REKLAMA

Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz

tytuł oryg.: Frankenstein; or, the Modern Prometheus
autor: Mary Shelley
przekład: Maciej Płaza
ilustracje: Lynd Ward
wydawnictwo: In Rock, Vesper
wydanie: Wydanie 1, Czerwonak
data: 20 października 2013
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 320
ISBN: 978-83-7731161-5

Mary Shelley (1797-1851): córka pisarza i filozofa politycznego Williama Godwina oraz publicystki feministycznej Mary Wollstonecraft. Cudowne dziecko, erudytka, pasjonatka nauk przyrodniczych. Partnerka, potem żona romantycznego poety Percy'ego Bysshe'a Shelleya. Wegetarianka, anarchistka, podróżniczka, powieściopisarka, matka. Frankensteina, jedną z najsłynniejszych powieści wszech czasów, napisała mając 19 lat.

Frankenstein to więcej niż powieść, to nowożytny mit. Zrodził się w okolicznościach, które obrosły legendą: w 1816, słynnym ,,roku bez lata", u podnóża szwajcarskich Alp, z gotyckiej zabawy poetów romantycznych, którzy umilali sobie deszczowe wieczory wymyślaniem opowieści niesamowitych. Mary Shelley zamknęła w nim swe refleksje o istocie życia, doświadczenie wczesnego macierzyństwa, fascynację i przerażenie potęgą nauki, senne i nie tylko senne koszmary.

Niniejsze wydanie Frankensteina jest wyjątkowe: powieść Mary Shelley po raz pierwszy ukazuje się po polsku w wersji pierwotnej, bez zmian wprowadzonych później przez autorkę.Frankensteinowi po raz pierwszy towarzyszy też całe pokłosie słynnej zabawy literackiej nad Lemanem: nowele Pogrzeb George'a Gordona Byrona i Wampir Johna W. Polidoriego oraz opowiastki niesamowite Percy'ego Shelleya - wszystkie w nowym, wiernym przekładzie. Ozdobą tomu są jedne z najpiękniejszych ilustracji, jakich doczekał się Frankenstein: ekspresjonistyczne drzeworyty amerykańskiego artysty Lynda Warda.

Angielski żeglarz Robert Walton utknął wśród arktycznych lodów. Pewnego dnia do jego statku dociera na saniach wycieńczony rozbitek: szwajcarski przyrodnik Wiktor Frankenstein. Gdy odzyskuje siły, rozpoczyna niesamowitą opowieść o najwspanialszym i najstraszniejszym dziele swego życia: ulepionej w laboratorium ludzkiej istocie, która obróciła się przeciwko niemu...

