Fałszywe alarmy bombowe w szkołach i przedszkolach. "To nienormalne, że policja jest bezradna"
5 maja 2021
Z dużą częstotliwością w mediach pojawiają się informacje o rzekomych ładunkach wybuchowych na terenie urzędów, marketów, szpitali czy placówek oświatowych. Wszystkie okazują się zwykłymi "kapiszonami". Koszty stawiania na nogi służb są ogromne. Czy tylko dlatego brakuje pieniędzy na takich profesjonalistów od cyberprzestępczości, którzy umieliby poradzić sobie z żartownisiami?
Pojawiające się co jakiś czas zgłoszenia o podłożeniu ładunku wybuchowego zwykle wymagają działania wielu służb. Innymi kosztami fałszywych alarmów są m.in. zakłócenia normalnego toku pracy (odwołanie odlotów, wyjazdów, produkcji), utrudnienia w załatwieniu codziennych spraw (zamknięcie urzędu, wyproszenie interesantów czy klientów), czy też przekładanie pilnych, ratujących życie operacji (dotyczy szpitali).
Fałszywe alarmy destabilizują funkcjonowanie placówek oświaty
Całkiem niedawno dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 9 przy Kadetów 15 w Wawrze poinformował, że w związku z mailem o zagrożeniu bombowym zdecydowano o ewakuacji dzieci do sąsiedniego budynku szkolnego. Ewakuacja ze względu na reżim sanitarny była utrudniona, jednak po sprawdzeniu przez służby policyjne budynku oraz otoczenia przedszkola dzieci wróciły bezpiecznie do swoich sal. Żadnej bomby nie było.
- Tak jest zawsze od wielu miesięcy. Treść maila świadczy o tym, że wysyła go ta sama osoba lub grupa osób - komentuje przedszkolanka z Białołęki. - Być może jest to dawno temu ustawiony automat. Czy policja ma tak słabych fachowców od cyberprzestępczości, że nie mogą sobie z tym poradzić? W naszym przedszkolu było już kilka ewakuacji. Kilka razy dzieci wychodziły w piżamach z leżakowania.
- To jest żałosne, że policja jest tak długo bezradna. Komendanci powinni więcej zainwestować w informatyków - dodaje matka wiele razy ewakuowanych przedszkolaków.
Alarm na maturze
W poniedziałek fałszywi bomberzy utrudnili życie maturzystom. Na przykład z Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Jana III Sobieskiego w Legionowie. 4 maja tuż po godzinie 9 straż pożarna odebrała zgłoszenie o ładunku wybuchowym podłożonym w tej właśnie placówce. Wiadomość i w tym przypadku przyszła pocztą elektroniczną. Wszystkie służby i obsługa placówki zostały postawione na nogi. Po przeszukaniu pomieszczeń szkoły szybko okazało się, że nie ma się czego obawiać, a wieści o bombie są tylko kolejną nieudolną próbą zdestabilizowania pracy szkoły.
Co ciekawe, tego samego dnia, ale kilka minut wcześniej, podobną informację odebrano w jabłonowskim przedszkolu przy ul. Chotomowskiej. Po przyjeździe służb tam również postanowiono nie przerywać funkcjonowania placówki i zrezygnowano z ewakuacji dzieci.
Fałszywi bomberzy pozostają bezkarni
Kilka tygodni temu wysłaliśmy pytania do dwóch komend policji: Głównej i Stołecznej. Zapytaliśmy o liczbę takich zdarzeń na terenie garnizonu warszawskiego, jak i wykrywalności sprawców. Spytaliśmy, czemu policja jest od wielu miesięcy bezradna wobec żartownisiów. Niestety, nie otrzymaliśmy konkretnych odpowiedzi. W KSP poinformowano nas, że nie prowadzi się statystyk fałszywych alarmów bombowych. Policja nie ujawnia też danych o schwytanych przy tej okazji sprawcach. Zbytnio nas to nie dziwi, ponieważ tajemnicą poliszynela jest fakt, że policja na tym polu nie odnosi sukcesów a sprawcy - nie wiedzieć czemu - są dla funkcjonariuszy nienamierzalni.
- Policjanci sprawdzają każdą informację o ewentualnym podłożeniu ładunku wybuchowego i pozostają w ciągłej gotowości do zwalczania aktów terroryzmu. Takie zdarzenia okazują się zazwyczaj nieodpowiedzialnymi żartami, a ich sprawcom zależy właśnie na rozgłosie w mediach. Jednocześnie przypominam, że sprawcom fałszywych alarmów bombowych grozi nawet osiem lat więzienia - ostrzega rzecznik KGP, inspektor Mariusz Ciarka.
Podsumowując policyjną bezradność można śmiało napisać, że dopóki wykrywalność fałszywych bomberów nie wzrośnie, to na samym straszeniu wysokością kary się kończy.
(DB)