzeciwko centrum handlowego, po drugiej stronie szerokiej ulicy, nad którą rozsiadły się okrakiem potężne słupy, podtrzymujące położony wyżej budynek mieszkalny. Przez całą jego fasadę biegły szerokie szare i czarne pasy. Podbrzusze gmachu stanowiła poplamiona betonowa płyta, a między słupami ciągnął się szereg niskich, przysadzistych sklepików o zasłoniętych teraz żaluzjami drzwiach i oknach.

Paddy znała to miejsce, bo co noc odwiedzała razem z Billym położoną w sąsiednim budynku komendę policji. Zwykle był to dla nich ostatni przystanek przed wizytą w budce ze ,,śmierćburgerami", głodniała bowiem na widok świecącego na niebiesko napisu ,,Policja" nad drzwiami, a na myśl o cheeseburgerze odczuwała nawet niejakie podniecenie. Większość interwencji policjantów z tutejszej komendy dotyczyła z reguły awantur domowych, wszczynanych pod wpływem alkoholu.

- Po jakie licho tu przyjechaliśmy?

- Po prostu patrz.

- Powiesz mi coś więcej o Laffertym?

- Mówię poważnie: patrz. - Burns wskazał grupę majaczących ponad nimi wieżowców. Zauważyła wiele otwartych okien - zaskakująco dużo jak na luty. Słyszała, że w niektórych starszych blokach komunalnych ogrzewanie było sterowane centralnie, więc mieszkania łatwo się przegrzewały, jeśli coś nawaliło. Ale nie wszystkie okna były otwarte.

Z początku myślała, że z okna na trzecim piętrze coś wypadło, ale po chwili okazało się, że jest to kawałek papieru, który ktoś opuszcza coraz niżej na sznurku. Gdy papierek znalazł się już pięć stóp nad ziemią, zza jednego ze słupów wyskoczyła z cienia jakaś niewysoka postać, zerwała zawiniątko i znów zniknęła w mroku. Sznurek powiewał delikatnie na wietrze, aż wreszcie pojawił się inny młody człowiek, który najpierw w miejsce papierka przywiązał banknot, a potem przyglądał się, jak wznosi się coraz wyżej nad jego głową. Nieco dalej z okna innego mieszkania na pierwszym piętrze ktoś spuścił na dół obciążony czymś sznurek, a wtedy z ciemności wyszedł kolejny młodzieniec, chwycił go i również przywiązał do niego kilka funtów.

- Co tu się dzieje? - szepnęła Paddy.

- Na górę wędrują pieniądze, na dół heroina. To dlatego w mieście jest tak spokojnie. W piątkowe wieczory ludzie zwykle wychodzili do knajp i bili się na noże, a teraz odwiedzają się nawzajem w domach, walą dragi i oglądają telewizję.

Przypomniała sobie ślady kokainy, które Sullivan znalazł na jej banknocie, spoczywającym w sejfie konstabla McDaida.

- A kokaina? Też ją tutaj sprzedają?

- Nie, kokaina to zupełnie inna para kaloszy. To towar dla bogaczy. Handlarzy koką właściwie nie można posadzić, bo są zbyt dobrze ustosunkowani. Wiesz, nie możemy przeszukać żadnego mieszkania bez nakazu, a lokatorzy nie chcą otwierać drzwi, jeśli nie wiedzą, kto dzwoni. W ten sposób mogą handlować, nie wychodząc za próg własnego domu. - Burns urwał. - A wracając do sprawy, rozpytywałem o tego Lafferty'ego. Siedzi w tym wszystkim po uszy.

- Naprawdę?

- Owszem. - Policjant wskazał cienie i sznurki. - Jest znaną postacią w półświatku, ale nikt nie wie, dla którego gangu pracuje. I nie ma przeciwko niemu żadnych poważnych zarzutów.

- Czy Vhari Burnett kiedykolwiek o coś go oskarżała?

- Znaczy ta laska z Bearsden?

Paddy nie chciała wsypać Sullivana i trochę żałowała, że poruszyła ten temat, ale łagodnie skinęła głową.

- Nic mi o tym nie wiadomo. - Burns pogładził skórzany pokrowiec na kierownicy. - Chociaż niedawno ktoś już mnie o to pytał. Czyżbyś słyszała o czymś, o czym powinniśmy wiedzieć?

- Nie, po prostu jego nazwisko ciągle gdzieś wypływa.

Paddy spojrzała na Burnsa i zauważyła, że policjant napawa się widokiem jej obnażonej szyi i ust. Nie przestał się przyglądać, nawet kiedy zauważył zimny wyraz jej twarzy, tylko uśmiechnął się melancholijnie, jak gdyby wiedział, że nigdy jej nie dotknie i jakby tego żałował.

Przekręcił kluczyk w stacyjce, zapalił silnik i spłoszył kupujących, których czarnych sylwetek nie było widać na czarnym tle ulicy. Rozpierzchli się pod ciemnym brzuchem budynku jak stado nietoperzy.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA