REKLAMA

Czerń

autor: Maja Lidia Kossakowska
projekt okładki: Piotr Cieśliński
wydawnictwo: Fabryka Słów
seria: Upiór Południa
kolekcja: Bestsellery polskiej fantastyki
wydanie: I, Lublin
data: 31 lipca 2009
forma: książka, okładka miękka
wymiary: 125 × 195 mm
liczba stron: 240
ISBN: 978-83-7574112-4

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka, I  2009.07.31

Malaria szepcze do mnie czule, lód w mojej głowie zaraz rozsadzi mózg, czuję jak tyka niewidzialny zegar uzbrojonej bomby. Krwi!!!

Korespondenci wojenni - akolici obłąkanego, żądnego krwi boga, zwanego opinią publiczną.

Jego kaprys rzuca ich poza śmierć, czas i zaświaty. Wprost do prywatnej piwnicy Pana Boga, by odkryć krainę Pana Kałasznikowa. Ale i on jest tu tylko sługą.

Afryka to prastary kontynent. Duchy, przodkowie, demony, orisza. Wszyscy tu są. I skądś muszą czerpać energię, by żyć.

To jeszcze szaleństwo, czy już opętanie?

Czerń jest pierwszą z czterech minipowieści, składających się na cykl "Upiór Południa". Wspólnym i przewodnim motywem tych zapisków znad krawędzi światów jest... upał.

Fragment

Nie jest najlepiej. Naprawdę niedobrze.

Tak jak w starym dowcipie. Chciałem powiedzieć: "Podaj mi sól, kochanie", a wyszło: "Może powinienem wrócić do Afryki".

I zatrzęsło się nasze małe niebo. Poranek skwaśniał jak mleko w bawarce, miseczka wypluła na wpół rozmiękłą magdalenkę, grill do barbecue upadł na wznak, morele pospadały z drzew w ogródku.

Groza. Groza. Groza.

Cytrusowa księżniczka siedzi obrażona, a ja gapię się na własne palce. Równiutko umalowane cyklamenowe usta milczą wymownie, choć dobrze wiem, co chcą mi powiedzieć.

Jak mogłeś to zrobić!

Jakbym nagle przyznał się, że w niemowlęctwie zabiłem JFK-a. "Ach, skarbie, byłbym zapomniał. Wrócę później, bo muszę zamordować parę osób. Takie hobby, o którym jeszcze ci nie opowiadałem". Coś w tym rodzaju, mniej więcej. Pozdrowienia od wykrzywionych cierpieniem usteczek w kolorze cyklamenu.

Rzecz w tym, że Fabienne nic nie rozumie. Lekarstwo przestaje działać. Ona przestaje działać. Już nie jest barierą między mną a upiorami. Nie mogę się dłużej oszukiwać.

To cholernie niedobrze, fakt.

Ale nie wolno mi zamykać oczu. Nie wolno znów zwariować. Nie chcę więcej bezsennych nocy, mokrych od potu, lepkich od krwi, wypełnionych smrodem palonego mięsa. Nie chcę prochów łykanych garściami, trzęsących się rąk, nagłych napadów płaczu. Muszę się bronić.

Muszę wrócić do Afryki.

Zaczęło się jak zwykle od snów. Od swądu i głuchych poszczekiwań automatu. Jeszcze się wtedy nie bałem. Jeszcze nie zrozumiałem, że moje tajemne złotoskóre lekarstwo przestaje działać.

A wówczas przyszedł Jacques.

Wszedł w cichą, senną liońską noc i stał nade mną z uśmiechem na twarzy. Już nie Biały, oibo. Czarny jak ebonitowa wtyczka.

Widziałem zęby połyskujące przez dziury w policzkach. Odłażącą płatami, pozwijaną od gorąca skórę. Białawe jajka ugotowanych oczu. Łysą czaszkę udekorowaną kępami płonących włosów.

Mój kumpel Jacques przybył w odwiedziny.

Bił od niego żar niczym z pieca hutniczego. Czerwony, krwawy żar śmierci.

Wrzeszczałbym, gdyby nie ściśnięte gardło. Wrzeszczałbym z wściekłości i strachu, bo przecież dawno powinien obracać się w proch gdzieś na cmentarzu w Roins, czy skąd tam pochodził, pochowany, opłakany przez siostrę i niezliczonych kuzynów.

Żegnaj, Jacques! Nieodżałowany, kryształowego charakteru, szczyt odwagi, śmierć na posterunku, bla, bla, bla! Żegnaj, chłopie. Spoczywaj w pokoju. I wynoś się z mojego życia! Won!

Nic z tego. Mój martwy, spalony żywcem współpracownik, rzutki, małomówny, zawsze perfekcyjnie zorganizowany Jacques, nie ma ochoty leżeć w grobie. Woli przychodzić w odwiedziny. Co noc.

A ja wiem, że nie jest sam. Słyszę jego bosonogą świtę poruszającą się w ciemności.

Stłumione chichoty, półsłówka, przyspieszone oddechy.

Plask, plask, plask, tupią po parkiecie.

Klik-klak, mówi kałasznikow.

Upiór mojego kumpla z pobłażaniem potrząsa głową.

Dzieciaki! Takie już są, n'est - ce pas?

Leżę w łóżku, wstrząsany dreszczami, tonąc w strugach potu, i patrzę, jak się uśmiecha. Upieczone usta rozciągają się lekko, smutno. Wyciąga rękę.

Chodź do mnie, bracie. Chodź do mnie. Polej sobie łeb benzyną, podpal i dołącz do naszego małego klubu.

Nie rozumiesz, Jacques. Jak ty nic nie rozumiesz.

Prawda wygląda tak, że bardzo nie chcę tego robić.

Za żadne pieprzone skarby.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024