Królowie transportu publicznego
10 czerwca 2015
Nie ma to jak przyjemny powrót z pracy! W tramwaju sami uśmiechnięci ludzie. W wagonie zapach perfum miesza się z wonią kwiatów, które za chwilę znajdą się w wazonie. To niestety tylko sen - w tramwaju śmierdzi piwskiem i brudnymi ludźmi, a wiatę na pętli pod domem okupują bezdomni.
Oto tramwaj linii 28. Wsiadam do pierwszego wagonu na skrzyżowaniu Conrada i alei Reymonta. Od wejścia uderza mnie odrażający smród. To bezdomny, śmierdzący i pijany zwany przez wrażliwców "artystyczną duszą", "nieszczęśliwcem" lub "niebieskim ptakiem". Cuchnie brudnym ubraniem i brudnym ciałem. Smród zgnilizny miesza się z odorem moczu. Na przystanku przy ulicy gen. Maczka przesiadam się do drugiego wagonu.
A tam kolejny artysta! Śpi, biedaczysko, zamroczony alkoholem. Młody gość jest tak pijany, że nie ma już siły utrzymać butelki piwa i pociągać kolejnych łyków. Flaszka stoi na podłodze. Przewraca się i cenna zawartość płynie pod stopy pasażerów. Zapach piwa jest miły przez chwilę. Po paru minutach robi się nie do zniesienia, zwłaszcza że do słodkiego napoju przez otwarte okna zlatuje się robactwo.
No ale na szczęście tramwaj skręca z Powstańców Śląskich w Górczewską i po trzech minutach jest już na pętli. Wychodzę i oczom moim ukazuje się kolejny obrazek z warszawskiej ulicy. Starowinka, bezdomna opatulona w starą kurtkę. Na ławce pod wiatą cały jej dobytek. W siatkach, siateczkach, walizkach, torbach na śmieci. Coś się rozsypało na chodniku i śmierdzi. Nie wiadomo, czy to śmieci czy resztki jedzenia. To, co leży na chodniku wygląda jak skórki od chleba, którymi można karmić kaczki czy gołębie.
To, że kontrolerzy biletów są, to dobrze. Niech nawet będą i hardzi, tacy "hop do przodu". Byle do wszystkich, a nie tylko do tych, którzy mają czyste buty i teczkę w ręce. Do zapijaczonych także.
Przemysław Burkiewicz