Fragment

LIST PIERWSZY Do pani Saville w Anglii Sankt Petersburg, 11 grudnia 17... r. Z pewnością uraduje Cię wieść, że wyprawa, która budziła w Tobie tyle złych przeczuć, rozpoczęła się bez żadnych przykrych zajść. Przybyłem tu wczoraj i pierwszym zadaniem, jakie sobie wyznaczyłem, jest zapewnienie Cię, droga siostro, że miewam się dobrze i nabieram coraz większej ufności w sukces mego przedsięwzięcia. Jestem już daleko na północ od Londynu i przechadzając się ulicami Petersburga, czuję, jak zimna północna bryza szczypie mnie w policzki. Uspokaja mnie to i napełnia radością. Czy pojmujesz to uczucie? Wiatr ów przybywa tu z obszarów, ku którym zdążam, dając zaś przedsmak polarnego zimna, podnosi mnie na duchu, rozżagwia płomień moich marzeń. Daremnie próbuję sobie wytłumaczyć, że biegun to tylko skuta mrozem pustać - przed oczyma mej wyobraźni zawsze roztacza się jako okolica pełna rozkosznej piękności. Tam nigdy nie zachodzi słońce, Małgorzato: szeroki jego dysk muska jedynie skraj widnokręgu, rozsiewając przepyszny, niegasnący blask. Wiem także - pozwól bowiem, siostrzyczko, że zawierzę tym, co żeglowali tam przede mną - że śnieg i mróz nie mają tam przystępu. Może więc wiatr, przeprowadziwszy statek przez spokojne morze, zaniesie nas do krainy cudów przewyższającej swym pięknem wszystko, co dotąd odkryto na zamieszkanym globie? Wytwory i właściwości tych nieujawnionych ustroni mogą się okazać bezprzykładne, nie mniej niźli zjawiska planetarne, które można w tych okolicach obserwować. Czegóż można się nie spodziewać w krainie wiecznego światła! Może odkryję tam ową siłę niezwykłą, co przyciąga igłę kompasu; może uściślę tysiączne obliczenia niebieskie, które tylko dzięki takiej podróży zdolne są uwolnić się ostatecznie od pozornych rozbieżności? Nasycę swą żarłoczną ciekawość widokiem niewidzianej dotąd części świata, może nawet wyjdę na ląd nietknięty jeszcze ludzką stopą. Takie oto nęcą mnie pokusy - jest ich dość, by zagłuszyć lęk przed niebezpieczeństwem lub śmiercią, dość, bym wszczynając tę żmudną wyprawę, czuł się podobnie radośnie jak dziecko, gdy wraz z towarzyszami zabaw wsiada do łódeczki i wyrusza w rejs do źródeł pobliskiej rzeczki. A jeśli nawet te wszystkie domniemania okażą się fałszywe, nie sposób zaprzeczyć, że przysłużę się całej ludzkości aż po ostatnie pokolenia, wytyczając krótszą, podbiegunową marszrutę do krain, gdzie teraz podróżuje się całymi miesiącami - bądź też zgłębiając sekret magnesu, czego, o ile w ogóle jest to możliwe, dokonać można dzięki takiej wyprawie jak moja. Refleksje te rozproszyły podniecenie, z jakim zasiadałem do pisania tego listu. Serce moje goreje takim entuzjazmem, że wznoszę się pod same niebiosa. Nic lepiej nie pomaga uspokoić myśli niż wytknięty jasno cel - punkt, na którym dusza może skupić wzrok swego intelektu. Wymarzyłem sobie tę ekspedycję już w latach dziecięcych. Gorliwie chłonąłem opowieści z rozmaitych wypraw, które miały dotrzeć do północnych wód Oceanu Spokojnego poprzez morza oblewające biegun. Może pamiętasz jeszcze, że dzieje wypraw odkrywczych stanowiły całą bibliotekę naszego zacnego wuja Tomasza. Moje kształcenie było wprawdzie zaniedbane, ale za to pasjami uwielbiałem czytać. Pochłaniałem te księgi dniami i nocami, każda zaś z nich pogłębiała we mnie żal, który uczułem jako dziecko, dowiedziawszy się, że na łożu śmierci ojciec nasz przykazał wujowi, by nie pozwolił mi zostać marynarzem. Wizje wielkich odkryć przygasły we mnie, gdym zaczął czytać poetów. Oczarowany porywami poetyckiej wyobraźni, dałem im unieść się pod niebiosa - i sam zostałem poetą. Przez rok wiodłem rajski żywot śród tworów mej imaginacji, rojąc sobie, że znajdzie się dla mnie nisza w świątyni, w której uświęcone są nazwiska Homera i Szekspira. Dobrze wiesz, że poniosłem klęskę, pamiętasz, jak okrutnie się rozczarowałem. Wszelako w tym właśnie czasie odziedziczyłem fortunę po kuzynie i myśli moje wróciły w wytyczoną pierwej koleinę. Sześć lat minęło, od kiedy podjąłem decyzję o wyprawie. Nawet dziś jeszcze pamiętam ów moment, gdy postanowiłem oddać się temu wielkiemu przedsięwzięciu. Zacząłem od zahartowania ciała na wszelkie niewygody. Wziąłem udział w kilku rejsach wielorybniczych na Morze Północne: dobrowolnie znosiłem ziąb, głód, pragnienie i niedostatek snu, za dnia pracowałem, nierzadko ciężej niż prości marynarze, nocami zaś zgłębiałem matematykę, teorię medycyny, tudzież te nauki fizyczne, które mogą przynieść największy pożytek praktyczny w morskiej podróży. Dwakroć nająłem się nawet jako drugi mat na rejs wielorybniczy do wybrzeży Grenlandii i wywiązałem się z obowiązków w sposób godny podziwu. Muszę wyznać, że czułem się nieco dumny, gdy kapitan zaproponował mi stanowisko pierwszego oficera na swym statku i z całą gorliwością nalegał, bym je przyjął - tak bardzo docenił moją służbę. Czyż nie zasłużyłem sobie zatem, droga Małgorzato, iżby osiągnąć jakiś wielki cel? Mógłbym przepędzić życie w spokoju i zbytku, lecz uroki i pokusy bogactwa, które zesłał mi los, nie mogą się dla mnie równać z chwałą. Ach, gdyby mógł mnie w tym utwierdzić jakiś głos przychylny! Jestem wprawdzie odważny i nieustępliwy, ale zdarza mi się, że opuszcza mnie nadzieja, często podupadam na duchu. Niebawem wyruszę w długą i niełatwą podróż wymagającą najwyższego męstwa - będę musiał nie tylko dodawać otuchy towarzyszom, ale czasem też nie tracić ducha samemu, gdy innych ogarnie zwątpienie. Zimą najlepiej się tu podróżuje. Rosjanie pomykają szybko po śniegu na swoich saniach, jeździ się nimi przyjemnie, moim zdaniem nierównie wygodniej niż angielskim dyliżansem. Ziąb nie jest dotkliwy, jeśli się okutać w futro - strój, w który już się zaopatrzyłem. Wielka to bowiem różnica, czy chodzi się po pokładzie, czy siedzi bez ruchu przez długie godziny, gdy krew, niepobudzona do żwawszego ruchu, dosłownie ścina się w żyłach. Nie mam zamiaru postradać życia na szlaku pocztowym między Sankt Petersburgiem a Archangielskiem! Wyruszam tam za dwa, może trzy tygodnie. Zamierzam nająć statek - można tego łacno dokonać, wpłacając właścicielowi kaucję ubezpieczeniową - a następnie rozejrzeć się wśród marynarzy, którym nieobcy jest fach wielorybniczy, i zaokrętować tylu, ilu uznam za stosowne. Wypłynę nie wcześniej niż w czerwcu. Kiedy zaś wrócę? Ach, droga siostrzyczko, jakżeż mam na to pytanie odpowiedzieć? Jeśli mi się powiedzie, minie wiele, wiele miesięcy, a może nawet lat, nim znów się zobaczymy. Jeśli mi się nie uda, ujrzysz mnie szybciej albo nigdy. Żegnaj, moja droga, wspaniała Małgorzato! Niechaj niebiosa obsypią Cię łaskami, a mnie oszczędzą, bym mógł w nieskończoność zaświadczać, jak bardzo jestem Ci wdzięczny za całą miłość i serdeczność. Twój kochający brat R. Walton

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy